Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2023-07-06 11:15:00
Mieszkańcy owianego złą sławą budynku przy Ubocze 24 podpisali z miastem tak zwany pakt o współpracy. Magistrat zobowiązał się do konkretnych inwestycji i remontów w najbliższych latach. Urzędnicy mówią o rewolucyjnej zmianie, ale to nie oni są jej autorem. Co więcej, to miasto swoimi złymi decyzjami doprowadziło do sytuacji na Ubocze, o której sami mieszkańcy mówili krótko: getto i koszmar. Teraz jest szansa na zmiany. Za sprawą nowej rady, mieszkańcy zyskali sprawczość i być może będą mieć większy wpływ na to, kogo miasto sprowadza do ich budynku.
Miesiące temu na Ubocze 24 - z inicjatywy m.in. Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej — powstała rada mieszkańców. To zupełnie nowa inicjatywa. W żadnym innym budynku komunalnym w Gdańsku takiej rady nie ma.
Rada działa trochę na zasadzie tak, jak w prywatnych budynkach działają wspólnoty mieszkaniowe. Jest w stałym kontakcie z administratorem budynku (w tym przypadku miastem), przedstawia potrzeby mieszkańców i wspólnie rozważa plan przyszłych inwestycji.
Rada z Ubocze 24 składa się z 9 mieszkańców. Każda z trzech klatek ma trzech reprezentantów. Wszyscy zostali wybrani w wyborach — głosować mogli mieszkańcy Ubocze 24. Za swoją pracę w radzie nie pobierają żadnego wynagrodzenia.
We wtorek rada podpisała z urzędnikami tzw. pakt o współpracy.
"By miasto nie wprowadzało nam tu konfliktowych ludzi z Gdańska"
Na tej uroczystości rozmawiam z radnymi z Ubocze 24. - Chcemy zmiany jakości życia w tym bloku. By nie było wandalizmu — mówi mi Danuta Głuch.
- Ten blok jest opisywany źle. Sami mieszkańcy też tak o nim mówią. Mieszkam tu od 13 lat i wiem, jak ten budynek się zmienił. Ostatnio współpracujemy z Fundacją i urzędnikami. Staramy się, by żyło się tu lepiej. By ludzie poczuli się bezpiecznie — podkreśla Karol.
Najczęściej podnoszony przeciwko miastu zarzut jest następujący: swoją polityką (a raczej jej brakiem) magistrat sprowadzał na Ubocze 24 praktycznie kogo popadnie, a to prowadziło do kolejnych dewastacji i awantur.
- Chcemy, by miasto nie wprowadzało nam tu konfliktowych ludzi z Gdańska. Ostatnimi czasy tak się działo nagminnie — komentuje Agnieszka Blank, która jest przewodniczącą rady.
- Miałam dosyć patrzenia na wandalizm. Trochę byłam w mojej klatce jak słynny Anioł z serialu Alternatywy 4. Dużo szkód miałam, bo walczyłam, by ludzie nie dewastowali. Chcemy mieć wpływ na to, kto jest wprowadzany do naszego budynku — wchodzi w słowo kolejna radna, Sylwia Baranowska.
I jeszcze jeden głos w podobnym tonie: - Dobrze, by była weryfikacja, komu są przydzielane u nas mieszkania. To jest bardzo ważne. To jest zbyt duży budynek. Zbyt dużo uciążliwych ludzi jest i nie zwalczymy tego sami. Opinia o tym budynku jest zła, dlatego też ludzie z wyboru tu nie przyjdą. Przydzielani są tylko ci, którzy nie mają wyboru. To się musi zmienić — uważa Irena Brzezińska.
Historii tego budynku i tak nie zrozumiesz
Przypomnijmy: budynek Ubocze 24 powstał w ramach programu „Mieszkania za grunt”. Miasto w zamian za działki budowlane nieopodal hali Olivia (znakomity pod względem inwestycyjnym teren) dostać miało od spółki PW 14 (później przemianowanej na Olivia Business Center) 221 mieszkań w Rębowie i właśnie na Oruni.
Budynek na Ubocze 24 oddano do użytku w 2009 r. i już wtedy wiele osób drapało się w głowę, jak to możliwe, że taki "hotelowiec" mógł w Gdańsku w ogóle powstać. Zwracano uwagę na jakość wykonania budynku, na jego zbyt wielkie, jak na "komunałkę" gabaryty. Ówczesny wiceprezydent Maciej Lisicki zdawał się tym nie przejmować, ale nieoficjalnie wśród urzędników już wtedy można było usłyszeć, że inwestycja na Ubocze do najbardziej udanych nie należy.
Szybko pojawiły się gigantyczne problemy. Na Ubocze 24 zaczęły się dewastacje, awantury, dziesiątki policyjnych interwencji. Budynek generował spore straty dla budżetu miasta. - Nikt tu niczym nie administruje, niczego nie pilnuje, zostaliśmy zostawieni sami sobie. Budynek, w którym rok mieszkają ludzie, wygląda jakby miał już przynajmniej z 15 lat – w 2010 r. opowiadał mi jeden z lokatorów, pokazując zdjęcia podziurawionych od kamieni ścian, popisanych murów i zdewastowanych klatek schodowych.
