Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Czwartek, 28/03/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Artykuł czytelnika: "Na Gruzowisku", część szósta

 1 dodane: 16:21, 22/10/12

tagi:

Przedstawiamy szóstą i ostatnią część wspomnień Wacława Dobosza-Tempskiego "Na Gruzowisku". W 1946 roku jako 11-letni chłopak wprowadził się wraz z rodziną na Orunię.

Artykuł czytelnika:
Artykuł czytelnika: "Na Gruzowisku", część szósta
Fot. archiwum WDT

Fotografia 1 z 1

Wacław Dobosz-Tempski, opowiadanie: "Na Gruzowisku", część 6, ostatnia:

15. Warkocze
Jest rok tysiąc dziewięćset czterdzieści dziewiąty. Moje ostatnie w podstawowej szkole wakacje. Uwolniony z codziennych obowiązków i rodzicielskich nakazów, wyruszam po raz pierwszy na kolonie letnie z rówieśnikami, na drugi koniec Polski. 
Nie będzie obozu harcerskiego. Oznaki sprawności nie ozdobią rękawa harcerskiej bluzy. Nie zdobędę wymarzonego harcerskiego krzyża. Czym potwierdzę, że już należę do odważnych. Zostaje rozgoryczenie. Dołącza do żalu schowanego już w zakamarkach pamięci. Żalu gdy cała klasa oglądała przedstawienie w teatrze kukiełkowym Miniatura - tylko nie ja. Rodzicom zabrakło pięciu złotych na bilet.

Świst lokomotywy. Stłoczeni na drewnianych ławkach, przebudzeni, wyrywamy się do okna. Z porannej mgły, to wynurzają się, to biegną obok dudniącego pociągu szczudłowate - górą połączone drutami - straszydła. Tajemnicze słupy wysokiego napięcia rozbudzają nas natychmiast do porannej walki jak wiatraki Don Kichota.

Nasz waleczny nastrój rozpływa się dopiero na koniec podróży, wśród zielonych podkarpackich pagórków, w małej miejscowości o nazwie Błażowa. Rozpływa się na wiele dni. To nie zmęczenie podróżą. Przynajmniej nie tą ostatnią. Może to wojenne przeżycia wloką się jeszcze za naszym dzieciństwem, a może to nadmiar powojennych obowiązków - domowych i szkolnych. 

Mieszkamy w po szlacheckim dworku. Jedyne meble to rzędy żelaznych łóżek w pustych pokojach. W pobliskiej stołówce czekamy trzy razy dziennie po swoje porcje. A gdy zostanie w kotle coś jeszcze, stoimy po repetę.
Z nami są dziewczęta. Może to przez ich szczebiot i ukradkiem łapane spojrzenia jesteśmy jakby starsi, zachowujemy się nie jak dzieci, a bardziej jak dorośli na urlopie.

Po jakimś czasie prawie każdy ma tu swoją Dulcyneę. Moja ma warkocze. W niedzielę patrzą na nas gwiazdy z niebieskiego kościelnego sklepienia. W Łańcuckim parku patrzą na nas niebosiężne drzewa, w pałacu salony i tajemne pokoje, w wozowni powózki i bryczki. Tam wszędzie ją widzę, jej ciemne mocno skręcone warkocze.

Na naszej pożegnalnej zabawie mogę grzecznie poprosić, mogę zatańczyć, dotknąć warkocza. Za długo czekam na dogodną chwilę. Za długo gonię wzrokiem. Inni są przede mną. Mnie pozostają melodie z wirujących gramofonowych płyt. Pozostaje wspomnienie warkoczy z nieodłączną melodią La Paloma.

Jest jeszcze lato i jeszcze jedna wakacyjna podróż pociągiem. Trwa kilkanaście godzin. Jedziemy stłoczeni na stojąco w korytarzu pulmanowskiego wagonu. Jest to podróż do N pod Radomskiem. Tam rodzinny dom mojego ojca – małe gospodarstwo.

Pośrodku wsi na piaszczystym placu karuzela. Słup, przy słupie kierat, na górnym kole podwieszone na żelaznych łańcuchach huśtawki. Kilku chłopców pcha kierat aż do rozbiegu. Podchodzę z prośbą. Pozwalają - mogę pomagać.
Uniesione do góry w obrocie krzesełka, napełniają się śmiechem i piskiem. My za to pchanie możemy od czasu do czasu wirować za darmo.

Gdy nas unosi radość życia, dorosłych wodzi cud. Idą w pielgrzymkach. Modlą się gdzieś pośród łąk nad rzeczką. Opowiadają - tam ukazuje się kobietom Matka Boska, jest młodziutka. Myślę – może ma warkocze.
Gdy wracamy do Gdańska pociągiem, nocą, stłoczeni w zaduchu przy otwartej ubikacji, ojciec mówi – To wszystko skutki wojennych przeżyć.

