Nie milkną echa sobotniej katastrofy samolotu rządowego pod Smoleńskiem. Nie milkną w telewizyjnych relacjach, nie milkną w radiowych audycjach, nie milkną w internetowych dyskusjach. Co ważne, nie milkną również w samych rozmowach Polaków. Dyskutujemy wszędzie: w domach, u znajomych, w pracy, na ulicy. Wątki tych rozmów są różne: jedni skupiają się przede wszystkim na ludzkim wymiarze tej tragedii, inni patrzą bardziej przez perspektywę polityki czy historii, są i tacy, którzy szukają już winnych całej sytuacji...
Bez patosu i nietechnicznie
Wychodząc dzisiaj rano na ulice Oruni z aparatem przewieszonym na szyi i dyktafonem schowanym w kieszeni, miałem tylko jeden cel – porozmawiać o tej tragedii z jak największą liczbą mieszkańców. I choć takie uliczne reportaże nie są mi obce, ten zapowiadał się jako wyjątkowo trudny. Nie jest łatwo pytać ludzi o taką tragedię, by nie otrzeć się o patos i pompatyczność (słynne już: „Co Pan/i czuł/a, kiedy...?”). Nie chciałem i dzisiaj nie potrafiłbym jednak podchodzić do tego wydarzenia „na chłodno”, i w iście technicznym stylu przepytywać moich respondentów. Tu mała dygresja. W sobotę, kiedy jak zahipnotyzowany tkwiłem przed telewizorem i ekranem monitora, na jednej z internetowych witryn natknąłem się na taką oto automatyczną (program tworzy baner z najbardziej poszukiwanych fraz w sieci) reklamę: „Prezydent nie żyje? Schudnij 5 kilogramów!”. Na szczęście takie techniczne i bezduszne w swojej treści absurdy należały do wyjątków.
Dostaliśmy lekcję, czas na zmiany
Wreszcie więc zbieram się w sobie i wychodzę z redakcji. Wycieczkę zaczynam od ulicy Gościnnej. Na Domu Sąsiedzkim, pobliskim kościele, zabytkowej kuźni, budynku policji i poczty łopoczą biało czerwone flagi. Nieopodal spotykam pierwszą moją rozmówczynię, panią Monikę, mieszkankę ulicy Piaskowej. Tu, na Gościnnej, ma ona swój mały kramik. Sprzedaje na nim kwiaty. Interes w ostatnich dniach idzie gorzej.
- Jak się spojrzy na ulice, to ludzi jakby mniej chodzi. I do mnie też rzadziej zaglądają. Moim zdaniem ta tragedia przykuła wiele osób do telewizora. Ludzie nie mogą się jeszcze z tego wszystkiego otrząsnąć – mówi pani Monika.
Naszej rozmowie przysłuchuje się starsza kobieta. Mój wyciągnięty przed siebie dyktafon nie uszedł jej uwadze. Po chwili wchodzi nam w słowo.
- Wie Pan, dla mnie zginęli przede wszystkim ludzie, nie politycy. Ja się w sumie polityką za bardzo nie interesuję, ale oczywiście znałam z gazet czy telewizji wielu z tych, co zginęli. To po śmierci papieża jest kolejna dla nas, Polaków, surowa lekcja – przekonuje pani Krystyna, mieszkanka ulicy Ramułta.
- Czego ta lekcja ma nas nauczyć? – pytam.
- To jest wskazówka, która mówi nam, że powinniśmy się obudzić z tego marazmu, w którym często tkwimy. Człowiek nie dba o swego bliźniego. Powinniśmy być lepsi dla siebie – wyjaśnia mi pani Krystyna.
- Wierzą Panie, że ta tragedia jakoś Polaków zmieni? – naciskam.
Obie Panie przytakują. Teraz mówią już jednocześnie. Tłumaczą, że z tej tragedii może urodzić się coś jeszcze pięknego. Mniej egoizmu, więcej dobroci – podsumowują.
Powrót „polskiego piekiełka”
Takim optymistą nie jest już pan Zbigniew, którego spotykam na ulicy Żuławskiej.
- Wszystko wróci do normy już niedługo, zachowujemy się tak tylko pod wpływem chwili. A politycy... przecież jeszcze na dwa, trzy dni przed katastrofą opluwali się wzajemnie. Teraz oczywiście są bardzo mili, ale to jest szok, emocje, moim zdaniem już wkrótce wrócą do wcześniejszego języka – przekonuje.
Ten w średnim wieku mężczyzna, jak sam o sobie mówi, nie jest typem płaczliwego gościa, ale w ostatnią sobotę były momenty, kiedy czuł się nad wyraz źle.
- Nie płakałem, ale było mi bardzo smutno. Wiadomość o katastrofie dostałem od syna. Z początku myślałem, że to jakiś kiepski żart. Ale kilka minut później wiedziałem, że to prawda. Tam zginęli czołowi politycy. Człowiek z jednym się zgadzał, z drugim nie, ale zawsze to była jakaś więź – opowiada pan Zbigniew.
Chwilę milczy i dodaje.
- Ale jedno jest w tym wszystkim dobre. Zachowanie Rosjan. Jeśli, oczywiście, to nie jest jakaś gra, choć na moje oko to autentycznie wszystko wygląda. Może przez to jakiś przełom w naszych stosunkach będzie? Choć chyba jeszcze za wcześnie o nim mówić, teraz to są tylko emocje. Zobaczymy, co będzie później.
To jest ten patriotyzm?
