Rozmowa ze Stanisławem Zarembą, prezesem Stowarzyszenia Lokalnej Salezjańskiej Organizacji Sportowej SL „Salos”.
Niestety bardzo słaba. Prowadzę najstarszą, najdłużej obecnie działającą sportową organizację pozarządową na Oruni i mogę powiedzieć, że problemów jest naprawdę sporo. Wystarczy spojrzeć na naszą salezjańską ligę piłki nożnej. Grają w niej dorośli, młodzież, także dzieci. Na naszym boisku przy Smoleńskiej piłkę kopią zawodnicy z Wrzeszcza, Zaspy, Gdańska i oczywiście z Oruni. Obecnie liga skupia 20 drużyn, a bywały już czasy, że w lidze grało ich nawet aż 40. Czemu zanotowaliśmy aż taki spadek? Ano właśnie dlatego, że miasto w bardzo małym stopniu angażuje się w sportowe sprawy na Oruni. Proszę sobie wyobrazić, że przez ponad rok organizatorzy i zawodnicy naszej ligi nie mogli doprosić się u władz o pomoc w stworzeniu jakiegoś elementarnego zaplecza sportowego. Nasz stary budynek, który spełniał właśnie taką rolę, nadawał się już tylko do rozbiórki. Kiedy został wyburzony, nie mieliśmy już pomieszczeń na nasz sprzęt a zawodnicy i sędziowie nie mieli już gdzie się przebierać. Zwróciłem się do władz Gdańska i odpowiedziano mi, że na tym terenie w przyszłości powstaną obiekty sportowe. Poprosiłem o pomoc radnych. Najpierw zgłosiłem się do Tomasza Słodkowskiego, który przed wyborami spotkał się z kapitanami drużyn naszej ligi i obiecywał dbać o nasze sprawy. Niestety najwyraźniej zapomniał on o swojej obietnicy i nie zrobił nic, aby nam pomóc. Sprawą zainteresował się Dziennik Bałtycki. I właśnie od wywiadu ze mną w tej gazecie, coś się nareszcie ruszyło. W naszych wysiłkach mocno wsparł nas inny radny, Maciej Skwierawski. Wreszcie, po wielu prośbach i pytaniach do różnych urzędów, miasto zdecydowało się nam postawić kontener administracyjno – gospodarczy. Daleko mu do szatni z prawdziwego zdarzenia, ale z pewnością lepsze takie miejsce niż żadne. Problemy oruńskiego sportu dobrze też obrazuje historia drużyny, która grała w salezjańskiej lidze i po jakimś czasie zdecydowała się zagrać w B klasie w Pomorskim Związku Piłki Nożnej.
Mówi Pan o Oruńskim Klubie Sportowym, który obecnie gra w A klasie?
Dokładnie tak. Ale czy będzie grał, to się jeszcze okaże. Pomogłem im opracować wniosek o dotację z miasta i klub dostał 10 tysięcy złotych. Niestety klub nie ma swojego wkładu własnego, nie mają żadnego funduszu, żyją tylko ze składek. Na działalność brakuje im około 8 tysięcy złotych. Z tego co wiem, klub szuka teraz sponsora. Jeżeli go nie znajdą, to jedyny, reprezentujący Orunię w A klasie klub będzie musiał zakończyć rozgrywki. Jednak co jest jeszcze bardziej bulwersujące w tej historii, to fakt, iż drużyna ta nie ma gdzie grać na Oruni. Tymczasem, na ulicy Równej (niedaleko Instalu i Pord-u) jest fajny teren, który idealnie nadawałby się na boisko. Miejsce to należy do miasta i obecnie jest na nim... dzikie wysypisko. Zawodnicy z OKS-u sami zadeklarowali się, że są w stanie doprowadzić ten teren do porządku. Wysłałem do urzędu pismo z propozycją przeznaczenia tego obszaru na boisko. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Póki co więc, na Równej jest wysypisko, a piłkarze z OKS-u muszą wynajmować boiska na Rotmance, Łęgowie czy Wiślince. I jak tu mówić o dobrej kondycji sportu na Oruni?
Nie zapytał Pan o tą sprawę prezydenta Adamowicza na oruńskim spotkaniu?
Myśli Pan, że nie chciałem? Liczyłem, że właśnie na tym spotkaniu będę miał okazję opowiedzieć o tych wszystkich problemach. Niestety nie dane było mi dojść do głosu. Złożyłem więc pisemne uwagi do asystenta prezydenta i czekam teraz na oficjalną odpowiedź. Zdziwiło mnie też, że na spotkaniu podczas prezentacji organizacji pozarządowych, pominięto właśnie Salos, który przecież istnieje i działa tutaj już 16 lat. Rocznie przez nasze imprezy przewija się ponad 1500 osób. Organizujemy różne imprezy sportowe, m.in. turnieje lekkiej atletyki czy halowy turniej Jana Bosko. Odpowiadamy też za wspomnianą już ligę salezjańską, która skupia setki zawodników. Jak widać mamy być z czego dumni. Tymczasem w wykazie organizacji pozarządowych, przygotowanych przez urzędników, nie ma o nas żadnej wzmianki. Zamiast nas umieszczono np. klub Królewskich, który faktycznie istnieje, ale nie na Oruni, a w Gdańsku. Widać jak dobrze urzędnicy znają Orunię.