Czy Orunia może stać się drugą Pragą? Czego brakuje tutaj artystom? Czy dzielnicę warto przyozdabiać muralesami? – na te pytania i kilka innych odpowiada Jarosław Rebeliński, szef „Teatru Poza Tym” i twórca, udzielający się w oruńskiej filii Gdańskiego Archipelagu Kultury.
Uczciwie powiem, że nie. I nie mogę się zgodzić z takim postawieniem sprawy. Oruński GAK ma bogatą ofertę dla wszystkich - nie robiłbym tutaj żadnego podziału na mieszkańców i na ludzi z zewnątrz. Jest przecież tutaj Stacja Orunia ze swoimi koncertami, mój teatr, Zespół Pieśni i Tańca i Dworek Artura, który organizuje wiele cyklicznych warsztatów i zajęć. Naprawdę jest co robić i w tych wydarzeniach brać udział może każdy. Trzeba też pamiętać, że gdybyśmy organizowali zajęcia tylko dla mieszkańców Oruni, to wiele osób z innych dzielnic Gdańska nigdy nie miałoby okazji tutaj trafić. I ci ludzie nie zobaczyliby, jak wspaniałą dzielnicą jest Orunia. Działania GAK-u są więc też pewnego rodzaju reklamą dla tego miejsca.
Mówi Pan: „Orunia – wspaniała dzielnica”. Co dla Pana stanowi siłę tego miejsca?
Trzeba przyznać, że pod względem artystycznym jeszcze do niedawna niewiele się tutaj działo. Ale od pewnego czasu obserwuję pewną metamorfozę całej okolicy. I to na lepsze. W okolicy zaczął funkcjonować Dom Sąsiedzki. Organizujemy tutaj festiwal teatralny, na który zjeżdżają się ludzie z wielu państw Europy. Wiem, że szykują się zmiany w Parku Oruńskim i najprawdopodobniej także w Parku Schopenhauera. Być może już niedługo Orunia doczeka się gruntownej rewitalizacji. Te wszystkie pozytywne zmiany przyciągają i przyciągną tutaj ludzi z innych dzielnic Gdańska, może także spoza miasta. Orunia ma wielki potencjał, choć trzeba powiedzieć sobie, że do tej pory nie do końca był on wykorzystywany.
Pojawiają się głosy, że Orunia ma szansę pójść w ślady warszawskiej Pragi. Z tej stołecznej, przez lata zaniedbywanej dzielnicy, nagle wyrosła prawdziwa mekka dla artystów. Widzi Pan taki scenariusz dla Oruni?
Jak najbardziej. Ale tutaj potrzeba innej, bardziej zaangażowanej polityki miasta. Tylko takie działania mogą bowiem przyciągnąć artystów. Porównanie z Pragą bardzo mi się podoba. Tam kiedyś była taka nieco szemrana okolica, a teraz? To zupełnie inny świat. I co ważne, na tej zmianie skorzystali również sami mieszkańcy Pragi. Na Oruni też taki scenariusz jest możliwy. Ale jak mówiłem wcześniej, w dużej mierze zależy to od lokalnych polityków. Czasem wystarczy skierować jeden czy dwa większe, artystyczne projekty na dzielnicę i od tego się zaczyna. Po tych projektach, przyjdą następne przedsięwzięcia. Te z kolei przyciągną kolejnych artystów. A za nimi trafią ich koledzy po fachu. Dzielnica nabiera wtedy zupełnie innego kolorytu.
Póki co jednak, pod względem artystycznym na Oruni za wiele się nie dzieje...
Potrzeba większej ilości ośrodków artystycznych. I to takich, które kierują swoją ofertę do różnych grup odbiorców. Wtedy, trochę niejako na zasadzie konkurencji, odbywałaby się swoista licytacja o klienta. Według mnie problem nie leży w tym, że ludzie na Oruni nie mają pomysłów. Tylko w tym, że nie mają często miejsc, gdzie mogą je realizować. Jeśli nie ma dla nich lokalu, to oni przeniosą się ze swymi pomysłami gdzie indziej.
Jakiś czas temu na łamach naszego portalu przetoczyła się dyskusja na temat muralesów na Oruni. Ich przeciwnicy argumentowali, że muralesy nie pasują do historycznej zabudowy Oruni. A według Pana, pasują?
Murales to nie jest nic nowego, można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu przechodzi on już do lamusa. Ale nie sądzę, aby muralesy na Oruni były złym pomysłem. One mogłyby się fajnie wkomponować w okolicę. Oczywiście nie mówię, że należy je malować na kilkudziesięcioletnich zabytkach. Na Oruni znajdą się jednak bloki, które mają taki obskurny, nieco komunistyczny styl i wygląd. I na nich, wzorem budynków na Zaspie, takie muralesy mogłyby powstać. Wydaję mi się, że odświeżyłoby to okolicę.
Ma Pan jakiś pomysł na taki oruński murales?
Nie zastanawiałem się nad tym. To może być różny przekaz. Co wcale nie oznacza, że musi być on łatwy w odbiorze. Sztuka ma trochę odczarowywać rzeczywistość. Ktoś, patrząc na takie dzieło, może zapytać: ale o co tu chodzi właściwie? Ale wie Pan, jeśli tej sztuki nie będzie, to on nigdy o to nie zapyta. I to jest właśnie siła sztuki. Stawia często trudne pytania i uczy patrzeć na problem z różnych perspektyw.
Na koniec, co w najbliższym czasie zobaczymy w "Teatrze Poza Tym”?
Przyszłość jest nieodgadniona (śmiech). Mam kilka pomysłów. Jednym z nich jest teatr sensoryczny – oferta ta ma być skierowana nie tylko dla osób niewidomych. Innym pomysłem jest występ naszego teatru na ulicy, a nie jak to się dzieje tradycyjnie – w murach budynku. Chcemy wyjść ze sztuką do ludzi. Być może zagramy nasze przedstawienie w Parku Oruńskim.
Dziękuję za rozmowę.