Orunia. Ostatnio wpadło mi w ręce sporo numerów Dziennika Bałtyckiego z lat 50. Co wtedy pisano o Oruni i okolicach?
Przejrzałem m.in. gazety z siedmiu pierwszych miesięcy 1950 roku, a także kilkaset numerów z rocznika 1958-59. Na temat Oruni i okolic – artykułów jak na lekarstwo. Większość szpalty zajmowały tradycyjne wówczas peany (działo się tak szczególnie na początku lat 50., kiedy żył jeszcze Józef „Słońce Narodów” Stalin, a w kraju szalały kolejne czystki) na temat partii, radzieckich przyjaciół i przodownictwa pracy w zakładach (murarz Zenon zobowiązuje się nie brać już nigdy alkoholu do ust i w ciągu roku wypracować 323% normy!!, tkaczka Genowefa...). Ale czym byłaby gazeta bez sensacji, czarnych charakterów i tragedii? Tutaj nadawało się wszystko, co „imperialistyczne”. Dostawało się każdemu: amerykańskiemu prezydentowi, pomysłodawcom planu Marshalla, zachodnim ekonomistom, reakcyjnym pisarzom, nieposłusznym systemowi księżom... lista nie miała końca.
Lokalnie w Dzienniku Bałtyckim pisano głównie na temat Gdyni i Sopotu. W artykułach o Gdańsku najwięcej miejsca poświęcano Wrzeszczowi i Oliwie. O Oruni i okolicach znalazłem kilka wzmianek.
Potrzebny głos ludu!
Końcówka stycznia 1950 roku – głównym tematem w prasie (także na Pomorzu) była afera „o nadużyciach we wrocławskim oddziale Caritasu”. Dziś historycy IPN-u piszą o całej sprawie następująco: „W styczniu 1950 r. kontrola NIK posłużyła do zagarnięcia przez państwo majątku Caritasu we Wrocławiu, a następnie do sporządzenia sfingowanych oskarżeń przeciwko działaczom tego stowarzyszenia”. W latach 50. obiektywne zbadanie tych wydarzeń było jednak niemożliwe. W ówczesnych gazetach publikowano setki nieobiektywnych artykułów, w których księża z wrocławskiego oddziału Caritasu byli odsądzani od czci i wiary. Zwyczajem komunistów było jednak, aby we wszelakich nagonkach rozpętanych przez partię uczestniczyli również „przedstawiciele ludu”. Nie wystarczyło więc, że „demaskujący” artykuł napisał partyjny aparatczyk czy wierny komunistom dziennikarz. W tej całej kakafonii potrzebowano jeszcze oburzonego „głosu ludu”. Ten najczęściej rozlegał się właśnie w prasie. Przedrukowywano listy od przodowników pracy, kucharek, stoczniowców, studentów, sportowców, a nawet księży (brakowało tylko kosmitów). Wszystkie artykuły łączyło jedno – w wyjątkowo brutalnych słowach potępiały ofiary kolejnej nagonki. Wiele z takich listów było oczywiście jedną wielką fikcją, pisaną pod dyktando partii.
I oto w sprawie wspomnianej wyżej afery głos „zabierają”... kobiety z Oruni. 24 stycznia 1950 roku w DB ukazuje się taki oto list:
Kto to napisał?
„My, kobiety zebrane na kobiecym zgromadzeniu w Oruni w dniu 23.1 1950 r., z głębi serca potępiamy karygodną, złodziejską gospodarkę władz „Caritasu” we Wrocławiu, które popierały kombinatorów, gestapowców, hrabiów i bogaczy wykorzystujących dla swych ciemnych celów dary społeczeństwa i fundusze przydzielane przez Państwo dla najbiedniejszej ludności. Wyrażamy słowa podzięki i uznania dla władz państwowych, które czujnie stoją na straży mienia społecznego i udzielają pomocy i opieki tym, którzy jej słusznie potrzebują. Cieszymy się, że zostały powołane nowe władze „Caritasu”, które kierować będą działalnością tej organizacji zgodnie z potrzebami biednej ludności katolickiej i zasadami uczciwości”.
Nie wiadomo ile osób, kto i dlaczego to podpisał. Na rzeczywisty głos „kobiet z Oruni” to oczywiście nie wygląda. Może jakiś lokalny aparatczyk chciał zabłysnąć przed „górą” i zorganizował tego typu „spontaniczne” zbieranie podpisów wśród innych partyjniaków z Oruni i okolic? A później dla większego wrażenia podpisano ten paszkwil: „Kobiety z Oruni”. Ot tak, aby wrażenie było większe. Ciekawa historia.
Jedności Robotniczej i Radunia
Dalej jest już mniej politycznie. W tekście z 7 lipca 1950 roku znajduję małą wzmiankę o ulicy Jedności Robotniczej (teraz Trakt Św. Wojciecha). Dotyczy ona... przerwy w dostawie prądu. Padają jeszcze nazwy: Nowiny i Ukośna. Mała rzecz, a cieszy! Działo się wtedy na Oruni, oj działo.
Trzy dni później, 10 lipca, w DB ukazuje się artykuł o pracach nad Radunią. Czytamy w nim m.in.:
„Gdańska Spółdzielnia robót morskich i drogowych im. Waryńskiego prowadzi prace nad uregulowaniem Raduni na odcinku od Wałów Jagielońskich do ul. Elżbietańskiej. Pierwszy etap prac obejmuje wykonanie ścianki wodoszczelnej z desek wzdłuż prawego brzegu Raduni (...). W wyniku tych prac, obliczonych na 200 tys. zł, prawy brzeg Raduni na odcinku 39 m otrzyma betonową ściankę wysokości 2 m. Nad brzegiem urządzony będzie skwerek (...)”.
Afera na poczcie
Przeskok do 1958 roku. I od razu kolejna afera, tym razem na poczcie! Bierze w niej udział naczelniczka, Krystyna Mazurkiewicz, mieszkanka ulicy Sandomierskiej (w artykule podany jest dokładny adres). W tekście z 14 maja jest taki oto fragment: „(...) Przeprowadzona jednak pewnego dnia kontrola urzędu wykazała brak 102.701 zł w pocztowej kasie. Mazurkiewicz sprzedawała znaczki pocztowe oraz przyjmowała od innych pracowników pieniądze za nadane telegramy i przeprowadzone rozmowy telefoniczne (...), niszczyła księgi przyjętych telegramów i dzienniki kasowe rozmów telefonicznych”. Nieuczciwa pracownica poczty została skazana na cztery lata...
Zapchane kanały burzowe
Wielkie ilości wody na ulicach Oruni to obrazki nie tylko z 2001 czy 2009 roku. Obrazuje to artykuł „Gdańsk po burzy”, który 29 maja 1958 roku ukazał się w DB. „(...) Najwięcej ucierpiały ulice Jedności Robotniczej na odcinku od ul. Sandomierskiej do ul. Rejtana oraz ul. Świerczewskiego naprzeciw Prezydium MRN. Woda deszczowa naniosła tu mułu, piasku, a nieraz i gałęzi, i innych nieczystości. Spowodowało to zatkanie się kanałów burzowych (skąd my to znamy – przyp. p.olejarczyk), tak że potoki wody płynęły jezdnią zanieczyszczając ją i pokrywając warstwą piasku sięgającą w niektórych miejscach do wysokości 50 cm (...)”.
A może Wy, drodzy Czytelnicy, macie w swoich archiwach stare gazety, w których znaleźć można artykuły na temat Oruni i okolic?