Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2010-10-26 19:34:00
Mieszkańców Gdańska jak na lekarstwo, na sali głównie radni i urzędnicy, mało konkretów, wiele wyborczych frazesów, w tym również kilka na temat Oruni – wczorajsza zorganizowana przez Dziennik Bałtycki debata prezydencka pokazała słabość lokalnej polityki.
W debacie brał udział Paweł Adamowicz, obecny prezydent Gdańska, kandydat Platformy Obywatelskiej, Andrzej Jaworski, reprezentant Prawa i Sprawiedliwości i Krzysztof Andruszkiewicz, przedstawiciel Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ten tercet polityków to główni kandydaci do objęcia fotela prezydenta Gdańska. Wydawać by się mogło, że taki skład przyciągnie spore rzesze mieszkańców miasta. Stało się jednak inaczej. Większość osób stanowili wczoraj kandydaci na radnych, obecni radni, a także urzędnicy. Więcej na ten temat w naszym komentarzu pod artykułem.
W debacie dyskutowano m.in. o zadłużeniu miasta, zasadności wielkich inwestycji i planowanej na przyszły rok podwyżce czynszów komunalnych. Kandydaci podawali swoje recepty na zmniejszenie korków w Gdańsku i przedstawiali swoje pomysły na zwiększenie aktywności obywatelskiej gdańszczan. Przewijały się kwestie rad osiedli, inicjatywy uchwałodawczej, polityki komunalnej miasta. Po naszym pytaniu, kandydaci na prezydenta przedstawili swoje wizje odnośnie wspierania rozwoju „zapomnianych” dzielnic Gdańska. Kilka zdań padło również na temat Oruni. Co ciekawe, dowiedzieliśmy się m.in. o realizacji rewitalizacji Parku Oruńskiego i budowie TBS-ów na Trakcie - inwestycji, które jak tłumaczyli nam niedawno urzędnicy, najprawdopodbniej nie zostaną w najbliższym czasie zrealizowane. Jak widać, debata rządzi się jednak swoimi prawami.
Oto co w kwestii Oruni mieli do powiedzenia poszczególni dyskutanci:
Paweł Adamowicz: Jestem za zrównoważonym rozwojem miasta. Ale proszę nie wierzyć tym, którzy mówią, że da się wszystko zrównoważyć w czasie jednej kadencji. To jest niemożliwe. Ten proces wymaga potwornych nakładów finansowych. Pieniędzy z Unii Europejskiej na programy rewitalizacyjne nie ma wcale tak dużo. A w tej sprawie, niestety nie możemy liczyć, i mówię to jako członek Platformy Obywatelskiej, na wsparcie rządu centralnego. Prywatni inwestorzy ciągle jeszcze wolą działać w Oliwie czy Wrzeszczu niż na Oruni. My staramy się wspierać takie dzielnice jak Orunia poprzez budowę infrastruktury społecznej. Powstają boiska przyszkolne, jest rewitalizacja Parku Oruńskiego, TBS „Motława” zacznie za chwilę budować tutaj swoje mieszkania. To wszystko tworzy nową koniunkturę dla tej dzielnicy.
Krzysztof Andruszkiewicz: Mieszkam w starej części Wrzeszcza i może nie jest ona tak zaniedbana jak Orunia, ale też jest tutaj sporo problemów, które miasto musi rozwiązać. Może zamiast budować bardzo drogie Europejskie Centrum Solidarności, należałoby te pieniądze przeznaczyć właśnie na rewitalizację zaniedbanych dzielnic Gdańska?
Andrzej Jaworski: Jest możliwość pełnej rewitalizacji tych dzielnic, które obecnie w Gdańsku są najbardziej zapomniane. Jak to zrobić? Trzeba skorzystać z możliwości, jakie daje partnerstwo publiczno-prywatne. Wówczas takie dzielnice, jak Nowy Port, Brzeźno, Orunia odzyskają swój blask. I przestanie się mówić, że biznes to tylko Gdynia.
