Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Wtorek, 19/03/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Oruniacy, naprawdę dużo od Was zależy

 1 dodane: 19:51, 26/06/13

tagi:

O trwającej właśnie na Oruni "rewolucji podwórkowej" opowiada jej pomysłodawca, Przemysław Kluz, pracownik Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej. W wywiadzie znalazły się też inne, ciekawe dla mieszkańców tej dzielnicy wątki.

Przemysław Kluz, pomysłodawca
Przemysław Kluz, pomysłodawca "podwórkowej rewolucji"
Fot. Ewa Patyk

Fotografia 1 z 1

Opłacało się rewitalizować pięć oruńskich podwórek?

Przemysław Kluz, przedstawiciel Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej i pomysłodawca projektu rewitalizacji podwórek na Oruni: Co masz na myśli? Czy mi się opłacało? (śmiech).  

To może tak zapytam. Czemu GFIS zajął się właśnie taką akcją?

Robi to fundacja, która na Oruni wyremontowała i zbudowała, w takim sensie mentalnym, Gościnną Przystań. Oruński Dom Sąsiedzki istnieje po to, by była przestrzeń, w której rozwija się lokalna społeczność. By dawać oruniakom coś na zasadzie pewnych usług – jak na przykład punkt przedszkolny. Ale również by była tu przestrzeń, gdzie ludzie mogą sami się organizować i to właśnie się tutaj dzieje.

Ale w tym projekcie nie mówimy o przestrzeni Gościnnej Przystani. Wyszliście poza nią, trafiliście na oruńskie podwórka...

Ludzie przychodzą do nas ze swoimi problemami. Gros tych problemów dotyka przestrzeni publicznej. I my na to odpowiedzieliśmy. Była już akcja ze słonecznikami, postawiliśmy plac zabaw. Trzeba jednak pamiętać: my nie jesteśmy miastem. Nie jesteśmy w stanie przeprowadzić dużych inwestycji. Ale możemy postarać się o zmiany w skali mikro...

Tak jak zmiany na oruńskich podwórkach?

Tak. A dlaczego w pierwszej kolejności zajęliśmy się właśnie podwórkami? Bo to tylko z pozoru jest odnowa samego podwórka. Tu chodzi o coś więcej. Podwórko jest odbiciem stanu sąsiedztwa. Pracujemy więc dwutorowo. Zależy nam na procesie, gdzie razem ze społecznością fizycznie zmieniamy podwórko. Ale jednocześnie to sami mieszkańcy zaczynają się interesować tym, co mają za oknem.

Ale dlaczego Wy się tym zajmujecie? Dlaczego nie podrzuciliście tego pomysłu na przykład lokalnej Radzie Osiedla?

Oni się na tym nie do końca znają. Ale przecież nie muszą się na tym znać, ci ludzie działają społecznie. Tymczasem organizacja pozarządowa to profesjonaliści, za którymi stoi wiedza, doświadczenie. To ludzie pracujący na etat, specjalizujący się w danej dziedzinie, którym zależy, aby przeprowadzić proces w mądry sposób.

Oruniacy przyszli do Was z prośbą o pomoc w sprawie ich podwórek?

Naszym pierwszym rewitalizowanym w ten sposób podwórkiem była przestrzeń na Związkowej 7. Nie było jednak tak, że przyszła do nas zgrana ekipa sąsiadów z komunikatem: „Chcemy zrobić coś z podwórkiem, ale nie potrafimy. Proszę nam pomóc”.

Sami stwierdziliście: „O! w tym miejscu przydałoby się coś zmienić”?

Czasami mam problem z organizacjami pozarządowymi, które popełniają dwa błędy. Albo zdarza im się nie reagować na potrzeby ludzi. Albo odwrotnie, robią coś na siłę, nawet jeżeli społeczność tego nie potrzebuje.

Nie chcieliśmy popełnić tych błędów. Staramy się wsłuchiwać w społeczność. Wiele projektów, które robimy pozwoliło nam na poznanie potrzeb oruniaków. My rozmawiamy z wszystkimi: dzieciakami, dorosłymi, seniorami. Mamy więc przegląd sytuacji. Wiemy, że nieporządek, bałagan, chaos w przestrzeni przeszkadza wielu oruniakom.

Chodziłem po Oruni, rozmawiałem z ludźmi ze Związkowej 7. Chciałem się dowiedzieć, jak oni patrzą na swoje podwórko, czy chcą zmian, czy nie. Oczywiście, że chcieli.

