Nagrobek na śmietniku

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2011-08-17 18:16:00

Jedna z mieszkanek ulicy Uroczej natrafiła tuż obok swojej kamienicy na popękany nagrobek z początku XX-wieku. Swym znaleziskiem zainteresowała odpowiednie służby. Skąd pochodzi zabytkowa płyta i gdzie teraz trafi?

Nazwisko: Fitzke. Imienia nie można rozszyfrować – brakuje kilku liter. Data urodzenia: 26 stycznia 1896. Data śmierci: 12 marzec 1914 roku.

Nagrobek jest popękany. Zamiast na cmentarzu, leży w piwnicy. Znaleziony blisko 100 lat po śmierci 18-letniego mężczyzny, którego historię opisuje. Odkryty tuż obok śmietnika przy ulicy Uroczej.
- Wyszłam wyrzucić śmieci i zobaczyłam, że obok trzepaka leży sterta gruzu. Nie pierwszy raz ktoś potraktował nasze podwórko jak wysypisko. Zaczęłam odrzucać posklejane betonem cegły w stronę śmietnika. I nagle patrzę, że na jednej z odłamanych płyt są wyryte jakieś napisy – opowiada pani Mirosława, mieszkanka ulicy Uroczej.

Niczym wielkie puzzle pani Mirosława zaczęła układać kolejne fragmenty nagrobka. Pracy przyglądała się jednej z sąsiadek. – Po co Pani to robi? Lepiej to wyrzucić – proponowała.

- Ale ja się tym przejęłam. Pod tym nagrobkiem leżał przecież kiedyś człowiek. Nie mogłam tego tak zostawić – tłumaczy mi pani Mirosława.

I tak też się stało. Pani Mirosława wykonała kilka telefonów. Najpierw do księdza pobliskiej parafii. Później do Konserwatora Zabytków. Wreszcie trafiła do instytucji, która zajmuje się podobnymi „przypadkami” – jest nim gdański Zarząd Dróg i Zieleni. Urzędnicy obiecali pomoc.

Z panią Mirosławą już niedługo spotka się inspektor ZDiZ-u. Zabytkowa płyta trafi do Lapidarium Nekropolii Gdańskiej, miejsca do którego od kilku lat przewożone są szczątki znalezionych w różnych części Gdańska nagrobków.
- Od trzech lat nie było podobnego przypadku jak teraz na ulicy Uroczej. W takich sytuacjach warto dzwonić do Dyżurnego Inżyniera Miasta, a swoje znalezisko odpowiednio zabezpieczyć – mówi Ewa Ogińska-Woźniak, kierownik Wydziału Utrzymania Zieleni w gdańskim ZDiZ.

Nagrobek pochodzi najprawdopodobniej z funkcjonującego kiedyś w okolicy cmentarza ewangelickiego. Pani Mirosława, która na Oruni mieszka od 1946 roku, pamięta, że nekropolia ta jeszcze w latach 60-tych zajmowała spory obszar w rejonie ulic: Gościnna-Związkowa-Urocza.
- Po dwóch stronach torów widać było nagrobki. Mury cmentarza dochodziły aż do dzisiejszego przejścia przy ulicy Dworcowej. W latach 60-tych na ulicy Żuławskiej zaczęła się budowa nowych bloków i to był właściwie koniec cmentarza. Wjechały koparki, niszczono i rozkradano nagrobki. Dzieci bawiły się ludzkimi kośćmi i czaszkami, które wykopywano z ziemi – wspomina pani Mirosława.

Taki opis potwierdza profesor Jerzy Samp, autor kilku książek na temat historii Oruni.
- Kiedy powstawały tej wątpliwej urody, szpecące dzielnice budynki przy ulicy Żuławskiej, cmentarz właściwie przestał istnieć. A przecież kiedyś były tutaj grobowce, wielkie mury, brama, przez którą wchodziło się przez ulicę Gościnną, była też kaplica. Tego wszystkiego już nie ma, zostało zniszczone i rozgrabione – przypomina profesor.

- Warto też pamiętać, że jeżeli nawet o tym cmentarzu mówi się, że był on ewangelicki, to po drugiej wojnie światowej chowano tutaj także katolików. Można śmiało powiedzieć, że nekropolia ta była miejscem, gdzie spoczywały setki osób – dodaje historyk.

Profesor Samp jest również pod wrażeniem zachowania mieszkanki ulicy Uroczej.
- Trzeba bardzo podziękować tej Pani, że ocaliła ten nagrobek. I nie chodzi tylko o wartość historyczną. A po prostu o szacunek do drugiej osoby. Ten ktoś, którego nazwisko widnieje na płycie, spoczywał kiedyś na Oruni. I nie ważne jakiej był narodowości czy wyznania. To nie jest istotne, ludzka dobroć jest – kończy profesor.