Autor: d.hennig, Data publikacji: 2016-01-29 10:58:00
Zabiorą na spacer, zbudują roboty z kartonów, zawiążą buty, pograją w piłkę – tak pomagają wolontariusze na Oruni. Proste? Więc co sprawia, że niektórzy znikają bez pożegnania po pierwszym dniu i nigdy nie wracają?
Wolontariat postrzegany jest jako praca za darmo, bez żadnej korzyści.
O jasnych i ciemnych stronach wolontariatu opowiedzą czytelnikom portalu: Anna Urban, kierownik działu Domu Pomocy Społecznej (DPS) przy ulicy Starogardzkiej i Edyta Zygmuntowicz-Klimas, koordynatorka grup. DPS zajmuje się osobami niepełnosprawnymi. Obecnie przebywa w nim ponad stu pełnoletnich mężczyzn.
- Przydadzą nam się każde ręce do pomocy - mówią nasze rozmówczynie. Jednak nie zawsze jest o tę pomoc łatwo.
Widziała przerażenie w oczach
- Jedna pani, dobrze sytuowana rodzina, przyszła i chciała pokazać synowi, że nie zawsze wszystko się ma, że są różne sytuacje, trzeba zapracować na to, co się ma - opowiada pani Edyta.
- Ale pomimo chęci mamy, nie udało się go tu umieścić jako wolontariusza. Widziałam jego przerażenie w oczach. Przyprowadzenie takiego nastolatka, który na co dzień gra w piłkę, wszystko ma i jeszcze by chciał więcej, na zasadzie przestraszenia, go... to wcale nie głupi pomysł dla dziecka które nie wie, co tak naprawdę w życiu jest ważne..
- Kiedyś pan miał nam zrobić rolety na świetlicy DPSu– wspomina jeszcze pani Edyta. - Po dwóch latach ten sam pan pracował u mnie w domu i mówi tak: „ słuchaj, ja pamiętam do dzisiejszego dnia, ja pół nocy nie spałem, ja dziękowałem Bogu, że mam dzieci zdrowe...”.
Nie miała na czynsz, trafiła na Starogardzką
Zdarzają się ludzie przysłani przez miasto, w ramach prac społecznych. Do DPSu przy Starogardzkiej według Anny Urban skierowano tak kilkanaście osób.
- Trafiła do nas pani na odrabianie czynszu i została przyjacielem Domu. W ramach wolontariatu bardzo często nas odwiedza, coś nam ugotuje, przyjeżdża do naszych podopiecznych. Ale z racji tego, że jest to już starsza osoba, nie wymagamy Bóg wie czego. Jest to przyjemne i dla niej i naszych mieszkańców, że tylko nas odwiedza.
Projektowali podjazdy i... pierniczki
- Był taki okres, kiedy przychodzili do nas praktykanci z technikum budowlanego. Chodziło o architekturę. I oni, żeby umieć myśleć o osobach niepełnosprawnych, projektować i pozbywać się barier architektonicznych, zostali przyprowadzeni do naszego domu - opowiada koordynatorka.
- I miałam fajną grupę w młodym wieku, czasem dorośli nie przychodzą z takim entuzjazmem. Myślałam, ze młodzi przyjdą trochę przerażeni, bo tu są dorośli mężczyźni, a przychodzili długo jeszcze po tych praktykach, to była chyba najfajniejsza grupa. Przychodzili na święta, po to by upiec pierniczki z chłopakami, tak na wesoło zupełnie, w wolnym czasie. Panowie nasi przepadali za towarzystwem, zajęciami indywidualnymi, zabraniem na spacer - to jest tylko na plus. Zawsze będę ich wspominała.
Nasza rozmówczyni wspomina też grupę osób, które w ramach pisania projektów gimnazjalnych trafiły z ul. Małomiejskiej.
- Dziewczyny były zaskoczone atmosferą w naszym Domu. Współpracowaliśmy przez dwa lata. To była fajna grupa.
Oni czekali. One więcej nie przyszły
Czasem wolontariusze pochopnie rzucają obietnicami. Koordynatorka podaje przykład dwóch dziewcząt z gimnazjum:
- Wszystko było tak „wow”, niektórzy myślą, że przyjdą na 5 godzin, a my im naliczymy 60. Przyjdą na jakiś wolontariat i wpisane będą mieć zaświadczenie do swoich papierów.
Dziewczyny były dwa razy, potem się nawet nie odezwały. - Z chłopakami się umówiły, że przyjdą, że jeszcze będą, a nasi panowie czekają niestety. Im czasem trudno to też wytłumaczyć. Boimy się takich sytuacji, bo wiemy jak to nasi panowie odbiorą - czekają, ktoś im obiecał, że przyjdzie, a nie daj jeszcze panie, że coś przyniesie.
W takich sytuacjach podopieczni odreagowują w różny sposób, na przykład autoagresją. W DPS Oruni są tylko dwie opiekunki na dyżurze na 15 podopiecznych, którym ciężko znaleźć czas, by pracować indywidualnie z każdym z nich.
Strach można przełamać
- Większość naszych mieszkańców to osoby z głębokim upośledzeniem umysłowym, więc „klient” nie jest łatwy – wyjaśnia kierowniczka ośrodka, położonego przy ul. Starogardzkiej. - Środowisko, w którym funkcjonujemy, Orunia, to dzielnica noclegowa. Życie toczy się w Centrum, nie każdy ma czas, by dojeżdżać z tego centrum na wolontariat do nas.
Nasze rozmówczynie wspominają również wolontariat akcyjny, np. wrześniowy Festyn na Wzgórzu Św. Wojciecha, gdzie brało udział piętnastu pracowników Kredyt Banku, czy Dzień Aktywności Sportowej, w czasie którego dużym zaangażowaniem wykazali się przedstawiciele Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej.
- Zawsze znajdą się osoby, które się boją. Ale w grupie 20 pracowników, jednostki łatwiej akceptują sytuację i coś nieznanego - bo niepełnosprawni to jest dla nich sfera nieznana.
Każda pomocna ręka jest cenna
Przydadzą nam się każde ręce do pomocy – mówią nasze rozmówczynie. - Zainteresowane jesteśmy wolontariatem każdym, czy opiekuńczym czy akcyjnym. Szukamy kogoś, kto wyjdzie z naszymi panami na spacer, posiedzi z nimi. Zawsze znajdzie się zajęcie dla chętnego wolontariusza.