Na przekór zimie, która w tym sezonie pokazuje nam, jak głęboko w nosie ma ideę globalnego ocieplenia, postanowiłam rozgrzac myśli wspominkami z wakacji, które minęły już dawno i niestety (dla mnie tylko) bezpowrotnie...
Najwspanialsze były wakacje u dziadków na wsi! Ciężka orka od świtu po zmierzch, przeplatana jednak obrazkami nie mającymi nic zgoła z orką wspólnego.
Jak spaliłam połowę zbiorów, bo starałam się dociec, (w stodole) czy saletra naprawdę się pali??? Jak wjechałam wozem zaprzężonym w konia, w pachnący nowością samochód marki Tarpan, na który przez wiele lat wujek odkładał rolniczą krwawicę. Jak sprawdzaliśmy z kuzynami czy koty rzeczywiście lądują na czterech łapach zrzucając je ze strychu... Ech, jest co wspominać!
Nie mogłabym chyba nawet w przybliżeniu oszacować ile razy dostałam tam w skórę (skądinąd jak najbardziej zasłużenie ;-)). Najgorzej było chyba wtedy, gdy przyłapano mnie na polowaniu...
Przez cały okres żniwny jadło się na wsi okropne, wstrętne tudzież obrzydliwe peklowane mięso ze słoików. Żeby smakowało jeszcze gorzej, popijało się to paskudną kawą zbożową. I tak na okrągło, bo przy zbiorach w dużym gospodarstwie, nikt nie miał czasu zajmować się kuchnią.
Razu pewnego – niespodzianka – na stole nieoczekiwanie pojawił się rosół z kury i jej ugotowane szczątki do ogryzania. Okazało się, że kurę trzeba było humanitarnie dobić, bo w wypadku ze spadającą nań drabiną, bardzo ucierpiała...
Od tej pory, „kuręcina” pojawiała się dość regularnie. Do momentu, w którym babcia zaczęła obserwować z ukrycia wybieg dla drobiu, bo ta seria niefortunnych, kurzych wypadków zaczęła budzić w niej szczere wątpliwości...
Dwie noce spałam na brzuchu i nic nie pomogły tłumaczenia, że ja, tak tylko opierałam się o tę drabinę dla odpoczynku, a drabina pod ciężarem mego umęczonego pracą ciała, po prostu się przewracała, i że to potężny przypadek, że akurat, jak raz - w polu rażenia łaził jakiś durny ptak...
Po tym jak nocą, nawpuszczałam chorej babci świeżo nałowionych pijawek do łóżka w celach jedynie medycznych, zamiast na wieś zaczęto mnie wysyłać na kolonie... Ale to już zupełnie inna historia ;-))