Czytam książkę „Tajne służby kapitalizmu”, rzecz o tym, jak reklama nas zniewala, że kupujemy nie wiedząc dlaczego akurat to i że zwolenników coca coli albo pepsi dzieli tylko napis na butelce (nie smak napoju). Nie ma w tej książce odkrywczych faktów (trochę o neuromarketingu może), które objawiają jedyną prawdę o świecie, ale jest parę ciekawostek. To, że panie domowe przekonane są o wyższości proszku vizir ponad innymi proszkami, mimo tego, że reklama z Chajzerem jest jedną z najbardziej znienawidzonych, a hasła typu „bielsze nie będzie”, „nieskazitelna biel” itp. to tylko hasła. Każda pani domowa, która jest matką, niezmiennie karmi dziecko swoje danonkiem, nawet, gdy prawie ją na danonki nie stać. Że ciuchy lepszych marek zakładamy w niedzielę. Że samochody sportowe pobudzają w męskich mózgach te same ośrodki, które odpowiedzialne są za podniecenie seksualne.
Zastanowiłam się nad własna moją spolegliwością reklamową i w myślach przebiegłam przez wszystkie moje własności. W vizirze nie piorę, bo mi się nie podoba kolorystyka opakowania. Do nowych ciuchów straciłam szacunek i tylko znikomy procent z nich darzę szczególnym sentymentem (nie da się już ich nosić). W lodówce... no cóż – Lidl jest tani. Może moje auto mi się chociaż kojarzy z luksusem? Hm, za parę miesięcy wpiszą je do rejestru zabytków.