Rozmowa z młodszym aspirantem Zbigniewem Malinowskim, dzielnicowym z Oruni.
Mój rejon to m.in. ulice: Przy Torze, Rejtana, Wschodnia, Sandomierska, Równa. W sumie na moim obszarze mieszka kilka tysięcy ludzi.
Wielu kojarzy ten obszar z siedliskiem patologii i dużej przestępczości. Faktycznie jest tutaj tak źle?
To jest po prostu krzywdzący stereotyp. Wystarczy spojrzeć na statystyki przestępczości w moim rejonie i w innych obszarach miasta. Jest wiele miejsc w Gdańsku, gdzie jest dużo bardziej niebezpiecznie. Zdaję sobie sprawę, że ludzie patrzą na moją dzielnicę trochę przez pryzmat przeszłości, trochę przez pryzmat legendy. Tymczasem wiele się tutaj zmieniło. I to na lepsze. Niestety, nawet moi koledzy po fachu, kiedy mówię im, że jestem dzielnicowym tej części Oruni, łapią się za głowę i serdecznie mi współczują. Odpowiadam zawsze: Panowie, spokojnie, nie jest tu tak źle, nie jest wprawdzie idealnie, ale nie ma też co przesadzać.
Czyli jest tutaj bezpieczniej niż kiedyś? To jest sukces policji, odpowiedniego tworzenia statystyk czy może faktu, że przestępcy przenieśli się gdzie indziej?
Myślę, że działania policji przynoszą wymierny efekt. Na przykład kilka miesięcy temu miała tutaj miejsce wielka akcja, podczas której udało nam się rozbić naprawdę sporą i niebezpieczną grupę narkotykową. I tych ludzi już nie ma na dzielnicy. Nie rozbijają się w nocy swoimi samochodami, nie straszą przechodniów swym wyglądem i zachowaniem. I, co ważne, nie pokazują już, że to oni, a nie prawo i porządek rządzą na dzielnicy. Bez takiego towarzystwa jest tutaj po prostu bezpieczniej. Nie chcę powiedzieć, że już teraz jest super w tej kwestii i jako policja nie mamy tutaj nic do roboty. Oczywiście, tak nie jest.
Jest jakieś miejsce w Pana rejonie, które można wskazać jako szczególnie niebezpieczne?
Mógłbym wskazać skrzyżowanie ulic Rejtana i Sandomierskiej, i legendarny już „ślimak” przy torach kolejowych. Gromadzą się tam osoby spożywające alkohol. Czasami zachowują się agresywnie wobec przechodniów. Jestem tam regularnie, legitymuję towarzystwo, wypisuję mandaty, ale tak naprawdę wiem, że problem ten nie zniknie całkowicie. Może gdyby postawić tam policjanta albo strażnika miejskiego, który przez 24 godziny pilnowałby tego terenu, może wtedy coś by się zmieniło. Teraz jest tak, że już kilka minut po naszej interwencji, towarzystwo wraca w to miejsce i „zabawa” zaczyna się od nowa. Większość tych ludzi nie pracuje, nie ma właściwie żadnych dochodów, dla nich mandat nic po prostu nie znaczy, bo i tak go nie zapłacą.
Z jakimi problemami zwracają się do Pana mieszkańcy?
To są raczej standardowe sprawy: kłótnie międzysąsiedzkie, naruszająca ciszę nocną młodzież, jakieś chuligańskie wybryki dzieciaków. Udaje mi się te problemy rozwiązywać. Właściwie nie zdarzyło się jeszcze, aby po mojej interwencji ktoś przyszedł i powiedział mi, że problem znów się powtarza. Jak widać wykonywanie obowiązków dzielnicowego wcale nie musi być syzyfową pracą [śmiech].
Może Pan podać przykład takiej swojej interwencji, która zakończyła się „happy endem”?
