Do pracowni malarskiej na Sandomierskiej 10 przychodzą różni ludzie – szukające zabawy i uznania dorosłych dzieci, ich często nieufni rodzice, proszący „o 5 złotych” panowie, a nawet drobni złodziejaszkowie. W tej okolicy jest coś wyjątkowego, dobrze mi się tu tworzy – przekonuje właściciel pracowni.
Pan Mikołaj dobił targu z miastem. Wkrótce później na Sandomierskiej 10 ruszyły pierwsze prace remontowe. Nie uszło to uwadze okolicznych mieszkańców. Ci dobrze pamiętali, ż kiedyś w okolicy funkcjonował zakład fryzjerski i solarium. Zachodzili w głowę, co teraz zostanie tu otwarte. Wkrótce tajemnica się wyjaśniła. Miejsce fryzjerskiego fotela i lamp naświetleniowych zajęły farby i sztalugi. Robiących się tutaj na bóstwo pań i panów zastąpiła także całkiem inna, znacznie młodsza „klientela”.
Pierwsi goście w pracowni
Malarza zaczęły odwiedzać okoliczne dzieciaki. Były ciekawe, co tak naprawdę się tutaj dzieje. Artysta dał im w swojej pracowni kącik, gdzie młodzi adepci sztuki mogli rysować i malować. On sam w tym czasie tworzył swoje dzieła. Z czasem dzieci zaczęły się przed nim otwierać. Opowiadały o swoich rodzinach, życiu na ulicy, problemach w szkole. Historie te były często naznaczone brutalnością i przemocą. Pan Mikołaj o nic na siłę nie pytał, nie naciskał, po prostu słuchał swoich małych przyjaciół.
Później okazało się, że niektórzy z nich nie mogą już do niego przychodzić. Zabronili im rodzice.
Kamienie, elektryka „na lewo” i groźny pożar
Na początku funkcjonowania pracowni, pan Mikołaj miał tutaj sporo problemów. Wybijano mu kamieniami szyby, niszczono drzwi wejściowe, wykręcano korki.
- Być może po prostu chodziło o to, że byłem nowy w tym miejscu i musiałem zapłacić swoiste frycowe. Może chciano mi pokazać, że nie pasuje do okolicy – uśmiecha się mój rozmówca.
Wkrótce czekała go też kolejna niemiła niespodzianka.
- Nie było mnie w pracowni jakiś miesiąc, może więcej. I nagle dostałem rachunek za energię na sumę 800 złotych. Byłem w szoku, jak to możliwe? Okazało się, że to jeden z sąsiadów nielegalnie podłączył się do sieci i kradł mi prąd. Sprawa szybko się wyjaśniła, a tamta osoba przeprosiła i uregulowała należność – opowiada artysta.
Jednego dnia zrobiło się szczególnie groźnie. Pan Mikołaj dojeżdżał właśnie do pracowni. Skręcił w ulicę Sandomierską i nagle zobaczył, że z jego budynku wydobywają się wielkie kłęby dymu.
- Moją pierwszą myślą było, że ktoś podpalił mi pracownię. Zrobiło mi się miękko pod nogami. Jednak to palił się nieopodal zaparkowany samochód. Na marginesie całkiem podobny do mojego, ale nie chcę iść w tę stronę – uśmiecha się.
Noclegownia i „5-złotowy bank"
To, że życie na Oruni potrafi naprawdę zaskoczyć, pokazuje kolejna historia. Jednego wieczoru pan Mikołaj pracował wieczorem w swojej piwniczce. Nie zapalał światła, w pomieszczeniu panował półmrok.
- W pewnym momencie słyszę jak ktoś kopie w piwniczne okienko, znajdujące się na poziomie ulicy. Kilka uderzeń i okna nie ma. Dalej widzę już pakujące się do środka nogi, później tułów i głowę mężczyzny. Złapałem co miałem pod ręką i nieco przetrzepałem skórę włamywacza – wspomina pan Mikołaj.
Mężczyzna chciał rzekomo znaleźć sobie miejsce...do spania. Jak tłumaczył później, w przeszłości po suto zakrapianych imprezach często wraz z kolegami właśnie tutaj sobie odpoczywał. Panu Mikołajowi obiecał, że w tym miejscu noclegu szukać już nie będzie.
Z czasem do drzwi pracowni coraz częściej zaczęli pukać osobnicy, którym „zabrakło trochę pieniędzy, chcą pożyczyć i jutro na pewno wszystko oddadzą”. Pan Mikołaj czasami dorzucał im trochę drobnych. Kilka dni później pukali znowu – wiadomo kryzys, ale „jutro na pewno...”.
- Jednemu z nich dług narósł już do kilkudziesięciu złotych. I w ramach rekompensaty obiecał on naprawić mi moją kozę (wolnostojący piec – przyp. red.) Przyszedł, wziął piec ze sobą i tyle go widziałem. Jak go spotykam gdzieś na ulicy, to zawsze mówi, że koza jest już wyremontowana, tylko że mnie nigdy nie ma w pracowni – śmieje się pan Mikołaj.
Co z warsztatami?
Na Sandomierską 10 przychodzą również rodzice, którzy pytają, czy mogą zapisać tutaj swoje dziecko na warsztaty artystyczne.
- Dzieci przychodzą do mnie dobrowolnie, a ja nie uczę ich na zasadzie „to namaluj tak, a to inaczej”. Ale mam w planach poprowadzenie takich warsztatów i zrobienie jakiegoś konkursu plastycznego na Oruni. W tym wszystkim musi mi pomóc jednak miasto. W najbliższym czasie chcę o tym porozmawiać z urzędnikami – odpowiada mój rozmówca.
Być może takie warsztaty mogłyby się odbywać także w Domu Sąsiedzkim „Gościnna Przystań”. Menadżerowi tego miejsca pomysł się podoba, artyście również. Na razie nie ma jednak żadnych konkretnych ustaleń w sprawie warsztatów na ulicy Gościnnej.
Wernisaż za kratami
Warto też wspomnieć o wczorajszym wernisażu na Sandomierskiej 10. Artysta wystawił prace oruńskich dzieci, młodych adeptów tworzących w jego pracowni. Rysunki zostały przyczepione do szyb, tak aby mógł zobaczyć je każdy przechodzień. Symboliki pracom nadawały również zamontowane w oknach kraty.
- Takie połączenie jest bardzo wymowne. I w dużym stopniu oddaje sytuację, w jakiej znajduje się wiele z tych dzieciaków, takiej trochę bez wyjścia. Ale to co jest w tej wystawie optymistyczne, to fakt, iż za tymi kratami powstaje coś kolorowego i szczerego. Wierzę, że sztuka jest w stanie pokazać wielu tutejszym dzieciakom alternatywę, możliwość innego, lepszego życia – kończy pan Mikołaj.
Galeria artykułu