„Całą rodziną przyjechaliśmy z Ukrainy do Polski, bo tutaj jest dla nas wielka szansa” [NASZA ROZMOWA]

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2016-07-26 18:22:00

- W Polsce, w Gdańsku właściwie wszystko mi się podoba. W moim kraju ja i moja rodzina nie mieliśmy takich perspektyw – mówi nam 31-letnia Wiktoria „Wika” Sykula, która rok temu przyjechała z Ukrainy. Kobieta zamieszkała na Oruni, w kilka miesięcy w niezłym stopniu opanowała język polski, a teraz daje lekcje jogi w tutejszym Domu Sąsiedzkim.

Jedno jest pewne, taka rozmowa potrafi dać ciekawa perspektywę. - Wy tu macie inną mentalność. W Polsce ludzie są bardziej otwarci, tutaj bardziej liczy się twoje „ja”. Przez to ja też tu jestem bardziej otwarta - słyszę.

Pochwał pod adresem gdańszczan, i ogólnie Polaków jest więcej. Wszystkie wymawiane są z silnym wschodnim akcentem, ale co ważne, odnoszę wrażenie, że wymawiane są naprawdę szczerze.

- Na Ukrainie jest inna struktura. Tam często nie ma wyjścia i wszystko trzeba robić na czarno, a u was można robić „na biało”. Legalnie i zgodnie z prawem – pada kolejne zdanie.

W Gdańsku mieszka coraz więcej Ukraińców

- To ciekawe co mówisz, bo wielu Polaków pewnie nie do końca, by się zgodziło, że u nas tak wszystko legalnie i z prawem – wchodzę w słowo.

- Tak, wiem, że Polacy mogą inaczej patrzeć. Ale uwierz mi, jest różnica między Polską, a Ukrainą. U nas jak na przykład otworzysz restaurację i się komuś nie spodobasz, to w każdej chwili może ci ktoś przyjść z kontrolą i nałożyć kary czy podatki. Korupcja jest w każdym kraju, ale niestety u nas w ostatnich latach jest ona znacznie większa niż kiedyś.

Jest nieco politycznie, ale to tylko fragment naszej rozmowy. Przede mną siedzi Wiktoria „Wika” Sykula, 31-latka z Ukrainy. Obok niej są jej dzieci: dwumiesięczna Zlata i dwu i półroczna Emilia. Rodzina mojej rozmówczyni (jest jeszcze mąż, Dimitrij) mieszka na Oruni Górnej, a wcześniej wynajmowała kawalerkę na Oruni.

Rozmawiamy o wielu sprawach. Temat cudzoziemców w Gdańsku mnie interesuje, między innymi dlatego, że powoli liczy się ich już tutaj nie w tysiącach, a w pięciu cyfrach. Na konkretnym przykładzie chcę chociaż trochę zobaczyć, jak im się żyje w naszym mieście.

Wiktorię „wybrałem” z dwóch powodów. Po pierwsze, jak już wspomniałem, mieszka ona na Oruni. Po drugie, jest Ukrainką. A według oficjalnych danych, w Gdańsku zameldowanych na stałe, lub czasowo jest około 1200 Ukraińców – najwięcej ze wszystkich narodowości. Tak naprawdę jest ich w naszym mieście znacznie więcej, bo są tacy co pracują na czarno, mieszkają bez meldunku, i w żadne statystyki się nie łapią.

„W Polsce można znacznie lepiej zarobić”

- Do Polski przyjechałam rok temu. Mój mąż, Dima od pięciu lat przebywa w Gdańsku. Pracuje w stoczni. Dobrze zarabia – mówi Wiktoria.

- Dużo więcej niż na Ukrainie? - dopytuję. - Tak, przynajmniej kilka razy więcej. Mąż ma siostrę i ona ma mężczyznę, co pracuje w stoczni na Ukrainie. Zarabia 100 dolarów na miesiąc.

Na Ukrainie Wiktoria mieszkała w mieście Chersoń. Była tam kelnerką, później została menadżerką restauracji. - Nie cierpiałam rozłąki z mężem. Jesteśmy młodzi, musimy być razem. Postanowiłam tu przyjechać i zacząć od nowa. Nie żałuję.

Na początku była „masakra”

Na początku łatwo jednak nie było. - Pierwsze tygodnie to była adaptacja. No, jak wy to mówicie? Masakra – śmieje się 31-latka.

- Nikogo nie znałam. Nie rozumiałam po polsku. Na szczęście wasz język podobny jest do mojego i do rosyjskiego. Z czasem zaczęłam coś kojarzyć. Strasznie jednak się nudziłam. Mąż pracuje w stoczni po wiele godzin, w sobotę też kilka godzin. Przez pierwsze tygodnie, moje życie to było tylko: dom, dzieci i spacer na plac zabaw. I tak cały czas.

Pewnego dnia na placu zabaw podeszła do niej pracownica pobliskiego Domu Sąsiedzkiego. - Ewa zaprosiła mnie do klubu rodzica w Gościnnej Przystani. Przyszłam. Poznałam wielu nowych ludzi, mam teraz wreszcie znajomych.

Przebywanie z Polakami pomogło też znacznie podszlifować język. Moja rozmówczyni radzi sobie już całkiem nieźle. Wprawdzie niekiedy brakuje jej jeszcze jakiegoś słowa, ale spokojnie obywamy się bez tłumacza.

- Bardzo kocham jogę. Zapytałam, czy w Gościnnej Przystani mogę dawać lekcje jogi. I udało się! Teraz robię to, co kocham – cieszy się Wiktoria. - Mąż śmieje się, że ja w kilka miesięcy poznałam więcej ludzi niż on w ostatnich pięciu latach. No ale się nie dziwię, ciągle w pracy, a później zmęczony do domu. Jak tu kogoś nowego poznać?

Cudzoziemcy to czasami najlepsi ambasadorowie Gdańska

Jak pokazują badania, wielu cudzoziemców w Polsce (w Gdańsku również) ma duży problem ze znalezieniem mieszkania. Ludzie niechętnie chcą wynajmować lokal obcokrajowcom. - My mieliśmy szczęście, bo najpierw kawalerkę pomógł nam znaleźć szef Dimy. A później trafiliśmy na większe mieszkanie na Oruni Górnej. Ale marzy nam się własne mieszkanie, chcemy je wziąć na kredyt.

Niekiedy kłopotliwe są wszelkiego rodzaju formalności. - Trudno było uzyskać PESEL. W końcu się udało, ale trochę to trwało.

Wika za Ukrainą za bardzo nie tęskni, ale brakuje jej rodziców. - Na Ukrainie był mój dom, ale tutaj żyje mi się świetnie. Naprawdę jeszcze nie spotkałam człowieka, który powiedziałby mi coś złego, bo inaczej mówię i jestem Ukrainką.

- Mąż też nie tęskni za dawnym życiem. Wcześniej pracował w fabryce w Rosji. Tam czasami nie dostawał całej pensji – wspomina.

Słuchając mojej rozmówczyni, dochodzę do wniosku, że cudzoziemcy potrafią być jednymi z lepszych ambasadorów Gdańska. - To wspaniałe miasto. Macie tyle zieleni i parków. I macie tak czysto...