Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Piątek, 29/03/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Harcerz, z którego Orunia może być dumna

 6 dodane: 11:34, 01/11/13

tagi:

1 listopada to dobry czas na wspominanie zmarłych. W tym roku Orunia straciła Ryszarda Połomskiego, który jako jeden z pierwszych po wojnie organizował w tej dzielnicy drużynę harcerską. O tej nietuzinkowej postaci opowiada jego żona, a także jego dawny podopieczny, dziś blisko 80-letni mężczyzna.

Gdańsk, rok 1953
Gdańsk, rok 1953
Fot. archiwum rodzinne państwa Połomskich

Fotografia 1 z 6

- Jakim człowiekiem był Pani mąż? - nie jest wcale łatwo postawić takie pytanie. Nie w tej sytuacji.

84-letnia Marianna Połomska nie patrzy na mnie. Głos się jej załamuje. - Wspaniałym ojcem...dobrym mężem. Przeżyliśmy razem 57 lat. Nie potrafię o tym mówić. Dziś minęło dokładnie dwa miesiące od jego śmierci - odpowiedź się urywa. Wystarczy.

Mam spory żal do siebie. Gdybym nie zwlekał z umówieniem spotkania, nie musiałbym zadawać tego pytania. Kilka miesięcy temu Ryszard Połomski, dawny mieszkaniec ulicy Nowiny (tu jego rodzice wprowadzili się po wojnie), który w latach 40-tych formował pierwszą drużynę harcerską, jeszcze żył.

Rozmawialiśmy chwilę przez telefon, chciał się ze mną spotkać. Opowiedzieć mi o tamtych czasach, pokazać zdjęcia. „Ale nie musimy się z tym spieszyć” - uspokajał. Pan Ryszard zmarł niedługo później. W sierpniu tego roku. Miał niecałe 84 lata.

Trzymam w ręku plik najprzeróżniejszych dokumentów. Ksero indeksu wieczorowej Szkoły Inżynierskiej w Gdańsku, wycinki z gazet na temat harcerstwa (nawet z Argentyny!) korespondencję, zapiski. „Młodzik, wywiadowca, ćwik...” - czytam listę skrupulatnie wynotowanych stopni harcerskich. „Musztra, elementy podchodów, samodzielność, uczynność, patriotyzm, historia, orientacja w terenie” - to sprawności, które w latach 40-tych pod czujnym okiem młodego wówczas drużynowego Połomskiego nabywali harcerze z Oruni.

Autorytet i patriota
Ich nazwiska też się tutaj znajdują. Kiedyś ośmio-dziesięcioletni chłopcy, obecnie to sędziwi, lub nieżyjący już mężczyźni.
Pan Ryszard zapamiętał wielu z nich: Krasnowski, Łukasik, Rusinowicz, bracia Jujko, Klimczak, Tokarski, Nowicki, Królak, Słoniewski, Dobosz...

Ostatnia postać z tej listy siedzi obok mnie i żony pana Ryszarda. Wacław Dobosz, którego co bardziej uważni czytelnicy naszego portalu mogą pamiętać z jego opublikowanych u nas wspomnień dawnej Oruni, dziś ma 78 lat. Kiedy po raz pierwszy spotkał swojego drużynowego, miał 10 lat. - Harcerstwo to była wielka przygoda. Wszystko było dla mnie fascynujące: wycieczki, zbiórki na ulicy Gościnnej, śpiewanie w kościele, straż przy grobach w czasie Wielkanocy – mówi.

- Uczyliśmy się, jak pomagać ludziom, jak sobie radzić w lesie, jak budować obóz, jak nie pozostawiać za sobą śmieci. To była wielka zabawa – wspomina Dobosz.

Zabawa, ale i coś więcej. 78-latek do dziś pamięta jak wielkie wrażenie zrobiły na nim śpiewane przez drużynowego Połomskiego piosenki. Opowiadające o tragedii i bohaterstwie Powstania Warszawskiego. - Dla młodego chłopaka robiło to piorunujące wrażenie. Drużynowy, który przecież był wtedy nastolatkiem, jawił mi się jako dorosły człowiek. Był dla mnie wielkim autorytetem pod każdym względem – opisuje dawny harcerz z Oruni.

- Mój mąż był wielkim patriotą. Jego ojciec przed wojną był wojskowym. W czasie okupacji mieszkali pod Warszawą, mąż należał już wtedy do harcerstwa – mówi pani Marianna, która do Gdańska przyjechała tuż po wojnie prosto z terenów, zabranych Polsce przez Sowiety.

W latach czterdziestych, jak sobie przypomina, Żuławy były zalane, a miasto zrujnowane. - Gdańsk to były ogromne ruiny, jak wiał wiatr niebezpiecznie było chodzić. Gruz mógł spaść człowiekowi na głowę. W taki właśnie sposób straciliśmy koleżankę z naszej szkoły, zginęła przygnieciona walącym się budynkiem – pani Marianna kreśli pokrótce obraz pierwszych lat po wojnie w Gdańsku.

Najpierw bar mleczny, później... Kłopoty
Ryszard i Marianna pierwszy raz „wpadli” na siebie w I Liceum w Gdańsku, gdzie oboje uczęszczali na zajęcia. - Poznałam go jako harcerza, który lubił chodzić w krótkich spodniach, nawet jak było zimno. Jeszcze w listopadzie potrafił tak paradować – uśmiecha się pani Marianna.

