Rok 2010 umili nam czas obchodami różnych mniej i bardziej okrągłych rocznic. Taka bitwa pod Grunwaldem na przykład... Kto by pomyślał, że mija od tego zdarzenia już 600 lat! Zleciało, jak z bicza strzelił! Będą i inne, mniej wiekowe obchody.
Idąc tym tropem, moja licealna klasa postanowiła uczcić półokrągłą rocznicę przebrnięcia przez maturę... Datę wybrano znamienną – tzw. „Dzień Wagarowicza” , a na miejsce jakąś knajpę w Sopocie nieopodal szkoły właśnie...
W wyznaczonym terminie stawiło się 12 osób, z których znakomita większość, powinna rocznicę obchodzić dopiero za rok. ;p
Wydawało się, że ekipa wbrew oczekiwaniom grona nauczycielskiego wyszła na ludzi. Sędzia, członek zarządu, główne księgowe, menedżerowie branż różnych – normalnie bez kichy!
Muza waliła tak głośno, że ten kto nie chciał – nie musiał za specjalnie o sobie opowiadać, za co z tego miejsca, składam podziękowania „maszopującemu didżejowi” ;p (Mimo, że nadal żywię uzasadnioną urazę, za to co zrobił z Lennym Kravitzem) ;p
Zabawa była przednia do momentu, jak uroczy właściciel knajpy podszedł do mnie informując, że jeden facet od nas, ma broń palną w postaci dwóch (sic!) klamek! I co ja z tą informacją zamierzam zrobić? Zamierzałam wyjść, zabierając ze sobą całą niegdysiejszą IV c, razem z sędziami i mafiosami...
Pfff udało się! Bez zbędnego rozlewu krwi o godz. 4.30, wychynęliśmy na Monciak. Mafioso zdążył jeszcze złamać sobie nogę. ( I bardzo mu tak kurna dobrze!) Jak ktoś ma niefart, to okazuje się, że tylko on jedzie w tę samą stronę co gangsta. Oczywiście tym kimś, byłam ja. Obijając się o spluwy, wpakowałam gościa do taryfy, gorąco zapewniając, że nie musi z wdzięczności nikogo dla mnie zabijać...
5.30 – jestem w domu! I z pewnością NK wystarczy mi do utrzymywania WIRTUALNYCH kontaktów z klasą ;p