16. Dzień

W kraju budowa sowieckiego modelu socjalizmu nabiera rozpędu. Po odmowie wstąpienia do partii politycznej, ojciec zostaje zwolniony z pracy w Urzędzie Celnym.

Ja chłopiec z wioski. On z przydziałem do pracy w smolarni. Wpis w rubryce o pochodzeniu zmienił się z – inteligenckie, na – robotniczo-chłopskie. Rodzice planowali, że po skończeniu podstawówki pójdę do Gimnazjum. Jesteśmy bez szans. A ja, nawet gdybym pokonał pierwsze bariery, to po czterech latach matura. Czy zdołam zdobyć ten nieosiągalny szczyt.
Jedno jest pewne. Dla mnie, ogród i króliki, zbieranie trawy, wyrywanie chwastów.

A jednak. Dopiero po wyrwaniu chwastów, grządki ujawniają swój sens. Gdy widać świeżo wyrosłe wiosną, ledwo rozpoznawalne łodyżki: w rzędach strzępiaste marchwi, podłużne buraczków, jaśniejsze sałaty, proste cebulki, i te rzadziej rosnące, zaokrąglone rzodkiewek i pietruszki. Późnym latem pozostaje odcinanie odrostów na pomidorach, niemiłe, odpychające duszenie gąsienic na liściach kapusty.

Gdy matka jedzie z jarzynami na targ do Gdańska o poranku, o wschodzie słońca trzeba jeszcze wyrywane jarzyny, umyć i powiązać w pęczki.
Jest jeszcze codzienne karmienie królików. Aż także przychodzi taki najbardziej nie chciany dzień, gdy trzeba któregoś zabić. Tego nas dzieci uczą dorośli, tego wymaga życie. Muszę powstrzymać opór. Muszę to zrobić szybko. Ogłuszyć od jednego zamachu. Podciąć. Wykrwawić. Potem wieszam królika pod dachem szopy za tylne nogi, rozpięte na belce. Mija napięcie.

Nacinam skórę od skoków aż po ogon. Z trudem ściągam ją do dołu aż do głowy. Odczuwam zmęczenie. Reszta to zwykłe nieprzyjemne czynności.

Jest jeszcze czas, o który trzeba się upominać. Wieczorem siadam w domu do jedynego stołu. Nad stołem świeci jedna żarówka. Muszę napisać w zeszycie od polskiego dwadzieścia razy zdanie: - Róża pisze się przez ó z kreską, rura pisze się przez u otwarte. 

Obok krzesło z upraną bielizną, przy nim matka z igłą i nicią w dłoni. To się nazywa obszywanie dzieci. Helenka jeszcze czesze szmacianą lalkę. Przy tapczanie w kołysanym wózku zasypia Wiesia. Ciasno. Na kartkę zeszytu, na prawie odrobioną na czysto lekcję rachunków, z wiecznego pióra marki Pelikan, spada atramentowy kleks. I znowu nie wystarcza czasu na naukę.

Następnego dnia w szkole zostajemy po lekcjach. Siedzimy na ławkach. Pani przynosi gazety. Będziemy robić gazetkę ścienną. Jesteśmy harcerzami z nowej organizacji harcerskiej. Już nie ma starego Związku Harcerstwa Polskiego. Dostaliśmy zamiast lilijek nowe oznaki, w których są kłosy i koło zębate.

W pamięci są dnie, które już minęły. Wschód słońca nad lasem. Biegliśmy w kąpielówkach, z ręcznikiem na szyi, z szczoteczką do zębów w dłoni. Zimna woda szczypała po łydki, pod stopami chrzęściły muszelki w żółtym piasku. Zostało tylko wspomnienie jedynego harcerskiego biwaku nad Straszyńskim jeziorem. Teraz wróciły zwyczajne dni.

A dzisiaj ten zwykły dzień, dla organizacji harcerskiej jest wyjątkowy. Rocznica urodzin Generalissimusa Józefa Stalina. Wycinamy nożyczkami najważniejsze wiadomości z gazety. Na kartonie naklejamy zdjęcie Towarzysza Józefa Stalina przy pracy. Przyklejamy wycinki z pozdrowieniami i wierszem poety, w nim zwrotka:

.....
Potrzebny jest Maszynista,
Którym jest On:
Towarzysz, wódz, komunista –
Stalina – słowo jak dzwon !
.....

Przypinamy do kartonu artykuły, które mówią o jego zasługach dla Polski „wiernego druha Lenina i niezłomnego kontynuatora jego dzieła, bohatera i przywódcę Wielkiej Rewolucji Październikowej, która ludziom wyzyskiwanym i uciskanym wskazuje drogi wyzwolenia, która naszej ojczyźnie dwukrotnie przywróciła niepodległość,...”
Poznajemy jego życie, jak mówi Prezydent Bolesław Bierut „Nie można lepiej uczcić pięknego i wspaniałego życia towarzysza Stalina jak tylko BIORĄC JE ZA WZÓR I PRZYKŁAD.”

