Można powiedzieć, że budynek przy ulicy Ubocze 24, od początku swego istnienia wzbudzał spore kontrowersje. Na potrzeby miasta wybudował go (a także inny blok w Rębowie) prywatny inwestor. W zamian otrzymał on od urzędników (w ramach programu „Mieszkania za grunt”) działki budowlane nieopodal Hali Olivia. Kilka miesięcy później nastąpił pierwszy zgrzyt – miasto i prywatny inwestor spotkali się na sali sądowej. Poszło o podatek VAT. Żadna ze stron nie chciała zapłacić sumy, opiewającej na kilka milionów złotych. Blok został wybudowany, jednak dopóki trwały prawne przepychanki, dopóty nowi lokatorzy nie mogli się do niego wprowadzić.
Wreszcie udało się dojść do porozumienia. Zaległy podatek zapłaciło miasto. Ale na tym kontrowersje się nie zakończyły. Mieszkańcy ulicy Ubocze 24 zaczęli żalić się prasie, że nowy budynek nie spełnia wielu wymogów technicznych i standardów budowlanych. Padały słowa o fuszerce, niedoróbce, a nawet przekręcie i skandalu. Wygląd bloku został szybko przyrównany do „hotelowca z lat 70.” – wielu kojarzył się on raczej z budowlami, wznoszonymi za czasów Gierka niż obecnymi dokonaniami w architekturze.
Jest dobrze, zapytajcie lokatorów!
Miasto nie miało sobie jednak nic do zarzucenia. Prezydent Maciej Lisicki w wywiadzie dla naszego portalu stwierdził: „Raz są budynki czerwone, raz żółte, raz niebieskie. Tu trafił się taki, a tam inny. Inwestycja na ulicy Ubocze była realizowana w wyniku transakcji między miastem a prywatnym inwestorem. Urzędnicy nie mieli wpływu na to, jak budynek ten będzie ostatecznie wyglądał. Zależało nam jednak na tym, aby zostały tutaj spełnione wszystkie standardy dla mieszkań. I tak się stało.”
A później, chcąc uciszyć ewentualne słowa krytyki, wiceprezydent użył „ostatecznego argumentu”. Na pytanie, czy wspomniana wyżej transakcja była dla gdańszczan opłacalna, odpowiedział: „To był bardzo dobry interes dla miasta. Można o to zapytać również ludzi, którzy dzięki tej transakcji mają teraz gdzie mieszkać.”
A więc zapytaliśmy. Choć właściwie mieszkańcy ulicy Ubocze 24 zgłosili się do nas pierwsi. Nie chcą podawać swoich imion i nazwisk. Boją się problemów ze strony miasta, ale także ze strony swoich sąsiadów. To czego chcą, to wynieść się z tego budynku „jak najdalej”.
Tu się dopiero żyje...
- Nikt tu niczym nie administruje, niczego nie pilnuje, zostaliśmy zostawieni sami sobie. Budynek, w którym rok mieszkają ludzie, wygląda jakby miał już przynajmniej z 15 lat – opowiada pan Mirosław, jeden z tutejszych lokatorów.
I jako dowód pokazuje nam zdjęcia, które zrobił. Widać na nich podziurawione od kamieni ściany, popisane mury, zdewastowane klatki schodowe. Wszystkie pokazują jeden adres – Ubocze 24.
W mailu, który trafił do naszej redakcji, inny lokator bloku pisze: „Dzieła zniszczenia budynku dokonują, tak samo dzieci mieszkające w nim jak i inne, od tych idących do i ze szkoły, po przychodzące z innych kamienic, specjalnie po to, by sobie poużywać
- Młodzież urządza sobie pod oknami „imprezki” do późnych godzin nocnych. Jak ktoś im zwróci uwagę, słyszy od nich, że jest „k...”, „ch...”, niekiedy potrafią nawet człowiekowi grozić – denerwuje się pan Mirosław.
– Niektórym mieszkańcom nie chce się wychodzić z domu, by wyrzucić śmieci. Wyrzucają przez okno butelki po wódce i napojach, opakowania po wędlinach, siatki, pety. Psy załatwiają się na trawnikach, a nawet na klatkach schodowych. To jest po prostu nie do pomyślenia, co tu się wyprawia. I nikogo to nie obchodzi – wtóruje mu pani Małgorzata, również mieszkanka Ubocza 24.
Kto powinien się wstydzić?
Lokatorzy zapewniają, że nie chodzi im tylko o narzekanie. Tłumaczą, że od kilku miesięcy apelują do miasta, aby ich budynek został objęty monitoringiem. Proszą również, aby ich trawniki zostały ogrodzone.
- To naprawdę nie jest spokojna okolica, a to co się dzieje tutaj woła o pomstę do nieba. Policja jest tutaj często, ale przyjeżdżają dopiero po 15-20 minutach. Wtedy jest już za późno. Kamery rozwiązałyby problem – argumentuje pan Mirosław.
