W ostatnich kilku miesiącach strażacy byli wzywani do pożarów m.in. na ulicach Przy Torze, Podmiejskiej, czy Żuławskiej. W tym ostatnim miejscu, a ściślej w budynku przy Żuławskiej 12 paliło się aż kilka razy.
Raz paliły się śmieci w piwnicy, innym razem dym pojawił się na drewnianych schodach klatki schodowej. Podtruła się jedna osoba, która musiała skorzystać z pomocy medycznej. Kilka tygodni później adres ten znów odwiedzili strażacy i ponownie mieli pełne ręce roboty - unoszący się nad budynkiem dym było widać z dalekiej odległości.
Pożary na Oruni wybuchały często w mocno zniszczonych i na wpół opuszczonych już budynkach. Niektóre z nich - kilka dni lub kilka tygodni później - musiały zostać wyburzone.
Wielu oruniaków spekulowało, że te pożary są ze sobą jakoś powiązane i trudno tutaj mówić o przypadkowych zaprószeniach ognia. Spekulowano, że być może ktoś podpala miejskie budynki i w ten sposób zmusza urzędników do wyburzenia kamienic. By - jak przekonywali niektórzy - przejąć później takie tereny za niewielkie pieniądze.
Ta odważna teoria na ten moment w żaden sposób się nie potwierdziła. I choć policja nie chwali się tutaj żadnymi sukcesami, nieoficjalnie mówi się, że na Oruni - w wielu miejscach, gdzie dochodziło do pożarów kręciły się wcześniej grupki młodzieży, traktując opuszczone i zdewastowane budynki jako miejsce do swoich zabaw. Być może powód ostatnich pożarów jest więc prozaiczny - znudzeni młodzi ludzie zaprószają ogień dla zabawy.
Tak czy inaczej skala problemu na Oruni jest spora. Jak informuje nas rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku Łukasz Płusa, w 2018 roku w dzielnicy Orunia-Św.Wojciech-Lipce odnotowano 34 pożary budynków. Ale rok wcześniej liczba ta była niewiele mniejsza - strażaków wzywano do 31 pożarów budynków.