A co kandydaci mieli do powiedzenia na inne, poruszane w debacie tematy?
Czy Gdańsk jest przeinwestowany?
PA: Trasa Słowackiego, Gdański Teatr Szekspirowski, bezpieczeństwo antypowodziowe, sieć kanalizacyjna – wszyscy skorzystamy na tych inwestycjach. Europejskie Centrum Solidarności powinno powstać już wcześniej, należy upamiętnić dziedzictwo Gdańska. Niestety wszystkie te inwestycje kosztują.
KA: Czy realizacja tych wszystkich inwestycji potrzebna jest właśnie teraz? Zadłużenie miasta sięga 900 milionów. Kiedyś trzeba będzie spłacić ten dług.
AJ: W Gdańsku nikt się nie pyta mieszkańców, czy duże inwestycje powinny być realizowane teraz, czy później. Te wielkie inwestycje to są kolejne zabawki w rękach prezydenta Adamowicza, który nie patrzy na zadłużenie miasta. Żaden prywatny inwestor by się tak nie zachowywał jak Paweł Adamowicz. Wydajecie (w tym momencie kandydat zwrócił się do siedzących na sali urzędników – przyp. red.) nasze pieniądze, nie swoje.
Co z rosnącym bardzo szybko zadłużeniem Gdańska?
PA: Czy ktoś kupił swoje mieszkanie za własne pieniądze? Nie ma żadnego miasta, które bez kredytu jest w stanie wybudować drogi, czy położyć kanalizację. Dochody miasta starczają tylko na bieżące jego funkcjonowanie. Byłoby głupotą, gdyby Gdańsk nie wykorzystał teraz swojego „pięć minut” i nie pozyskiwał jak największej ilości środków z funduszy UE. Budżet Gdańska jest bezpieczny.
KA: Mieszkańcy muszą mieć możliwość współdecydowania, również w przypadku polityki inwestycyjnej miasta. Pozyskujmy środki z UE. I jeśli mamy pieniądze, wydawajmy je. Ale jeśli trzeba oszczędzać, to oszczędzajmy.
AJ: Kiedy ja zaciągam jakikolwiek kredyt, to się zastanawiam, czy będę w stanie go spłacić. A nie zastanawiam się, czy jakiś rząd później mi pomoże uporać się z długiem. Wy natomiast nie wiecie z czego to zadłużenie będzie spłacone. Przez Waszą politykę, każdy mieszkaniec Gdańska jest dzisiaj zadłużony na około 2 tysiące złotych. Dla ludzi to są olbrzymie kwoty.
Jak poradzić sobie z korkami?
KA: Na pewno transport rowerowy nie rozwiąże wszystkich problemów komunikacyjnych. Tutaj potrzeba kwestii inżynierii miejskiej – tam gdzie można poszerzyć jezdnię, tam należy to robić. W Gdańsku natomiast widzę tendencje przeciwne. Słyszałem również, że są pomysły, aby ograniczać na niektórych „przelotówkach” prędkość do 30 km/h. Mnie jako kierowcę to przeraża. Przy planowaniu nowych dróg należy brać pod uwagę zdanie wszystkich zainteresowanych.
AJ: Trzeba w tym względzie szukać rozwiązań u specjalistów. Problem w tym, że w Gdańsku urzędnicy nie korzystają z takich porad. Takie postulaty stanowią dla nich po prostu problem. Mieszkańcy też często nie mogą się doprosić o np. prawoskręt czy nowe światła Ja z mieszkańcami rozmawiać będę.
PA: Radykalnie wzrasta w Gdańsku ilość samochodów. A jednocześnie proszę pamiętać, że polskie miasta mają realne pieniądze na infrastrukturę dopiero od roku 2001-2002. A środki unijne od 2004 roku. I jak ktoś sobie myśli, że zapóźnienie lat 70-tych, 80-tych i 90-tych zlikwidujemy w ciągu dekady, to jest po prostu naiwny. Proszę nie mówić, że w Gdańsku są większe korki niż w Warszawie czy Łodzi. Budujemy system TRISTAR, modernizujemy publiczną komunikację, rozbudowujemy sieć rowerowych dróg. Podróżowanie po mieście to nie tylko samochód.
