Oruńska wyprzedaż, warto?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2011-10-06 20:31:00

Przeszukujesz własną piwnicę, szafę lub stryszek, znajdujesz niepotrzebne już rzeczy, ustawiasz stoły „na dzielnicy” i czekasz na pierwszych klientów – popularne w wielu europejskich krajach wyprzedaże garażowe mają swoje odsłony także w Gdańsku. Czy w przyszłości podobne połączenie handlu z sąsiedzką integracją zobaczymy także na Oruni?

- Można tu było dostać ubranka dziecięce, kobiece ciuchy, książki, szklanki, talerze, lampy, naprawdę długo by wymieniać co jeszcze. I wszystko sprzedawane było za symboliczne kwoty. Już za złotówkę można było kupić coś ciekawego – opowiada Aneta Witkiewicz, która wspólnie z rodziną i sąsiadami zorganizowała we wrześniu wyprzedaż garażową.
Na jednym z oliwskich podwórek przy Grottgera 24 zaroiło się od klientów. – Przyszło ponad sto osób. Ludzie trafiali do nas nawet z Gdyni. To był prawdziwy sukces – uśmiecha się pani Aneta. I chce go powtórzyć. 15 października szykuje się „część druga”, znów z podwórkowym handlem w roli głównej. Wiele wskazuje na to, że w wyprzedaży weźmie teraz udział więcej mieszkańców Oliwy.
- Widziałam podobny „pchli targ” także w Szwecji. Tam oprócz handlu była również drobna gastronomia. Można było coś przekąsić, napić się kawy. W Oliwie tego nie było, jeszcze Sanepid by się do nas przyczepił – żartuje pani Aneta.
W oliwskiej wyprzedaży nie mogą brać udziału firmy. Tu swoje rzeczy sprzedają tylko mieszkańcy.
- Tu nie o jakiś zarobek chodzi. Po prostu miałam sporo rzeczy, które w ogóle nie były mi potrzebne. Ale pomyślałam, że może komuś innemu się przydadzą. I rzeczywiście, sprzedałam połowę swoich „rupieci” – mieszkanka Oliwy jest w doskonałym nastroju.
Czy taka wyprzedaż garażowa mogłaby się odbyć także na Oruni?
- To znakomity pomysł. Sama bym trochę swoich gratów wystawiła, człowiek obrasta rzeczami. Mam trochę ciuszków po córce, trochę starych gazet i książek. Może dla kogoś miałyby one jakąś wartość? – zastanawia się pani Małgorzata z Traktu Św. Wojciecha.
- Świetna sprawa, ale czy na Oruni się sprawdzi? Tu mieszkają biedniejsi ludzie. Nie wiem, czy będzie ich stać na takie zakupy. No chyba, że naprawdę będzie tu tanio. Przyszłabym na pewno zobaczyć, jak to wszystko wygląda – mówi pani Anna, mieszkanka ulicy Równej.
Pomysł podoba się również Agnieszce Bartków, przewodniczącej Zarządu Osiedla „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.
- Można by ustawić stoiska na przykład na skwerze nieopodal skrzyżowania Gościnnej z Traktem Św. Wojciecha. Na następnej sesji rady będziemy rozmawiać o takim pchlim targu na naszej dzielnicy. Uważam, że warto zastanowić się nad organizacją takiego przedsięwzięcia – mówi Bartków, która na takiej wyprzedaży garażowej mogłaby wystąpić w dwóch rolach: sprzedającej i kupującej. – Mam sporo porcelany, sporo różnych figurek i bibelotów, to wszystko nie jest mi już potrzebne. Na innych stoiskach szukałabym na pewno antycznego zegara – opowiada przewodnicząca.
W przypadku, kiedy wystawa garażowa organizowana jest na prywatnej posesji, nie trzeba mieć żadnego pozwolenia. W innej sytuacji trzeba mieć zgodę właściciela terenu, na przykład wspólnoty, lub Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni.
- Jeżeli jest taki dokument, nie robimy handlującym żadnych problemów. Nikt na pewno nie dostanie mandatu – mówi Tomasz Siekanowicz, rzecznik Straży Miejskiej w Gdańsku.
Przemysław Kluz, menadżer Gościnnej Przystani, jak mówi, nieraz myślał o zorganizowaniu podobnej wyprzedaży garażowej na Oruni, ale…
- Potrzeba do tego chętnych mieszkańców. Wystarczy kilku zapaleńców, którzy przyjdą do Domu Sąsiedzkiego i do Rady Osiedla. Wtedy możemy to wspólnie przeprowadzić. – zapewnia Kluz, który widział podobne wyprzedaże w Kanadzie.
- Kupiłem tam dobrą kamerę za dwa dolary. Czasem można trafić na wyjątkową okazję – opowiada.
Podobnie jak Bartków, szef Gościnnej Przystani nie miałby problemu, aby na wyprzedaży garażowej stanąć po dwóch stronach „sklepowej lady”. – Jeżeli ktoś chciałby sprzedać swoje weki z pysznymi przetworami, na pewno sięgnąłbym do portfela. Z kolei sam mógłbym zaoferować trochę książek – mówi Kluz.
Na jeszcze inny aspekt takiej wyprzedaży wskazuje Bartków.
- Orunia to stara dzielnica. Kto wie, jakie skarby, także z historycznego punktu widzenia, kryją się w tutejszych piwnicach i szafach. Teraz leżą one zakurzone, a na pchlim targu miałaby szansę ujrzeć światło dzienne – argumentuje przewodnicząca.
Podobnie uważa profesor Jerzy Samp, autor wielu książek o historii Gdańska, w tym i Oruni.  - Inicjatywa jest przednia. Mieszkańcy Oruni z pewnością mają w swoich zbiorach fotografie, gazety, czy inne pamiątki, które dla nich mogą wydawać się bezwartościowe. A to mogą być naprawdę ważne artefakty. One mogą opowiedzieć wiele historii naszej dzielnicy. Warto ocalić je od zapomnienia – przekonuje historyk.
Mirosław Dukiewicz, proboszcz parafii Św. Jana Bosko również jest „na tak” tego typu inicjatywom.
- Nie byłoby dla mnie problemem ogłosić z ambony, że taka wyprzedaż garażowa będzie miała miejsce na Oruni. Na pewno sam bym na nią poszedł – zapewnia duchowny.
- Można tu było dostać ubranka dziecięce, kobiece ciuchy, książki, szklanki, talerze, lampy, naprawdę długo by wymieniać co jeszcze. I wszystko sprzedawane było za symboliczne kwoty. Już za złotówkę można było kupić coś ciekawego – opowiada Aneta Witkiewicz, która wspólnie z rodziną i sąsiadami zorganizowała we wrześniu wyprzedaż garażową.