Ale oruniacy, zresztą nie tylko ludzie w tej dzielnicy, tylko mówią, a nie robią. Potrafią narzekać, ale zmienić coś dookoła, to już zupełnie inna historia...

My jesteśmy  profesjonalistami, staramy się odpowiedzieć na potrzeby ludzi. Napisaliśmy projekt, zaprosiliśmy mieszkańców. Powiedzieliśmy im: „mamy pieniądze na Wasze podwórko, to jak ono będzie się zmieniać zależy w dużym stopniu od Was”. To był proces. Dyskusja, wsłuchiwanie się, szukanie rozwiązań. Ale co bardzo ważne: to nie jest tak, że mieszkańcy przyszli, powiedzieli cokolwiek, a my to wcielaliśmy w życie. To nie był koncert życzeń.

To jak to wygląda w praktyce? Oruniacy chcą dyskutować? Chcą słuchać? Chcą iść na kompromisy?


To na pewno nie jest łatwe. Ja widzę, że ten proces trwa. Trudno go ocenić z góry. Na Związkowej 7, gdzie od rewitalizacji minął już ponad rok, widzimy te efekty, widzimy, że to miało sens. Ale może za trzy, pięć lat będziemy na to patrzeć inaczej, prawda?

To jakie wnioski wyciągnęliście z projektu „Związkowa 7”? Co Wam się przydało przy tegorocznej akcji rewitalizacji pięciu podwórek na Oruni?


Przy Związkowej 7 myśleliśmy, że praca na samych podwórkach zajmie nam kilka popołudni. Zajęło dużo więcej. Nie dlatego, że słabo pracowaliśmy. Jest sporo pracy wykończeniowej, jest sporo wspólnych dyskusji. Dużo się nauczyliśmy realizując tamten projekt. Ludzie najpierw oczekują, że powiesz im, co mają zrobić. Ale w pewnym momencie się emancypują na zasadzie: „ok, my już sami zrobimy resztę, nie jesteś nam potrzebny”.

To chyba o to w tym wszystkim chodzi, prawda?

Tak właśnie powinno być. Na Związkowej 7 podeszła kiedyś do mnie mieszkanka, pani Stenia i poprosiła : „Panie Przemku, niech Pan już nie bierze tych narzędzi do Gościnnej Przystani, my tu sami chcemy coś porobić”. To był kluczowy moment. Mieszkańcy poczuli się gospodarzami, oni sami już planują zmiany. Ja ich odwiedzam już jako gość, to oni grają u siebie pierwsze skrzypce.

„Związkowa 7” to jedno, ale jak wygląda sprawa z obecnie rewitalizowanymi podwórkami? Był już taki moment, że mieszkańcy poczuli się gospodarzami?

Tak, na większości podwórek taka emancypacja się odbyła. Mieszkańcy robią już sami pewne rzeczy. Zaczynają dosadzać rośliny, tworzą się nowe klomby. Na Związkowej 4-6 panie z kwiatów ułożyły napis „Nasza Orunia”...

Szkoda, że nie „MojaOrunia”...

(Śmiech) No, dokładnie. Niemal na wszystkich podwórkach ludzie już sami podlewają zasadzone rośliny. To ważne, bo my jako członkowie organizacji wychodzimy z tych podwórek, często nie ma nas w tej przestrzeni tydzień czasu. Ktoś musi wtedy dbać, ktoś musi podlewać to wszystko. Robią to sami mieszkańcy. Ktoś tam załatwi podłączenie, ktoś przyniesie sam wąż. Wbrew pozorom nie są to łatwe i oczywiste rzeczy. Te podwórka nie są logistycznie przygotowane na tego typu operacje. Tam nikt inny wcześniej niczego nie podlewał. To było wcześniej klepisko.

Organizacja, którą reprezentujesz była więc iskrą, która popchnęła przynajmniej niektórych mieszkańców do działania. Ale jak to możliwe, że żaden z mieszkańców nie zrobił wcześniej czegokolwiek, aby tę przestrzeń zmienić?

Myślę, że ludzie, nie tylko na Oruni, są przyzwyczajeni do następującej sytuacji. Otóż ludzie są przeświadczeni, że nie mogą o sobie decydować, że nic od nich nie zależy. Jest jeszcze inna kwestia. Są osoby, które nie potrafią nic zmienić, nie wiedzą od czego i jak zacząć...

Wy służyliście im również swoją ekspercką wiedzą?