W Gdańsku byli tylko znajomymi. By „coś” zaiskrzyło potrzeba było innego miasta, kilku minionych lat i zbiegu okoliczności...w barze mlecznym.

1955 rok, Białystok, młoda kobieta z Gdańska przyjechała tutaj studiować medycynę, mieszka na stancji pod miastem, nauki jest dużo. W tym samym czasie młody mężczyzna, także z Gdańska, a ściślej z Oruni, pracuje jako budowlaniec, mieszka w hotelu, pomaga tworzyć „nowy” Białystok.

Los chce, że ich ścieżki krzyżują się na pozór mało romantycznym miejscu, barze mlecznym. Umawiają się na kolejne spotkanie. Nie mija wiele czasu, jak stają na ślubnym kobiercu. W miejscowości o nazwie, nomen omen, Kłopoty. - Na szczęście nazwa nie okazała się prorocza – na twarzy mojej rozmówczyni pojawia się kolejny uśmiech.

Kilka migawek z wspólnego życia. Nowe mieszkanie poza Gdańskiem. Trójka dzieci, którymi częściej, z racji dyżurów lekarskich jego żony, musiał zajmować się pan Ryszard. Praca w biurze konserwatora zabytków. Wspólne wycieczki w góry. Śpiewanie (pan Ryszard był ponoć w tym całkiem niezły) patriotycznych piosenek razem ze swoimi wnukami.

Oruńska drużyna we wspomnieniach
Cofamy się do 1946 roku. Ze wspomnień drużynowego z Oruni: „Myślę o wstąpieniu do drużyny, ale podpowiadają mi, że skoro byłeś w Warszawie i byłeś przybocznym w drużynie po wojnie w Gimnazjum, to próbuj założyć drużynę na bazie chłopców ze Szkoły czy Szkół na Oruni(...)

I działamy. Szkoła nr 9 i 10 oraz Dom Dziecka na Oruni. Zgłaszają się chłopcy, ale nie tak entuzjastycznie. W pierwszym etapie z każdej Szkoły około 10 chłopców, ale to już coś. Montujemy zastępy(...)

Szukamy harcówki i terenu, gdzie można by się spotykać oraz nawiązujemy kontakt z drużyną żeńską powstającą przy Szkole nr 10. Chłopcy, niespokojne duchy, mają ambicję 'doposażyć się' i robimy wypady do lasu na Sianki. Rzeczywiście znajdujemy menażki, saperki, kociołki, manierki, a nawet plandeki trójkątne jako peleryny (…)

I tak pomału drużyna staje się częściowo samowystarczalna. Zbiórki, musztra, piosenki, podchody i szkolenia na pierwszy stopień...”

- Poza rodzinną atmosferą, harcerstwo to był drugi, bardzo ważny dla mnie krąg znajomości. Młody chłopak potrzebuje kogoś, kto będzie go prowadził. Kto będzie mówił, co jest prawdą, co nie jest, co jest ważne, a co nie. Mojego drużynowego zapamiętałem na całe życie – mówi Dobosz.

Cześć jego pamięci
To nie frazes. Ta pamięć naprawdę się zachowała. Po tym jak drużyna w 1950 zakończyła swoje istnienie (w czasach stalinowskich harcerstwo w Polsce było coraz bardziej kontrolowane i indoktrynowane przez władze, aż wreszcie ZHP zostało przymusowe wchłonięte przez młodzieżową, wzorowaną na radzieckim Konsomole organizację - Związek Młodzieży Polskiej), drużynowy Połomski niedługo później wyjechał z Oruni.

Przez 30 lat obaj Panowie nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. - Przyszedł rok 1980, Solidarność. Czas wielkiej nadziei, wcześniej człowiek naprawdę myślał, że już na zawsze skazany jest na zniewolenie. Pomyślałem o panu Połomskim, przypomniałem sobie, jak uczył nas patriotycznych piosenek. Wiedziałem, że muszę się z nim spotkać – wspomina 78-latek.

Narodziła się przyjaźń, obaj Panowie często się spotykali. To właśnie Dobosz przedstawił mi kiedyś sylwetkę swojego drużynowego. Dzięki temu niniejszy tekst miał szansę w ogóle zaistnieć. Jestem wdzięczny jemu i żonie pana Ryszarda za to, że zechcieli opowiedzieć mi o tej nietuzinkowej postaci.

Ryszard Połomski został pochowany na cmentarzu przy ulicy Brzegi. Mimo że przez wiele lat mieszkał poza Gdańskiem, miał jedno życzenie, związane właśnie z tym miastem. - Chciał zostać pochowany w Gdańsku, blisko swoich rodziców. Właśnie na Oruni – mówi mi jego żona.

Gdańsk, rok 1953

Gdańsk, rok...

Harcerz, z którego Orunia może być dumna

Harcerz, z...

Ryszard Połomski

Ryszard...

Ryszard Połomski

Ryszard...

Ryszard Połomski

Ryszard...

Ryszard Połomski

Ryszard...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (2)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

awatar

gosc

89.67.73.*

16:44, 01/11/13

Wspaniała historia i wielki człowiek.

zgloś naruszenie
awatar

gosc

89.67.65.*

13:05, 01/11/13

Pięknie :-)

zgloś naruszenie

REKLAMA

REKLAMA