Na ulicy Sandomierskiej miałem niedawno taką sytuację: kobieta skarżyła się, że grupa dzieciaków nie pozwala jej zaparkować samochodu na terenie jednego z podwórek. Była regularnie obrażana, wyzywana, straszona. Poszedłem do ich rodziców, przedstawiłem problem. Dla nich był to szok. Pogadałem również z tymi dzieciakami. Okazało się, że zachowują się tak, ponieważ jakiś czas temu właśnie ta kobieta brzydko się do nich odezwała. Postanowili dać jej nauczkę. Stąd takie, a nie inne ich zachowanie. Moja rola była prosta: musiałem być mediatorem, a także osobą, która poinformuje, jakie mogą być prawne konsekwencje takich czynów. Konflikt udało się zdusić w zarodku i w ten sposób nie doszło do niepotrzebnej eskalacji agresji.
Już niedługo będzie Pan miał na swoim rejonie całkiem pokaźną grupę nowych mieszkańców, którzy wprowadzili się do nowego budynku przy ulicy Ubocze. Zostali oni w ciekawy sposób przywitani na nowym miejscu przez wandali i chuliganów. Takie sytuacje będą się tam powtarzały, czy to jednorazowy wybryk?
Obawiam się, że sytuacja może się powtórzyć. Niestety, policja nie jest w stanie wyłapać wszystkich wandali i przeszkodzić każdej dewastacji. Wystarczy, że patrol zniknie za rogiem, a jeden z drugim spokojnie zdąży wybić szybę, czy napisać jakieś obraźliwe hasło na murach. Na moim rejonie mieszka sporo osób, które nie pracują, mają dużo wolnego czasu i nudząc się, wpadają na takie głupie pomysły. Jak się przed takimi osobnikami uchronić? Doradzałbym mieszkańcom ulicy Ubocze zamontowanie monitoringu. Myślę, że kamery poprawiłyby bezpieczeństwo w tej okolicy. Oczywiście, ja i moi koledzy zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby wandale i chuligani zapłacili za swoją głupotę.
Mieszkańcy z Pana rejonu mają zaufanie do policji?
Muszę przyznać, że jest to teren, na którym często sprawy załatwiane są między sobą, bez użycia policji. Ludzie widzą jakieś złe rzeczy w ich otoczeniu, ale nie chcą naszej pomocy. Albo uważają, że policja już zna problem i nie ma sensu nas informować. Tymczasem o wielu sprawach po prostu nie wiemy. I kiedy nie interweniujemy w danej sprawie, ludzie pomstują na nas, że nic nie robimy. Nie jest tak, że nie chcemy ścigać przestępców, ale żeby ich ścigać musimy mieć najpierw wiedzę o ich działalności. Tutaj bardzo mogą nam pomóc właśnie mieszkańcy.
Ludzie często narzekają, że kontakt z policją jest utrudniony. A to dyżurny nie podnosi telefonu, a to trzeba czekać na właściwą osobę w komisariacie, a to nie ma radiowozu itd...
Powiem za siebie: nie ma możliwości, abym zbagatelizował jakieś zgłoszenie. Można mnie znaleźć w punkcie dzielnicowych na Gościnnej 1, można złapać pod telefonem 058 32 16 177. Jeżeli mnie nie ma, a sprawa wymaga natychmiastowej interwencji, to często jest tak, że zajmie się nią kolega z innego rejonu lub chłopaki z „patrolówki”. Na komisariacie na Platynowej jest też specjalny zeszyt, w który – w razie jak nie ma dzielnicowego w pobliżu – można wpisać swój problem i zostawić kontakt do siebie. Czytam te informacje i staram się jak najszybciej spotkać z taką osobą, i w ramach swoich możliwości jej pomóc.
Ale nie można skontaktować się z Panem drogą elektroniczną. Nie uważa Pan, że to dość osobliwa sytuacja, aby w XXI wieku nie było Internetu na komisariacie?
Nie chcę komentować tego, czemu tak jest. W komisariacie nie ma Internetu, nie ma wyjścia na telefony komórkowe. To zdecydowanie utrudnia nam pracę. Jakiś czas temu mieliśmy na komisariacie możliwość dzwonienia na komórki właśnie i to było super ułatwienie, ponieważ wiele rzeczy można było załatwić na telefon. A dla dzielnicowego, który z reguły ma do czynienia ze sporą dawką „kwitologii”, każde rozwiązanie, które pozwala wykonywać swoje biurowe obowiązki szybciej i w ten sposób więcej czasu spędzać na patrolowaniu swego rewiru, jest dobre.
Dziękuję za rozmowę.