Jest ciemno, gazetka skończona, wyzwoleni szybko wracamy do domów.

17. Lord Jim

Może kiedyś spotka mnie to szczęście i będę podróżował po dalekich morzach i krajach. Pani bibliotekarka o tym wie. Za każdym razem proszę o książkę z przygodami.
– Mam tutaj taką o przygodach na morzu i w dalekich krajach – zapewnia pani. Z niecierpliwością przeglądam strony pożyczonej książki.

Co wieczór czytam. Jest morze, dalekie kraje; jest wiele, zbyt wiele niezrozumiałych zdań. Myśli i zdarzeń nie jestem w stanie powiązać. Mozolnie przewracam kartki i czytam uparcie. Nie wiem skąd we mnie istnieje wewnętrzny nakaz, że nie należy zaczynać następnej książki, pracy, nim się nie skończy poprzedniej. Czytam codziennie dalej.
Po skończeniu podstawówki pójdę do Gimnazjum.

Na Starych Szkotach przy kościele św. Ignacego jest taka szkoła. - Trzeba wybrać lepszą. - decyduje ojciec. W przekonaniu ojca jest nią I Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące, przy Wałach Piastowskich. Tam postanawia pójść z podaniem. Tak mu zależy, że zabiera kilka słoików miodu - nimi tylko dysponuje. Dyrektor Dominik Wysocki zgadza się na złożenie koniecznych dokumentów.

Jest jeszcze zakończenie roku w szkole podstawowej. Zaczyna się szkolna zabawa.
Odważni proszą dziewczynki do tańca. Ja do nich nie należę. Niektórzy chłopcy wybrali inny sposób zabawy. Kładą na bucie lusterko i próbują podsunąć nogą w stronę dziewcząt strojnych w sukienki i spódniczki. Wychodzę z klasy. Wracam. Śpiewamy:

Upływa szybko życie,
jak potok mija czas,
za rok, za dzień, za chwilę,
razem nie będzie nas.
a w sercu pozostanie
I nasze młode lata
popłyną szybko w dal,
tęsknota, smutek, żal.

Jest mi nieswojo. Wychodzę. Mam dobre świadectwo jak nigdy przedtem. Nauczyciele - to ich pomocna dłoń wstawiła te stopnie.
Wracam do domu, do tej nie dającej spokoju książki, w ten świat nieodgadnionych zawikłanych myśli. Jeszcze nie widzę i nie rozumiem siebie, nie znam moich dalekich ani najbliższych dróg. Gdy ją zamykam na ostatniej stronie, jeszcze nie wiem, że jest w niej cząstka mojego losu, że go rozpoznam na końcu mojej księgi.

A teraz to początek drogi. Jadę na egzamin kwalifikacyjny do Pierwszego LO. Jadę pociągiem, nie tramwajem – ten długo czeka na mijankach. Wchodzę do bydlęcego wagonu. Przy ścianach wagonu ławki zbite z desek. Siadam w półmroku. Światło i wiatr wpadają przez rozsunięte wrota.

Przed szkołą gwarno, piętrzą się wysokie mury. Obszerne schody, korytarze. Sprawdzian z wiedzy humanistycznej odbywa się w obecności kilkunastu uczniów. Gdy egzaminowany nie zna poprawnej odpowiedzi, można zgłaszać się z pomocą. Często podnoszę rękę. Egzaminujący nauczyciel to docenia.

W drugiej sali trwa sprawdzanie z wiedzy ścisłej. Padają łatwe pytania, na których wielu się potyka. Te zostały w pamięci:
- Na dwu półkach stoją słoiki w jednakowej ilości. Ile wyniesie różnica, gdy przestawimy jeden słoik z dolnej półki na górną? – albo
- Ile waży powietrze w klasie, w której jesteśmy ? Czy są to: tony, kilogramy, albo gramy. A może nic nie waży ?
Wkrótce ogłoszą wyniki. Gdy już wiem, nie czekam ani chwili dłużej. Duma i lekkość. Biegnę do pociągu, ogłosić radość w domu. Główny dworzec w Gdańsku, powietrze nic nie waży.

Za kilka dni nałożę niebieską czapkę gimnazjalisty.

Galeria artykułu

Artykuł czytelnika: "Na Gruzowisku", część szósta

Artykuł...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (2)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

awatar

r_maki

95.41.204.*

16:26, 23/10/12

Już nie tak dawne czasy pamiętam, ale niewiele mniej siermiężne, surowe i ubogie. JESZCZE!

zgloś naruszenie
awatar

gosc

89.69.225.*

23:13, 22/10/12

jeszcze :)

zgloś naruszenie

REKLAMA