Kontynuuję wycieczkę. Przed oczami mam ten sam, wielokrotnie opisywany przez naszych Czytelników i dziennikarzy portalu MojaOrunia.pl krajobraz: brudne podwórka, popisane i brudne ściany, przepełnione kubły, walające się wszędzie dookoła śmieci i zwierzęce „miny” na trawnikach. Na tle tego wszystkiego biało-czerwone flagi, łopoczące na blokach.
- Czy tak ma wyglądać ta zmiana Polaków? Na taki patriotyzm nas stać? – pyta ironicznie pan Mirosław, którego spotykam na ulicy Ramułta. I po chwili sam sobie odpowiada: - My Polacy mamy romantyczną duszę i to widać w czasie tej tragedii, ale kompletnie nie potrafimy zmienić swoich złych nawyków. A ja właśnie za taką zmianą tęsknię, nie słowa, nie płacz, a czyny. Te flagi to stanowczo za mało – wzrusza ramionami starszy mężczyzna.
Mało ich znaliśmy
Mało, czy nie, fotografuję te flagi. Jestem znów na ulicy Związkowej. Na jednym z podwórek zauważam panią, która służbowo zamiata chodnik. Przedstawiam się i proszę o chwilę rozmowy. Siadamy na ławce.
- Kiedy widziałam w telewizji kondukt pogrzebowy z Prezydentem miałam łzy w oczach. Straszna chwila dla Polaków. Ale jednak i taka budująca. Może się zmienimy po tym wszystkim? – pani Anna zawiesza na chwilę głos. - Muszę też powiedzieć, że przekonałam się do naszej Pierwszej Damy. Z tych wszystkich opowieści wynika, że to była wspaniała, ciepła kobieta. Dlaczego wcześniej telewizja tak o niej nie mówiła? Dziwne to trochę, że dopiero po śmierci udaje nam się poznać tak ważne osoby bliżej – kontynuuje cicho mieszkanka ulicy Małomiejskiej.
Pojednać się nie sposób
Następną rozmowę przeprowadzam w zupełnie innej scenerii – w jednym z mieszkań przy ulicy Żuławskiej. Zaprosiła mnie do niego starsza kobieta. Chwilę wcześniej zauważyłem ją, jak wychyla się ze swojego okna i poprawia zamocowaną przez siebie flagę. Kilka słów wyjaśnienia z mojej strony i po chwili siedzę już na kanapie w przytulnym pokoju. W telewizji pokazują akurat przejazd konduktu pogrzebowego z ciałem Pierwszej Damy. Dziennikarze milczą, gra nastrojowa muzyka, samochód wolno sunie ulicami Warszawy, na których zgromadziło się wielu ludzi. Z trudem odrywam wzrok od telewizora.
- Mam nadzieję, że ta tragedia da ludziom do myślenia. To nie był przypadek. Bóg chciał nam dać ostrzeżenie. Ludzie obudźcie się i nie zabijajcie dzieci! – pani Anna niemalże krzyczy. - Tak nie można czynić i teraz za to płacimy. Ale Polacy tak mają, dopiero jak sięgną dna, to się budzą, chwilę idą w górę, ale później znów opadają. Dlatego nie sądzę, aby ta tragedia coś zmieniła – mówi już spokojniej.
Pani Anna płakała całą sobotę i niedzielę. Ale w naszej rozmowie pojawiają się już ostrzejsze tony.
- Dlaczego teraz mówią o tych ludziach, którzy zginęli w taki sposób? Czemu nie wcześniej? Za życia byli inni, gorsi? Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najbardziej boję się, że Komorowski będzie prezydentem. Modlę się, żeby tak nie było. To będzie straszny czas dla Polski – perswaduje.
- Nie można się pojednać z politycznym przeciwnikiem? – stawiam nieśmiało pytanie.
- Dla mnie oni nie mają ludzkich twarzy, nie wierzę im – znów rozmowa toczy się kilka tonów wyżej.
Czas na żałobę
Wracam na Gościnną do redakcji i wsiadam do samochodu. Jadę w kierunku Parku Oruńskiego. Robię zdjęcia na ulicy Raduńskiej, Diamentowej, Nowiny. Na tej ostatniej rozmawiam z kobietą w średnim wieku. Przed jej domem wisi flaga. To najbardziej smutna osoba, z jaką dziś miałem do czynienia. Mówi bardzo cicho, kilka razy głos więźnie jej w gardle.
- Jest mi bardzo trudno. Przeżyłam śmierć moich rodziców, męża, papieża, teraz jeszcze ta ostatnia katastrofa. W jakimś sensie Prezydent był Ojcem Narodu, głową państwa. Jako patriotka czuję wielki żal – ciężko wzdycha pani Janina. Jak sama mówi nie myśli w żaden sposób o polityce, przyszłej kampanii lub szukania winnych katastrofy. - Teraz jest czas na żałobę – ucina krótko.
Jak tu nie płakać?
Wkrótce jestem już w parku. Tam na rowerze mija mnie młoda dziewczyna. Na szczęście nie jedzie zbyt szybko. Udaje mi się ją zatrzymać i poprosić o chwilę rozmowy.
- Wcześniej politycy mnie nie interesowali, nie miałam czasu śledzić tych ich wszystkich gierek. Ale ostatnia sobota po prostu wbiła mnie w ziemię. To już nie są dla mnie politycy, a po prostu bliscy mi ludzie. Nie przepadałam za Prezydentem Kaczyńskim, ale po takiej tragedii, jak tutaj nie płakać? – pyta 19-letnia Iwona. - Dla mnie to, co się wydarzyło, było dużo bardziej straszne od śmierci papieża. Na tamtą śmierć człowiek mógł się jakoś przygotować, a tutaj wszystko zdarzyło się tak nagle – dodaje.
A jakie są Wasze refleksje, Drodzy Czytelnicy?