Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2020-08-21 15:11:00
To kilka tysięcy metrów kwadratowych wciąż nie do końca wykorzystanego potencjału - na podwórku przy Trakcie św. Wojciecha 95-103 powoli zmienia się jednak na lepsze. Koszona jest trawa, burzone są stare szopy, pojawiły się ławki, ucywilizowano kwestię wyrzucania śmieci. A to dopiero początek rewolucji. To od mieszkańców zależy, czy się uda.
Przemysław Kuczyński nie mieszka na Trakcie św. Wojciecha. Nie mieszka nawet na Oruni, Lipcach czy w Św. Wojciechu. Ale i tak przyjeżdża tu dwa, trzy razy w tygodniu i na jednym z podwórek spędza po kilka godzin. Kosi trawę, porządkuje i wyrównuje teren, sprząta śmieci, nadzoruje niewielkie rozbiórki. Nie robi tego sam, ale o tym niżej.
Kuczyński jest zatrudniony w Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej i za swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie. Ta mająca swoją siedzibę w Gościnnej Przystani Fundacja odpowiada za kolejną już odsłonę rewolucji podwórkowej na Oruni. A ta - jak pisaliśmy o tym niedawno - ma teraz miejsce na tyłach budynków przy Trakcie św. Wojciecha 95-103.
To była dobra baza dla okolicznych "smakoszy"
Jej koordynatorem jest właśnie Kuczyński, który obok Przemysława Kluza z Gościnnej Przystani gra tutaj pierwsze skrzypce.
Podwórko przy Trakcie św. Wojciecha 95-103 to kilka tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Jeszcze przed wakacjami spora część podwórka pokryta była chaszczami, które szczególnie upatrzyli sobie okoliczni "smakosze" alkoholi.
To tutaj była ich baza i "miejscówka", gdzie regularnie mogli spotykać się na picie. Prawdziwy raj, blisko sklep, zapuszczony Park Schopenhauera, praktycznie nigdy policji czy straży miejskiej w okolicy i niewielki zachwaszczony lasek, który odgradzał ich od świata.
Chaszcze zniknęły (pijaczkowie nie tak do końca), a swój udział miał w tym i Kuczyński. - No cóż, jednego dnia przyniosłem nawet maczetę i wszystko to czyściliśmy - mówi portalowi MojaOrunia.pl.
Nie wszystkim się chce. I kiedyś może być kłopot
"My", bo Kuczyński podkreśla, że na podwórku pracują też okoliczni mieszkańcy. Frekwencja jest różna. W dni powszednie z domu potrafi wyjść kilka osób, w weekendy liczba się zwiększa. Ludzie koszą, sprzątają śmieci, pakują je w worki. Słowem, praca wre.
Choć - jak zaznacza koordynator - są tutaj budynki, gdzie przeważają ludzie młodzi i to tacy, którzy wynajmują mieszkania. I nie czują zbytniej więzi z okolicą. A co za tym idzie, nie chce im się udzielać w projekcie, który na pierwszy rzut oka przypomina coś na kształt czynu społecznego. - Oby nie było później tak, że jak podwórko wypięknieje, to mieszkańcy zaczną znów się grodzić. Bo ktoś uzna, że jak ktoś nie pracował nad zmianami, to nie może korzystać z podwórka - mówi nasz rozmówca.
Jedno jest pewne: pracy jest sporo. W ostatnim miesiącu uprzątnięto wreszcie duży śmietnik, gdzie odpady podrzucały też osoby spoza sąsiedztwa. Postawiono ławeczki, za zgodą miasta rozebrano też niewielkie szopy. Zniknął też duży płot, postawionego w centrum podwórka ogrodu.
To początek rewolucji. Pytań jest jeszcze sporo
Zmiany widać gołym okiem, ale jak podkreśla Kuczyński - to dopiero początek. We wrześniu szykują się dwa spotkania planistyczne, gdzie mieszkańcy będą zastanawiać się, co i w jaki sposób ma docelowo pojawić się na ich podwórku. Jak pisaliśmy, lista wstępnych pomysłów już jest (m.in. plac zabaw dla dzieci, ogród kwiatowy, wybieg dla psów, miejsca do parkowania, miejsca na grilla, oświetlenie), ale diabeł tkwi w szczegółach.
Te trzeba dopiąć na ostatni guzik i sprawdzić, czy pomysły mieszczą się w budżecie projektu. Później nad propozycjami mieszkańców usiądzie profesjonalny projektant i w przyszłym roku na podwórku rozpoczną się już większe zmiany. Wjedzie sprzęt, ale i tak wciąż przy lżejszych pracach pomagać będą mieszkańcy. Bądź co bądź, to im powinno zależeć najbardziej.
Ogniska, kino pod chmurką. "My się musimy zintegrować"
Co ciekawe, projekt zakłada fizyczne zmiany na podwórku, ale ważną jego częścią jest też intergracja sąsiedzka. Już w pierwszych tygodniach "rewolucji" organizowane na podwórku są ogniska, a nawet kino pod chmurką. - To jest nieodzowne. My się musimy zintegrować. Mieszkańcy muszą poczuć się odpowiedzialni za to miejsce - tłumaczy Kuczyński.