Urząd zrzucał na Orunię ludzi z problemami
W tekście z 2011 r. pokazaliśmy, że miasto praktycznie "zrzuca" na Ubocze 24 kogo popadnie i nie prowadzi żadnej polityki. Niektórzy mieszkańcy Ubocze 24 mówili nam wprost: urzędnicy tworzą na Oruni getto.
Obecny menadżer Gościnnej Przystani Przemysław Kluz, a dzisiaj jeden z głównych pomysłodawców "paktu o współpracy", w 2011 r. pisał: "To co dzieje się od lat na Oruni można nazwać systemowo tworzonym gettem. Nieraz byłem świadkiem, gdy moi sąsiedzi chcący wyrwać się za wszelką cenę do ‘lepszej dzielnicy’, zamieniali swoje mieszkania, płacąc za dłużników w innych częściach miasta. Ci trafiali na Orunię. To samospełniające się proroctwo. Urząd Miasta powinien działać wbrew tej tendencji, ale inwestycja na ul. Ubocze 24 pokazuje, że niestety ją wspiera. Najpierw zrzuca z całego Gdańska na Orunię mieszkańców z różnymi problemami, a potem komentuje to w rodzaju ‘przecież to taka dzielnica’. Nie wiem jakie mechanizmy zawodzą w przypadku przydziału mieszkań komunalnych, ale gołym okiem widać, że nie działa to dobrze. Jeśli nie będziemy zwracali na to uwagi, Orunia na zawsze pozostanie stygmatyzowaną dzielnicą, do której z całego Gdańska spływa to, co niechciane i wstydliwe".
Wracamy do 2023 r. Miasto wciąż oficjalnie nie chce się przyznać, że budynek przy Ubocze 24 był niewypałem. Jeden z wysokich rangą urzędników w administracji prezydent Dulkiewicz mówi nam: nikt nie miał przecież złych intencji.
"Pakt o współpracy". Są już pierwsze efekty
Oficjalnie miasto nie chce posypać głowy za swoje grzechy. Co więcej, to z inicjatywy Kluza i garstki mieszkańców Ubocze 24, nie miasta, doszło rok temu do spotkania z urzędnikami. Magistrat wysłuchał wówczas prawdziwej litanii narzekań, a zdesperowani mieszkańcy prosili miasto o konkretne wsparcie.
Dobra wiadomość jest taka: na Ubocze 24 zaczyna dziać się lepiej. Za sprawą rady, mieszkańcy Ubocze 24 uzyskali większą sprawczość. Mają większy wpływ na poczynania urzędników.
Efekty już widać. - Już zamontowaliśmy domofony na klatkach schodowych. Naprawiamy system przeciwpożarowy. Z mieszkańcami planujemy malowanie klatek. My dostarczamy materiały, mieszkańcy zapał i chęci. Ponaprawialiśmy elewacje w kilku miejscach. Jest kilka napraw oświetlenia — wylicza Robert Olszewski, jeden z kierowników Gdańskich Nieruchomości.
- Raz na rok spotykamy się i dyskutujemy wspólnie o większych możliwościach inwestycyjnych w budynku. A co dwa miesiące, mamy spotkania w sprawach drobniejszych. Szczerze mówimy sobie, co możemy zrobić, a co może poczekać — dopowiada kierownik.
- Czemu wcześniej nie można było tak rozmawiać z mieszkańcami? - pytam.
- Nie wiem, co stało na przeszkodzie. Ale lepiej późno niż wcale — pada odpowiedź.
Miasto obiecuje poprawę
Podpisany we wtorek "pakt o współpracy" to dokument, w którym miasto obiecuje konkretne inwestycje i remonty (np. wymianę lub naprawę drzwi wejściowych czy montaż domofonów). W dokumencie znajdują się też m.in. zapisy, że rada mieszkańców ma zbierać potrzeby mieszkańców i przekazywać je do administratora. Pakt ma obowiązywać przynajmniej przez najbliższe dwa lata.
Co ważne, miasto obiecuje też, że mieszkańcy Ubocze 24 będą mieli większy wpływ na to, kto wprowadza się do ich budynku. Wiceprezydent ds. usług komunalnych, Piotr Kryszewski podaje kilka konkretów: - To są kwestie określone w pakcie. Wszystkie osoby, które chcemy wprowadzać w ramach realizacji wyroku, będą weryfikowane przez MOPR, przez zarządcę. Nie będzie takiej sytuacji, że osoby, wobec których mamy wątpliwości co do ich zachowania, będą wprowadzane do tego budynku.
- A jak było wcześniej?
- Należy pamiętać, że miasto realizuje inne potrzeby. Nie tylko realizuje wyroki z naszego zasobu, ale też z zewnątrz, od innych właścicieli. To jest nasz obowiązek. Nie do końca wcześniej mieliśmy informacje na temat tych lokatorów, ale nie musieliśmy ich mieć. Jeżeli wyrok sądu orzekał o uprawnieniu do najmu socjalnego z jakichś przesłanek, to my już tej przesłanki nie weryfikowaliśmy. Nie wiedzieliśmy, czy wobec tej osoby były jakiekolwiek zastrzeżenia — odpowiada wiceprezydent.