Ze statystyk policji wynika, że w tym roku pod adres Ubocze 24 byli wzywani 29 razy.
- Jak na jeden budynek to naprawdę sporo – przyznaje aspirant Adam Orlikowski, asystent ds. prewencji kryminalnej nieletnich i patologii w I Komisariacie w Gdańsku.
Policjanci przyznają, że kamery w tym miejscu mogłyby znacznie poprawić bezpieczeństwo w okolicy.
- Czy miastu nie szkoda, że własność nas wszystkich jest tak dewastowana? I co to za argument, że nie ma pieniędzy na monitoring? Przecież straty już teraz są wyższe niż koszty związane z instalacją kamer. Tak wygląda gospodarność? – denerwuje się pani Małgorzata.
Monitoringu nie będzie, lokatorów też nie
Według miejskiego Wydziału Gospodarki Komunalnej koszt przeprowadzonych napraw, wynikających z dewastacji budynku, wyniósł już 19 tysięcy złotych. Ale okazuje się, że... to wciąż za mało.
- Rozważana była możliwość zainstalowania monitoringu wizyjnego w tym budynku. Optymalna wersja, która spełniłaby swoje zadanie, a więc objęłaby pełnym monitoringiem klatki schodowe (bez oddzielonych drzwiami korytarzy prowadzących do poszczególnych mieszkań) i pas od frontu budynku wraz z przejazdem na poziomie parteru, wymagałaby zamontowania 8 kamer na zewnątrz budynku i 15 kamer wewnątrz – informuje Dimitris Skuras, dyrektor WGK w Gdańsku. - Koszt takiego wariantu oszacowano na 55 tys. zł. Do tego należy doliczyć również koszty eksploatacji. Ze względu na brak środków finansowych Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych nie będzie instalował monitoringu i ogrodzenia budynku – stwierdza urzędnik.
Mieszkańcy nie chcą jednak czekać, aż koszty wynikające z dewastacji budynku przekroczą te, związane z budową monitoringu.
- Kilku z nas ma po prostu już dosyć tego wszystkiego. Nie pomogły artykuły w prasie, nie pomogły spotkania z prezydentem. Chcemy się stąd wyprowadzić. Byle dalej od tego miejsca. Mi Orunia zawsze już będzie kojarzyła się z tym koszmarem – komentuje pan Mirosław.
W odpowiedzi miasto przedstawiło nam suchy komunikat:
„Gmina Miasta Gdańska wychodzi naprzeciw wszystkim najemcom w zakresie zamiany lokalu, w tym celu GZNK powołał Biuro Zamiany Mieszkań. W 2009 roku miało miejsce ponad sto transakcji zamiany mieszkań we wszystkich budynkach komunalnych. W budynku przy ulicy Ubocze 24 złożono dwa wnioski o zamianę lokalu. Budynek jest cyklicznie sprzątany, podobnie jak teren wokół budynku, a zgłaszane usterki są na bieżąco usuwane. Sposób zarządzania budynkiem nie budzi zastrzeżeń w związku z tym przyczyn złożenia wniosków o zamianę lokalu należy upatrywać gdzie indziej.”
Na co idą nasze opłaty?
W budynku przy ulicy Ubocze 24 zasiedlonych jest obecnie 129 mieszkań. Jak wynika ze statystyk gdańskiego WGK tylko sześciu lokatorów nie płaci tutaj regularnie czynszu (łączna wysokość zadłużenia wynosi 44 tysiące złotych). Reszta uiszcza wszystkie opłaty w terminie. Czy część tych pieniędzy nie można przeznaczyć na instalację monitoringu i budowę ogrodzenia?
- Budynek przy ulicy Ubocze 24 nie jest wspólnotą mieszkaniową w rozumieniu ustawowym. Jego właścicielem jest Gmina Miasta Gdańska i tak jak w przypadku innych tego typu obiektów zarządcą budynku jest Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych – odpowiada Skuras. - Z tego powodu z czynszu opłacanego przez najemców nie jest wydzielany fundusz remontowy. Wszystkie dochody z czynszu corocznie przeznaczane są przez GZNK zarówno na bieżące utrzymanie jak i na remonty budynku – dodaje urzędnik.
A to źle wróży dla mieszkańców Ubocze 24. Przecież jak zostało przez urzędników wyżej wyjaśnione: „Ze względu na brak środków finansowych Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych nie będzie instalował monitoringu i ogrodzenia budynku”.
Niektórych czeka więc teraz najprawdopodobniej przeprowadzka. Innych, tak jak do tej pory witać będą gryzmoły na ścianach, ekskrementy na klatkach i trawnikach oraz głośna muzyka w nocy. I wielu z nich przeszkadzać to nie będzie. Miastu w sumie też nie. W końcu 19 tysięcy złotych, to nie 55 tysięcy. A oszczędzać trzeba.