Na jednym z oliwskich podwórek przy Grottgera 24 zaroiło się od klientów. – Przyszło ponad sto osób. Ludzie trafiali do nas nawet z Gdyni. To był prawdziwy sukces – uśmiecha się pani Aneta. I chce go powtórzyć. 15 października szykuje się „część druga”, znów z podwórkowym handlem w roli głównej. Wiele wskazuje na to, że w wyprzedaży weźmie teraz udział więcej mieszkańców Oliwy.

- Widziałam podobny „pchli targ” także w Szwecji. Tam oprócz handlu była również drobna gastronomia. Można było coś przekąsić, napić się kawy. W Oliwie tego nie było, jeszcze Sanepid by się do nas przyczepił – żartuje pani Aneta.

W oliwskiej wyprzedaży nie mogą brać udziału firmy. Tu swoje rzeczy sprzedają tylko mieszkańcy.
- Tu nie o jakiś zarobek chodzi. Po prostu miałam sporo rzeczy, które w ogóle nie były mi potrzebne. Ale pomyślałam, że może komuś innemu się przydadzą. I rzeczywiście, sprzedałam połowę swoich „rupieci” – mieszkanka Oliwy jest w doskonałym nastroju.

Czy taka wyprzedaż garażowa mogłaby się odbyć także na Oruni?

