Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2016-03-31 11:54:00
W tej wizji Orunia aż ocieka barwami – zamiast szarych bloków i podwórek, mamy kolorowe kamienice i jaskrawe detale. Tak wygląda „sfotoszopowana Orunia”, którą na 150 zdjęciach pokazuje absolwentka gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. To się nazywa rewitalizacja kolorem i klimat niczym z południowych miasteczek Europy!
Gdy była młodsza, bała się Oruni. Szczególnie tej „Dolnej”, położonej za torami. Skojarzenia były proste: patologia, źli ludzie, brzydkie kamienice, strach chodzić.
Kiedyś w podstawówce zapaliła papierosa, szybko dowiedział się o tym jej ojciec. - Spakował mnie w auto, zawiózł na Dolną. Pojechaliśmy na Kolonie Mysią, to był dla mnie koniec planszy. Gęsi, kury, dzikie psy. Inny świat, a przecież sama mieszkałam wtedy niedaleko, bo na Oruni Górnej – w rozmowie ze mną wspomina Martyna Winnicka.
ZOBACZ TAKŻE: Orunia to nie dzielnica, to stan...
- Ojciec mnie straszył, że jak się nie ogarnę, to zostanę „Królem Mysiej Kolonii”. Musiałam rzucić palenie – wspomina ze śmiechem.
-I nie palisz? - pytam.
- Teraz to co innego, ale w podstawówce i gimnazjum nie wzięłam już papierosa do ust.
Studentka, która pomalowała Orunię
Od tamtej przejażdżki z ojcem wiele się zmieniło. Martyna ma już 23 lata, mieszka w Gdyni, robi magisterkę na Uniwersytecie Gdańskim. Rysuje, maluje, fotografuje, za sobą ma już pierwsze wystawy.
Inaczej też patrzy na Orunię. Już się jej nie boi. Pewnie dlatego, że w ostatnich latach bywała tutaj nad wyraz często. Na własnej skórze poznawała, że Orunia nie jest taka straszna, jak ją malują.
Ba, Martyna poszła o krok dalej i sama tą Orunię pomalowała. Nasyciła ją kolorami. Czasem aż do przesady. Ale efekt jest unikatowy, nikt tak wcześniej tej dzielnicy nie portretował. Miejsca, które każdy mijał obojętnie, nagle stały się adresami, gdzie warto na dłuższą chwilę zawiesić oko.
Nie, niedoszła królowa Mysiej Kolonii nie jest grafficiarką. Tutaj tworzywem są zdjęcia, nie farba.
Orunia rewitalizowana kolorem. Będzie wystawa na Oruni
O swojej pracy mówi następująco: to rewitalizacja kolorem. Pisała o tym licencjat i w jego centrum ustawiła właśnie Orunię. Praca licencjacka została obroniona na piątkę, a jej pokłosie („kolorowe” zdjęcia Oruni) doczekało się już wystawy. Najpierw w gdańskim budynku ASP, później w sopockim klubie Sfinks, gdzie Martyna pracuje. A niedługo najprawdopodobniej zdjęcia zobaczymy także i w Gościnnej Przystani na Oruni.
Wystawa liczy sobie osiem metrów długości, a kolejne centymetry zapełniają tutaj zdjęcia. Jest ich w sumie 150.
To co za zdjęcia Oruni składają się na wystawę? Odpowiadając na to pytanie, Martyna cofa się o kilka lat.
Nasycenie kolorami level max. Orunia wygląda inaczej
- Zeszłam z Oruni Górnej ulicą Małomiejską i zaczęłam fotografować. Fasady kamienic, elementy małej architektury, podwórka, ciężarówki. Zastanawiałam się, jak wyciągnąć coś wartościowego z Oruni, jak ją pokazać.
W sukurs przyszedł popularny program Photoshop. - Na zdjęciach zwiększałam na maxa nasycenie. Cegły zmieniały swój kolor, z czerwonej na różowy. Podwórka wyglądały inaczej, szczegóły nabrały innego znaczenia.
W tym momencie ktoś może się żachnąć. No bo, co właściwie jest tutaj wyjątkowe? Że ktoś wyostrzył kolory na zdjęciach? O to tyle krzyku? To i tak tylko zdjęcia, Orunia dalej wygląda szaro.