Tak. A jednocześnie pełniliśmy rolę koordynatora. Myślę, że mieszkańców ta akcja nauczyła również pewnej ważnej rzeczy. Takiej, która chociaż przez moment zbliża ich do urzędników. Ludzie musieli poznać na własnej skórze, że często nie można zrobić wszystkiego, na co ma się ochotę. Że są przepisy, których nie można obejść. Że jest określony budżet. I jeżeli kupimy jedną rzecz, to na drugą nam już nie starczy pieniędzy.

Usłyszałem niedawno pytanie, które zadał Ci jeden z młodych oruniaków: „Czy któryś z mieszkańców tych podwórek podziękował Panu za taką akcję?” Podziękował?

W zeszłym roku na Związkowej 7 dużo była takich momentów. Dostawaliśmy takie podziękowania od mieszkańców. Była więc ta wdzięczność. I to w obie strony, bo ja też im dziękowałem. Ale nie mam poczucia, że ktoś musi mi dziękować...

Tu nie chodzi o samo dziękowanie. A o docenienie takiej pracy. Czy czujecie, że ktoś Waszą pracę docenia?

Tak. Jest dużo takich gestów. Na Podmiejskiej, czy na Przy Torze częstowano mnie kawą, ciastem. Ja to odbieram jako swoiste podziękowanie. Na Związkowej panie przychodziły z wodą, napojami...

Ale nie zawsze jest tak różowo, prawda? Spotkaliście się z negatywnym przyjęciem przez oruniaków?

Tak, były takie sytuacje. Najczęściej problem pojawia się u mieszkańców, którzy nie uczestniczyli w procesie podejmowania decyzji o kształcie ich podwórka. Albo u ludzi, którzy w ogóle tej akcji nie pojmują. Bo myślą, że ktoś przyjdzie do nich i zrobi coś za nich. A tak nie jest.

Trzeba też przyznać, że przy takim porządkowaniu podwórek w jakimś sensie zabiera się pewną wolność mieszkańcom. Nie ma już tylko „ja”, nie ma już tylko jednostkowych potrzeb. Teraz razem musimy zastanowić się nad wspólną przestrzenią. Niejednokrotnie słyszałem: „Panie, co to za projekt? Ja nie mogę parkować pod swoim oknem!”

Oruniacy przychodzą i mówią to Wam wprost?
Tak.

W ostrej formie?

Zdarza się, że i w ostrej i kategorycznej formie. „Ja od 13 lat parkuję pod moim oknem, nie chcę żadnej zmiany!”. W rozmowie staram się udowodnić, że mamy do czynienia z sąsiedztwem. Że musimy się dogadać, aby nie było kompletnie „po mojemu”, ale żebym też nie był stratny. Musi być konsensus. Na każdym podwórku jest taki konflikt interesów. Ktoś mówi: „jestem stary, nie mam dzieci, po co ta przestrzeń dla zabawy?” Kolejna osoba: „A ja mam dziecko, ale nie chcę, aby bawiło się pod oknami”. A jeszcze inny: „Ja mam dziecko, ale chcę aby bawiło się pod oknami!” Trudno to wszystko pogodzić

Te konflikty udaje się zażegnać, czy one cały czas są obecne?

Robimy wszystko, aby mądrze podzielić przestrzeń. Aby każda grupa wiekowa znalazła tam swoje miejsce. Ale idealnie nie będzie nigdy. Zresztą, przecież nie jest to podwórko, które po tych zmianach, będzie tak wyglądać do końca świata. Mieszkańcy mogą je zmieniać na własną modłę. My też możemy popełniać błędy. Ale nie boimy się działać.

Co jest najtrudniejsze w takiej akcji?

W tym roku obciążeniem była na pewno liczba podwórek. W tym miejscu trzeba wspomnieć o pomocy wolontariuszy. Dzięki ich pomocy, a są to studenci różnych trójmiejskich uczelni, wszystko poszło o wiele sprawniej...

No właśnie, to nie jest tak, że Wy napisaliście projekt na zasadzie: dostajemy pieniądze i od razu ruszamy na podwórka. Z tego co się orientuję, musieliście przygotować taki wniosek „od A do Z”. W tej akcji były najpierw szkolenia?

Tak. To trochę tak jak w klasycznym podziale u Kartezjusza, na duszę i ciało. Dla mnie ciałem jest tutaj podwórko, duszą są ci ludzie. A u nas często dochodzi do próby sztucznego rozdzielania tych dwóch sfer. Widzimy podwórko, ale nie widzimy sąsiadów za firankami. Ale oni tam są i i to ich energia jest szalenie istotna.

