Autor: d.hennig, Data publikacji: 2016-01-18 18:17:00
Marianna prowadzi watahę Młodych Wilków. Słuchają się jej nastolatkowie z Oruni, czyli… początkujące kojoty i prawdziwi wyjadacze, Alfy. Jak jej się to udaje? Pewności siebie nauczył ją wolontariat.
W oruńskiej Gościnnej Przystani dwa razy w tygodniu działa Świetlica pod Chmurką i wieczorami Klub Młodych. Przewodzi im drobna blondynka, sama wyglądająca jak nastolatka. Od 17-tego roku życia pracuje z dziećmi. Cudzymi.
Chodź Mania, jedź z nami...
Wszystko zaczęło się zwyczajnie. Znajoma drużyna harcerska z Kociewia przyjechała go Gdańska w ramach pola służby do Domu na Trakcie.
- Powiedzieli: chodź Mania, jedź z nami. To było totalnie niesamowite! Okazało się, że znam całkiem dużo osób, które działają w tym domu – opowiada Marianna.
Dom na Trakcie była to placówka interwencyjna. Dzieci między trzecim, a trzynastym rokiem życia, zabrane z własnego domu, zależnie od decyzji sędziego albo wracały do rodziców, albo były przenoszone do placówek stałych.
- Było to dość trudne, taka trochę poczekalnia dla dzieciaków, było emocji, dużo tęsknot, potrzeby przytulania. Jeden czy dwóch wychowawców nie mogli z każdym dzieckiem indywidualnie wszystkiego robić. Dziewczyny tam 1-2 dni, ja byłam cały tydzień. Jak się zaczęła szkoła to popołudniami, wracałam o 20-tej.
Myśli alternatywnie
Marianna spędzała tam tyle czasu, że - jak się śmieje - miała w końcu staż dłuższy od wychowawców.
- Dzięki temu, Piotr Wróblewski, dyrektor Domu, przekazał mi pałeczkę, by zajmować się wolontariuszami i tak zostałam koordynatorem.
Była wolontariuszką przez 6 lat. Prowadziła świetlicę środowiskową we Wrzeszczu, pomagała w domu dziecka.
- Dla mnie to był najlepszy okres w życiu, ogromna ilość doświadczeń: w pracy z dziećmi, jak zdobywać różne środki, jak myśleć alternatywnie, jak organizować zadania. Uczyliśmy się od siebie nawzajem, z obserwacji wychowawców.
Nie muszę, tylko chcę
Co sprawiło, że tak się poświęciła dzieciom?
- Czułam się potrzebna – wyjaśnia. - Czasem gdy mamy hobby, robimy coś dla siebie i tracimy motywację, to odpuszczamy. A wolontariat daje jakąś satysfakcję i nawet jeśli w którymś momencie mamy tę motywację słabszą, to ci ludzie, którym pomagamy, ciągną nas do tego, by wracać.
Ludzie dziwnie patrzą
Doświadczenia bywają różne, nie wszyscy są w stanie zrozumieć tę pracę.
- Kiedyś jechałam autobusem z trójką dzieci i miałam poczucie, że patrzyli na mnie jak na nastoletnią matkę. Dla mnie lepsze było to, że postrzegali mnie jako ich mamę, a nie dzieciaki „z bidula”.
Nie przejmowałam się, miałam jakiś dystans, ale to ciekawe doświadczenie, jak wchodzisz z grupą dzieci i ktoś ustępuje miejsca i faktycznie widać jak rozkminia: ile ty musiałaś mieć lat, żeby te wszystkie dzieci urodzić. I patrząc na to, że jedno jest rude, drugie czarne, trzecie ma blond włosy, więc tych ojców też musiały mieć różnych...
Zdarzają się „hardkorowe” sytuacje
Marianna wspomina też o jednym z gorszych doświadczeń ze swej pracy:
- Jeden chłopak miał 11 lat i nie był wcale wysoki. Było zamieszanie i on mi wyjął z kieszeni kluczyki od samochodu. Poszedł i odpalił ten samochód i wyjechał. Wyjechał trochę do tyłu i potem się bał wrócić na to miejsce. Koledzy go jakoś wypchali, a on wrócił i mi to opowiedział. Nie uważał, że coś zrobi złego, tylko że to po prostu będzie śmieszne. A ja po prostu biała jak ściana, wściekła, jak już zobaczył to, to się cofnął – dobra, sorry, nie chciałem, odkładam. I już do końca zajęć wiedział, że przegiął i pewnie nigdy w życiu już nic takiego więcej nie zrobił. Byłam przerażona sytuacją, do dziś to wspominam.
Gram w zasady z moją wilczą watahą
- Teraz pracuję w Fundacji, jako streetworker. Animuję dzieciaki na oruńskich podwórkach, pokazuję im alternatywne formy zabawy, jak się komunikować, jak grać w zasady. Takie wychowanie podwórkowe jakby.
Marianna ma pod opieką młodzież z Oruni, tzw. Klub Młodych. Uczą się funkcjonowania w grupie i w swoistym systemie premiowania z czasem awansują: z początkujących kojotów, przez Młode Wilki, aż po Alfy. Okiełznać nastolatków nie jest łatwo, ale system się sprawdza, gdyż dzieciaki same się motywują, angażują. Dla niektórych bycie Wilkiem, czy Alfą jest powodem do dumy.
- To wszystko co dziś robię, to jest jakiś zlepek tych wszystkich doświadczeń: i dzieci i wychowawców. Dzięki temu dziś, jeśli widzę, że jakaś rzecz nie działa, to mam jeszcze cały pakiet nowych, które mogę wypróbować.
Nic nie dostaniemy czarno na białym
W pracy wolontariusza nie da się wyjść i zamknąć drzwi. Marianna w to nie wierzy.
- Nawet jeśli ludzie tak twierdzą to uważam, że to jest niemożliwe, to nie jest taka praca. Wydaje mi się, że jeśli faktycznie byłbyś w stanie tak zrobić, to też nie wiem, czy ty do końca się do tego nadajesz. Musimy mieć empatię, by zrozumieć, pomoc. Trzeba się nauczyć tego, co możemy zrobić i pogodzić się, że czasem robimy tylko tyle, czasem to jest aż tyle.
- Chciałabym móc zrzeszać takich wolontariuszy i pokazać im jakie to fajne. Uważam, że każdy powinien tego doświadczyć, takiej pracy dla kogoś, bez przymusu. To jest naprawdę inny poziom, niż przyjście i zarabianie kasy.
- Mam takie dzieciaki, na które teraz patrzę. Już mają po 19 lat, są już dorośli. Czasem się odzywają, czasem spotkam ich na ulicy i to jest dla mnie megapozytywne, jak się cieszą, jak opowiadają co się u nich dzieje. Mam nadzieję, że tutaj dzieciakom to też coś daje, ciężko jest powiedzieć, ile z tego oni tak naprawdę wezmą. W pracy z ludźmi nigdy nie będziemy mieli czarno na białym, co jest naszą zasługą. To nie ma znaczenia.