Rady dzielnicy, inicjatywa uchwałodawcza, progi wyborcze – jak to jest z obywatelskością w Gdańsku?
PA: Jestem gorącym zwolennikiem rad dzielnic i osiedli. Pracowałem nad tym projektem jeszcze w latach 90-tych. Próg do rad osiedli powinny być obniżony, może nawet do 5 procent. Ale uwaga, jestem przeciwny takiej sytuacji, gdzie nie ma w ogóle progu. Wybierałoby się kilku krewnych i znajomych – to byłoby śmieszne. Rady dzielnicy powinny stać się „chorążówką” przyszłej rady miasta.
KA: W Gdańsku, aby zgłosić inicjatywę uchwałodawczą, potrzeba aż 2 tysiące głosów. Uważamy, że jest to zdecydowanie za duża liczba. Myśleliśmy o 500 głosach. Natomiast nawet kilkadziesiąt osób, mieszkańców jednej ulicy, osiedla powinno mieć możliwość wnoszenia swoich postulatów. Aby nie było takiej sytuacji, że dzielimy się na „my” i „oni”. Ludzie często myślą „to nas nie dotyczy”. Tak nie jest. Wszyscy powinniśmy się włączać w życie naszego miasta.
AJ: Dzisiaj dostałem maila od pana Mariana, mieszkańca Gdańska. Opisuje mi jak od 2000 roku on i inni mieszkańcy nie mogą doprosić się o włączenie ich małej uliczki w ulicę Kartuską. Obiecywano im to wiele razy. I dziś dowiadują się, że w planach miasta na następne lata, tej inwestycji znowu nie będzie. Widać tutaj podejście do mieszkańców, do ważnych inwestycji i do rozwiązywania korków. Mieszkańcy widzą, że ich działania nie dają rezultatu. A więc prędzej czy później zaniechają takich działań. Muszę sobie radzić inaczej.
Po spotkaniu udało nam się zadać kilka pytań każdemu z dyskutantów. W najbliższy czwartek opublikujemy krótkie wywiady z kandydatami na prezydenta Gdańska.
Komentarz redakcji
Trzech czołowych kandydatów na prezydenta Gdańska w jednym miejscu. Biorą udział w debacie, zorganizowanej przez czołową gazetę lokalną. I co? I nic. Mieszkańców Gdańska jest jak na lekarstwo. Na sali siedzą głównie kandydaci na radnych, radni, urzędnicy, rzecznicy miasta. Są i piękne panie ze sporym plakatem prezydenta Adamowicza.
Pytania z tzw. publiczności zadają radni i kandydaci na radnych. W większości są to personalne wycieczki pod adresem dyskutantów. Tutaj nikt nikogo do niczego nie przekona. Role zostały już rozpisane przed debatą. A właściwie to zostały rozpisane już cztery lata temu. Z jednej strony słaba opozycja, która nie pamięta, że kampania wyborcza powinna trwać całą kadencję, a nie ostatni miesiąc przed wyborami. Z drugiej strony rządzący prezydent „no jak nie on, to kto?” Adamowicz, nie mający w mieście żadnej konkurencji politycznej. A co oznacza brak konkurencji powinni wiedzieć nie tylko zwolennicy wolnego rynku.
Czasem więc jest jak w jednej z powieści Jerzego Kosińskiego - po prostu „wystarczy być”. Urzędnicy klaszczą na cześć swojego pracodawcy, młodzieżówki pokazują wierność wyjadaczom partyjnym (o przepraszam, ideom). A mieszkańcy? Co najwyżej popsioczą sobie znad swojej klawiatury.
A kto jest zwycięzcą wczorajszej debaty? Chyba demokracja...czy coś.