Kolory wpływają na nasze samopoczucie
Martyna przekonuje jednak, że jej pomysł, czyli rewitalizacja kolorem ma sens. - Kolor wpływa na nasze emocje, zmienia miejsce na bardziej przyjazne dla ludzi. Specjaliści nie mają wątpliwości, że odpowiednie kolory powodują, że czujemy się po prostu dobrze w takim otoczeniu. I nie zawsze muszą to być jaskrawe barwy. Doskonale sprawdza się ponoć kolor beżowy.
Orunia na zdjęciach Martyny jawi się niczym małe miasteczko z południa Europy. - Jestem wielką fanką Sycylii, spędzam tam wakacje. Tam są ciepłe, pomarańczowe domy. Brakuje mi tego u nas, tutaj wszystko jest szare.
Ale na fotografiach studentki jest inaczej. Zielone elewacje, niebieskie drzwi garażowe, żółte ciężarówki... zresztą zobaczcie sami na zdjęciach, dołączonych do artykułu. Tutaj nawet przeznaczone do rozbiórki kamienice na Małomiejskiej prezentują się znośnie.
Martyna poznaje oruniaków. Dzielnicę zna nieźle
Fotografując Orunię, Martyna poznawała też jej mieszkańców. „Za torami” ciepło przyjęli ją lokalni pijaczkowie, ciekawi co dziewczyna z aparatem robi w ich dzielnicy. Na Przy Torze Martyna zachwyciła się podwórkiem, które było nad oryginalnie przystrojone najprzeróżniejszymi bibelotami. Już po chwili została zaproszona do mieszkania pary, która w nietypowy sposób upiększa swoją okolicę. - Pan Kazimierz ma w domu wyjątkową kolekcję. Pełno skarbów, które poznajdował na śmietnikach.
ZOBACZ, jak wygląda wyjątkowe podwórko: Znaleźć, zebrać a później upiększyć... okolicę
Studentka ASP, obecnie już gdynianka całkiem dobrze zna Orunię. Czytała książki profesora Sampa i Krzysztofa Kosika. Wie na przykład o tym, że na Oruni prowadzono kiedyś plantacje tytoniu.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ: Siedem wieków Oruni, bywało różnie
Zna historię Parku Oruńskiego, zachwyca się tutejszymi domami podcieniowymi, zastanawia się, jak to możliwe, by dawny ratusz oruński nadal stał pusty.
Kojarzy projekt „oruńskie podwórka”, który bardzo jej się podoba. - Rozmawiałam z ludźmi, widziałam, że to dla nich ważne. Kobiety chwaliły się, że to są ich grządki, że one o to dbają. To fajny sposób na zmianę Oruni.
Więcej na temat "rewolucji podwórkowej" na Oruni: "Rewolucja podwórkowa" nanosi Orunię na mapę
Martyna przypomina też inną, „kolorową” historię z Oruni. - Kiedy w 1967 roku do Gdańska przyjechał prezydent Francji, Charles de Gaulle, jechał on przez Orunię, przez dzisiejszy Trakt św. Wojciecha. Polska władza kazała wcześniej malować domy od frontu, a pijaczków spakowano do busów i wywieziono gdzieś pod Kościerzynę.
Oruńskie Muzeum. Pomysł, który ma sens?
Rozmawia się nieźle.
- Mam sentyment do Oruni – mówi Martyna.
- A kupiłabyś tutaj mieszkanie?
- Nie – odpowiada ze śmiechem.
- Sentyment wynika z tego, że tu spędziłam swoje dzieciństwo. Pamiętam wyprawy przez Park Oruński na „Dolną”. Pamiętam strach przed Orunią, ale i moją rosnąca fascynację tym miejscem. Pamiętam chłopaka, którego tu poznałam, Ariel się nazywał.
- To naprawdę dzielnica z wielkim potencjałem. Mam nadzieję, że doczeka się wreszcie większych zmian. I że doczeka się kiedyś swojego muzeum. Bo tu jest sporo ciekawych historii. Oruniacy poczuliby się dumni i docenieni.