- To znakomity pomysł. Sama bym trochę swoich gratów wystawiła, człowiek obrasta rzeczami. Mam trochę ciuszków po córce, trochę starych gazet i książek. Może dla kogoś miałyby one jakąś wartość? – zastanawia się pani Małgorzata z Traktu Św. Wojciecha.
- Świetna sprawa, ale czy na Oruni się sprawdzi? Tu mieszkają biedniejsi ludzie. Nie wiem, czy będzie ich stać na takie zakupy. No chyba, że naprawdę będzie tu tanio. Przyszłabym na pewno zobaczyć, jak to wszystko wygląda – mówi pani Anna, mieszkanka ulicy Równej.

Pomysł podoba się również Agnieszce Bartków, przewodniczącej Zarządu Osiedla „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.
- Można by ustawić stoiska na przykład na skwerze nieopodal skrzyżowania Gościnnej z Traktem Św. Wojciecha. Na następnej sesji rady będziemy rozmawiać o takim pchlim targu na naszej dzielnicy. Uważam, że warto zastanowić się nad organizacją takiego przedsięwzięcia – mówi Bartków, która na takiej wyprzedaży garażowej mogłaby wystąpić w dwóch rolach: sprzedającej i kupującej.

– Mam sporo porcelany, sporo różnych figurek i bibelotów, to wszystko nie jest mi już potrzebne. Na innych stoiskach szukałabym na pewno antycznego zegara – opowiada przewodnicząca.

W przypadku, kiedy wystawa garażowa organizowana jest na prywatnej posesji, nie trzeba mieć żadnego pozwolenia. W innej sytuacji trzeba mieć zgodę właściciela terenu, na przykład wspólnoty, lub Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni.
- Jeżeli jest taki dokument, nie robimy handlującym żadnych problemów. Nikt na pewno nie dostanie mandatu – mówi Tomasz Siekanowicz, rzecznik Straży Miejskiej w Gdańsku.

Przemysław Kluz, menadżer Gościnnej Przystani nieraz myślał o zorganizowaniu podobnej wyprzedaży garażowej na Oruni, ale…
- Potrzeba do tego chętnych mieszkańców. Wystarczy kilku zapaleńców, którzy przyjdą do Domu Sąsiedzkiego i do Rady Osiedla. Wtedy możemy to wspólnie przeprowadzić – zapewnia Kluz, który widział podobne wyprzedaże w Kanadzie.
- Kupiłem tam dobrą kamerę za dwa dolary. Czasem można trafić na wyjątkową okazję – opowiada.

Podobnie jak Bartków, szef Gościnnej Przystani nie miałby problemu, aby na wyprzedaży garażowej stanąć po dwóch stronach „sklepowej lady”. – Jeżeli ktoś chciałby sprzedać swoje weki z pysznymi przetworami, na pewno sięgnąłbym do portfela. Z kolei sam mógłbym zaoferować trochę własnych książek – mówi Kluz.

Na jeszcze inny aspekt takiej wyprzedaży wskazuje Bartków.
- Orunia to stara dzielnica. Kto wie, jakie skarby, także z historycznego punktu widzenia, kryją się w tutejszych piwnicach i szafach. Teraz leżą one zakurzone, a na pchlim targu miałaby szansę ujrzeć światło dzienne – argumentuje przewodnicząca.

Tak samo uważa profesor Jerzy Samp, autor wielu książek o historii Gdańska, w tym i Oruni.  - Inicjatywa jest przednia. Mieszkańcy Oruni z pewnością mają w swoich zbiorach fotografie, gazety, czy inne pamiątki, które dla nich mogą wydawać się bezwartościowe. A to mogą być naprawdę ważne artefakty. One mogą opowiedzieć wiele historii naszej dzielnicy. Warto ocalić je od zapomnienia – przekonuje historyk.

Mirosław Dukiewicz, proboszcz parafii Św. Jana Bosko również jest „na tak” tego typu inicjatywom.
- Nie byłoby dla mnie problemem ogłosić z ambony, że taka wyprzedaż garażowa będzie miała miejsce na Oruni. Na pewno sam bym na nią poszedł – zapewnia duchowny.