Padał deszcz. Krople coraz mocniej uderzały o maskę samochodu. Wycieraczki ciężko pracowały zbierając z szyb to co daje natura. Pech- pomyślałam. Kiedy przez cały tydzień pracuję, świeci piękne słońce. Nadchodzi weekend. Czekam na niego z utęsknieniem jak na wytrawnego kochanka, a pogoda robi mi psikusa i częstuje z nieba deszczem.
Popatrzyłam na swoje czarne tenisówki. Były doszczętnie mokre. Czułam, że i skarpety mimo, iż były z grubej froty , niewytrzymały naporu deszczu. Jak w takim stanie zwiedzać ? Chwilę siedziałam na parkingu, zastawiając się jak Hamlet- „być albo nie być”, tylko, że ja pytałam siebie „wyjść czy też wracać”.
Wstałam skoro świt. Moje miasto budziło się w pięknym słońcu. Zapakowałam specjałami koszyk wiklinowy i ruszyłam wąskimi asfaltowanymi drogami, wijącymi się jak wstążki. Konary rosnących na poboczu drzew tworzyły nade mną kopułę. Tylko gdzieniegdzie słońce przebijało się przez gąszcz liści.
Im byłam bliżej celu, tym pogoda bardziej przypominała jesień. Zdjęcia bez słońca, w deszczu są takie szare i smutne. Na pierwszym przystanku przemoczyłam doszczętnie tenisówki. Wracać? Przecież nie jestem z cukru- pomyślałam.
Przewiesiłam aparat przez szyję. Zapięłam zamek czarnej bluzy. Obszycie kaptura ze sztucznego futerka delikatnie muskało szyję. Zrobiło mi się ciepło i całkiem przyjemnie. Wysiadłam.
Kadyny- wieś nad Zalewem Wiślanym została założona przez Krzyżaków. Kolejne miasto, które swoje piękno pozostawione w gotyckiej architekturze, ceglanych murach zawdzięcza Zakonowi. Może nie byłam zbyt pilną uczennicą, ale z lekcji historii, pamiętałam o bitwie pod Grunwaldem. O złym Zakonie, który podbijał Polski naród. Zakon, który był naszym ciemiężcą pozostawił po sobie pamiątkę chociażby w postaci Kanału Raduni, Fortyfikacji w Gdańsku, młynów. Dużo zabytków zawdzięczamy rycerzom w białych płaszczach z czarnym krzyżem.
Kadyny mają barwną historię. Przechodzą za długi z rąk Krzyżackich do nobliwych rodów. W 1898 r. właściciel Kadyn Artur Birkner zapisał w testamencie całą wieś cesarzowi Wilhelmowi II (1859-1941). Władca od pierwszej wizyty zakochał się w okolicy. Sprowadził architektów z Berlina i Kadyny gruntownie przebudował . W latach 1937 – 44 mieszkał tu wnuk Wilhelma II, ks. Ludwik Ferdynand z rodziną. Opuścił on majątek uciekając przed Rosjanami.
Jego żona, księżna Kira, była córką wielkiego księcia Cyryla, czyli pretendentką do tronu Romanowów.
Moje zwiedzanie rozpoczynam od dworskich budynków gospodarczych zbudowanych w stylu barokowym. W owych czasach mieściła się tam światowej sławy fabryka majoliki . Najstarsza jego część została zbudowana pod koniec XVIIw przez Jana Teodora Schliebena. Obecnie mieści się tam luksusowy hotel Country Club. Najbardziej okazała jest reprezentacyjna brama. Nad wjazdem z czerwonej cegły wznosi się piętro z pruskiego muru. Drewniane belki pomalowane na zielono, kontrastują z bielą tynków i czerwienią dachówek.
Mimo deszczu idę dalej. Nieopodal znajduję się opuszczona stadnina. Kiedyś wizytówka regionu elbląskiego, dziś powoli niszczeje. Decyzją Agencji Nieruchomości Rolnych ma być sprywatyzowana. Problem polega na tym, że od jedenastu lat nikt nie chce jej kupić. W latach świetności było tu nawet około osiemdziesięciu koni. Pomiędzy przepychem Clubu a opuszczoną stadniną, na rozwidleniu dróg, stoi majestatyczna figura Jezusa.
Moje jeansy są mokre do kolan. Nie lubię chłodu mokrej odzieży na swoim ciele, dlatego postanowiłam wracać do auta. Przechodziłam przez bramę, kiedy mój wzrok przykuł ukryty między wiekowymi drzewami pałac. Otaczał go płot z zielonej siatki.
Zapomniałam o mokrych spodniach. Przy jednej z bram ujrzałam dziurę. Jest dobrze- pomyślałam. Płot zbyt wysoki żeby go przeskoczyć, ale dziura daje pewne możliwości. Jestem kobietą powiedziałabym dość wysoką i tylko to powodowało chwilę zwątpienia. Czy uda mi się przez nią przedostać?
Czasami zastanawiam się nad swoim podejściem do płotów i przeszkód innej natury. Jak na razie nie znalazłam żadnej racjonalnej odpowiedzi. Może tylko Freud potrafiłby to wyjaśnić. Co mną kieruje? Lubię ten niepokój związany z wkraczaniem w miejsc zabronione , niedostępne.
Wsadziłam najpierw nogę, moje ciało jak wąż wyginało się w każdą stronę. Kiedy już jedną połową byłam na ziemi zakazanej, poczułam opór. Przez chwilę stałam nieruchomo. Musiałam śmiesznie wyglądać. Ubrana w spodnie, które dla ozdoby porwane są na kolanach i udzie, rozdzierałam przechodząc przez płot. Mocniej szarpnęłam- puściło. To szlufka spodni zahaczyła się o wystający drut.
Pełna niepokoju, rozglądając się na boki, kroczyłam po zielonym trawniku.
Przed moimi oczami ukazała się beżowo-kremowa fasada z pięknymi reliefami o skomplikowanych wzorach nad wejściem. Barokowy pałac von Schliebenów wybudowany w 1688. Przebudowywany przez Wilhelma II nabrał cech klasycystycznych.
Mimo trwającego remontu nie odzyskał jeszcze pełni blasku. Na tyłach pałacu, otoczona przystrzyżonym trawnikiem pozostałość po okazałej fontanie z kamienia. Stary drzewostan dopełniał pięknego widoku. Po prawej stronie, w głębi, osamotniony niewielki dom. Zapewne pomieszczenie dla służby.
Robię zdjęcia z myślą, jak pięknie pałac wyglądałby w słońcu. Szkoda, że go nie ma. Przemoczona, wracam tą samą drogą którą tu dotarłam .
Wracając zatrzymuje się w sklepie. Kupuję skarpety. Jakie to miłe uczucie mieć suche nogi. Mimo deszczu weekend uważam za udany.