Raz w roku przychodzi taki dzień, w którym większość przestaje liczyć kalorie, zapomina o figurze i nie przejmuje się górą zjedzonych pączków czy faworków. Oczywiście mowa tu o tłustym czwartku.
Cukiernicy jak i zwykli zjadacze chleba całą noc przygotowywali bomby kaloryczne, które później zostały zjedzone. Najlepsze pączki jakie jadłem były w Lądzie nad Wartą – stosunkowo duże, z budyniem, polane czekoladą i lukrem. Niestety słowami nie da się opisać ich znakomitego smaku.
1,2,3,5,10 czy 12 – każdy je tyle ile może lub ile ma. Ja w tym roku za bardzo nie szalałem. „Rekord” zatrzymał się 4 pączkach i kilku faworkach, ale nadrobię to w sobotę u prababci. Robi naprawdę świetne pączki, nie uwierzycie – Skoro nie uwierzycie to po co mam pisać ;]
Ilekroć nadchodzi tłusty czwartek przypomina mi się pewna historyjka opowiadana przez ks. Darka Presnala, której jednak nie będę przytaczał (chyba, że za rok) ;]
Chyba przez nadmiar kalorii naszło mnie lenistwo pisania, więc nie będę już zaczynał więcej niedokończonych wątków i sięgnę po pączka ;]
A ile Ty zjadłeś pączków w tym roku? ;]