W naszym projekcie chodziło o pracę nad „duszą i ciałem”. Musieliśmy więc szukać pieniędzy także i na szkolenia, które pomogłyby w pracy właśnie „nad duszą”. Były szkolenia dla lokalnej Rady Osiedla, która dzięki temu mogła spojrzeć na problem inaczej. Dla studentów, którzy kiedyś będą architektami i będą decydować o naszej przestrzeni. Teraz czeka nas napisanie modelu, takiej swoistej ściągawki, z którą wszyscy chętni będą mogli czerpać, jeżeli będą chcieli przeprowadzić podobną akcję. W październiku organizujemy stosowną konferencję.

A podacie w tym dokumencie receptę na to, jak przyciągnąć do takich projektów więcej ludzi? Ponoć na organizowane przez Was spotkania przychodziło naprawdę mało osób.

Ale my to przewidzieliśmy...

160 osób w danej wspólnocie, a na spotkanie przychodzi zaledwie kilkanaście z nich. To nie jest porażka? To Was nie deprymowało?

Znając poziom uczestnictwa ludzi w takich przedsięwzięciach, nie uważam, żeby to była porażka. Robiliśmy co mogliśmy, aby przyciągnąć ludzi...

Ty nawet woziłeś ich swoim samochodem na spotkania w Gościnnej Przystani...

No tak, była taka sytuacja...

Wyobraź sobie, że przeczyta to jakiś urzędnik. W mieście jak są organizowane jakieś „partycypacyjne akcje”, to co najwyżej wrzuca się ulotki do skrzynek, albo daje komunikat na stronie gdansk.pl I problem z głowy, później ewentualnie narzeka się na „małe zaangażowanie mieszkańców”. Tymczasem Kluz z Oruni, wprawdzie nie urzędnik, nie tylko odwiedza mieszkańców w ich domach, ale i przywozi ich na spotkania...

Wiesz, ten projekt nauczył nas również tego, że trzeba umieć się dopasować do pewnych sytuacji. Że nie można reagować według jakiegoś schematu. Pamiętam sytuację na Przy Torze, zaprosiliśmy tamtejszych mieszkańców na spotkanie do Gościnnej Przystani. Frekwencja była bardzo kiepska.

Pół godziny później pojechaliśmy na to podwórko, weszliśmy do kamienicy, zapukaliśmy do wielu mieszkań. Zrobiliśmy to spotkanie na podwórku, przyszło 20 osób. Może faktycznie lepiej było zorganizować to spotkanie w ich przestrzeni? Bo ludzie się tam lepiej czują. Tak jak powiedziałem wcześniej, my też się uczymy, też popełniamy błędy.

Czy za rok będą rewitalizowane następne podwórka na Oruni?

Cały czas myślimy o tym, aby robić rzeczy w przestrzeni na Oruni. Czy będą to podwórka, tego jeszcze nie wiem.

Dziękuję za rozmowę.

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej

Aby dowiedzieć się, jak skutecznie organizować się i zarządzać przestrzenią własnego sąsiedztwa
wejdź na Poradnik Miejski.
Znajdziesz tam artykuły, dział pytania i odpowiedzi oraz ważne pliki do pobrania.
Jeśli nie znajdziesz interesującej Cię problematyki, zadaj pytanie na redakcja@mojaorunia.pl, a my postaramy się znaleźć odpowiedź i umieścić ją w Poradniku Miejskim.

Galeria artykułu

Przemysław Kluz, pomysłodawca "podwórkowej rewolucji"

Przemysław...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (3)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

awatar

Yuka29

89.67.73.*

10:28, 28/06/13

Jest i Kartezjusz :) Fajnie to wygląda. Przestrzenie zaczęły żyć. Panie opalają się na leżakach, obok dzieci korzystają z piaskownic. Starsi ludzi gawędzą na ławkach. Miły widok, gdy przechodzi się obok takiego ...wiecej

zgloś naruszenie
awatar

gosc

83.25.66.*

18:06, 27/06/13

BRZĘCZYSZCZYKIEWICZ.

zgloś naruszenie
awatar

gosc

83.27.208.*

12:00, 27/06/13

świetna inicjatywa ! . pozdrawiam Łukasz Szyposzyński

zgloś naruszenie

REKLAMA