Policyjne śledztwo w sprawie listopadowego wypadku na przejściu kolejowym przy ulicy Równej postępuje... na papierze. Co więc wiadomo? Dobro śledztwa!
We wspomnianym wyżej wypadku pociąg towarowy zderzył się z nadjeżdżającym golfem. Impet uderzenia, na szczęście, nie był silny, ale i tak cała sytuacja wyglądała bardzo groźnie. Auto zostało porządnie zniszczone i pchane siłą pociągu zatrzymało się kilkanaście metrów dalej. Każdy świadek tego zdarzenia musiałby – zanim pobiegłby to sam sprawdzić – zadać sobie pytanie: Cco stało się z kierowcą? Problem w tym, że kilka miesięcy po wypadku, pytanie to jest wciąż aktualne. Stawiają je sobie również policjanci i po blisko sześciu miesiącach wciąż nie potrafią na nie odpowiedzieć. Kierowca bowiem zbiegł z miejsca wypadku. I nadal jest poszukiwany.
O sprawie pisaliśmy również w styczniu. Do tego czasu policjanci nie potrafili nawet ustalić właściciela pojazdu. Nasi czytelnicy snuli różne hipotezy, tłumaczące opieszałość funkcjonariuszy – od najprostszego wyjaśnienia (lenistwo), po teorie spiskowe (poszukiwany ma układy w policji).
Jest, jest!!!... przełomik
Kilka dni temu uzyskaliśmy z Zespołu Komunikacji Społecznej Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku informacje, że oto w opisywanym wyżej śledztwie nastąpił przełom, przełomik znaczy się. Oto bowiem właściciel pojazdu został już namierzony. Policjanci zapukali do jego drzwi i poprosili o wyjaśnienia. Mężczyzna miał odpowiedzieć, że w momencie, kiedy doszło do wypadku na przejeździe kolejowym, to nie on kierował samochodem. I... to wszystko. Przynajmniej oficjalnie.
Wygodna zasłoną od wszystkiego
Opowiadający mi to wszystko rzecznik policji w tym momencie naszej rozmowy („mężczyzna twierdzi, że nie kierował pojazdem”) zawiesił głos, uznając chyba, że taka odpowiedź już wystarczy. Kiedy spytałem, czy mężczyźnie skradziono jego golfa, rzecznik zasłonił się tzw. dobrem śledztwa. Podobną odpowiedź usłyszałem na kolejne moje pytania. W praktyce więc wygląda to następująco: w listopadzie ma miejsce wypadek, kierowca auta ucieka, policja przez kilka miesięcy (mając pojazd do swojej dyspozycji) nie potrafi ustalić właściciela, wreszcie go namierza, a ten odpowiada: „to nie byłem ja!”. Być może po takiej odpowiedzi policjanci stwierdzili: „aha to nie on” i uspokojeni zamykają obecnie całe postępowanie. Ale dla „dobra śledztwa” opinii publicznej podać tej informacji już nie mogą.
Rzecznik zapewnia jednak, że śledztwo trwa nadal i kierowca zostanie namierzony. Ale póki co wiadomo: dobro śledztwa. Szkoda, że nie jest to po prostu dobre śledztwo...