Sytuacja jest dość groteskowa. Już za kilka miesięcy radni dzielnicowi z Ujeściska mogą stać się bezdomni. Mówiąc precyzyjniej, mogą nie mieć swojej siedziby. Dotychczas urzędowali w budynku lokalnej parafii na Przemyskiej.
We wtorek urzędnicy poinformowali, że umowa z proboszczem kończy się w czerwcu i istnieje możliwość, że radni dzielnicowi będą musieli się wynieść z parafii. Sami radni już wcześniej podjęli uchwałę, że mogą przenieść się do budynku nowego lodowiska na Ujeścisku. Problem w tym, że zapowiedziane lata temu lodowisko to wciąż niezrealizowana inwestycja.
Miasto ma obowiązek znaleźć siedzibę dla rady dzielnicy. Przypomnijmy, wszystkie działające w Gdańsku rady dzielnicy to tak zwane jednostki pomocnicze miasta. Radni to mieszkańcy danej dzielnicy wybierani przez innych mieszkańców, ale pieniądze na funkcjonowanie (i budżet) pochodzą z kasy miasta.
Na Ujeścisku i Łostowicach jest problem. Urzędnicy oficjalnie przyznają, że w dzielnicy nie ma praktycznie miejskich przestrzeni, do których można przenieść radnych.
W pewnym momencie w dzielnicy gruchnęła wiadomość, że miasto przymierza się do wpuszczenia radnych dzielnicowych do małej, sąsiedzkiej biblioteki na Wadowickiej 5. To miejsce, które działa przy lokalnym Domu Sąsiedzkim.
W dzielnicy zawrzało, bo ludzie nie chcą zmniejszenia przestrzeni biblioteki. Gdyby radni dzielnicowi rzeczywiście przenieśli się do biblioteki, zniknęłyby niektóre regały z książkami, robiąc miejsce dla nowych "gości".
We wtorek na Przemyskiej odbyło się spotkanie rady dzielnicy, na które przyszli urzędnicy, ale i sporo mieszkańców. Ci ostatni dali jasno do zrozumienia, że nie godzą się na zmniejszenie ich biblioteki. Urzędnicy zapewniali, że takiej decyzji nie ma. Obiecali też spotkanie z zarządem rady dzielnicy z Ujeściska, by "omówić możliwości pod kątem szukania w dzielnicy innego lokalu dla rady".
Na ten moment do czerwca radni dzielnicowi z Ujeściska mają swoją siedzibę na Przemyskiej, w parafii kościoła. Co dalej? Nie wiadomo.
Na wtorkowym spotkaniu jedna z mieszkanek zwracała uwagę, że dekady temu, gdy miasto projektowało osiedle, w ogóle nie myślało o zabezpieczeniu komunalnych przestrzeni i teraz są tego efekty.
Urzędnicy przyznawali, że problem dotyczy także innych dzielnic. W jednej z nich urzędnicy byli tak zdesperowani, że szukali miejsca na miejskie potrzeby... w osiedlowym warzywniaku.