Zwierzęta można traktować tak...

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2011-11-21 19:22:00

Na Oruni i Olszynce nie brakuje nieodpowiedzialnych mieszkańców – to właśnie z tych dzielnic trafia do gdańskiego Schroniska „Promyk” najwięcej porzuconych psów i kotów. Ale jest i druga strona: reprezentanci lokalnej Rady Osiedla organizują zbiórkę karmy dla zwierząt. Czy taka akcja ma jednak sens?

Są bite, głodzone, wyrzuca się je do śmietników, jeszcze żywe zakopuje się w ziemi, przywiązuje się  je do drzew i zostawia w lesie – psy i koty, którym udało się przeżyć tego typu bestialskie potraktowanie ze strony swoich właścicieli, często trafiają do schroniska. Tam z reguły mają zapewnioną opiekę – miska jest pełna, kojec i kuweta są regularnie sprzątane i to co równie ważne, a może i istotniejsze - ludzie zachowują się normalnie.

- Takich historii, łapiących człowieka za serce, jest tutaj całe mnóstwo. Pamiętam chociażby Amstaffa, którego właściciel, jak wynikało z relacji świadków, potraktował siekierą. Pies zdechł nam na stole operacyjnym – mówi Piotr Świniarski, kierownik gdańskiego Schroniska „Promyk”, które mieści się na Kokoszkach.

Obecnie przebywa tutaj około 420 psów i blisko 70 kotów. Najczęściej ich dawni właściciele zachowywali się wobec nich poprawnie. Do czasu, kiedy nie stwierdzili, że zwierzęta nie są już im potrzebne. Zamiast poszukać im nowego domu, po prostu je porzucili. Tak było szybciej i taniej.

- 15-letni Owczarek przeżył poważny wypadek, miał uszkodzoną miednicę. Właściciel uznał, że z psa już nic nie będzie i go zostawił. Tymczasem zwierzak pomyślnie przeszedł operację, jest w dobrej formie, czasem tylko jak za szybko biega, to się przewraca. Ale wcale nie trzeba go jeszcze usypiać – opowiada Świniarski.

Jak mówią pracownicy Schroniska „Promyk”, najczęściej psy i koty trafiają tutaj z Oruni i Olszynki. Nieco rzadziej ze Stogów i Brzeźna.

- Nie wiem, czemu tak jest. Może mieszkają tu mniej odpowiedzialni ludzie? A może po prostu w takich nieco mniej zabudowanych dzielnicach łatwiej jest porzucić zwierzaka? – zastanawia się Świniarski.

Pan Marek, w przeszłości mieszkaniec Oruni, obecnie bezdomny, który żyje ze sprzedaży złomu i makulatury, mówi, że nie ma miesiąca, aby w okolicznych śmietnikach nie natknął się na porzucone zwierzęta.
- To są najczęściej szczeniaczki. Jak one piszczą, jak się trzęsą. Nic dziwnego, przecież one muszą się strasznie bać. Jakiś „żartowniś” wyrzucił je do śmieci. Ja to bym takiego… - tu następuje kilka mocnych słów.

Inaczej na sprawę patrzy Dorota Musiał, członkini Rady Osiedla „Orunia-Św.Wojciech-Lipce”. Według niej nie zawsze chodzi o okrucieństwo ludzi.
- Często to jest po prostu zaniedbanie ludzi. Fajnie jest mieć pieska, ale mało kto myśli o tym, że suczkę warto wysterylizować. Później zachodzi ona w ciążę i podejrzewam, że niepilnowane szczeniaki po prostu uciekają. Podobny scenariusz można zaobserwować także na wsiach – mówi.

I dodaje.
- Koszt sterylizacji to jakieś 250 złotych. Nie każdego stać na taki wydatek. Ale trzeba być odpowiedzialnym za własne zwierzęta.

Ale radni osiedla nie tylko snują teorie. Chcą też przejść do działania. W najbliższych dniach organizują wśród mieszkańców dzielnicy zbiórkę karmy dla psów i kotów. Dary mają trafić do Schroniska „Promyk”. Skąd taki pomysł?

- W jednej ze stacji radiowych puszczali reklamę, w której była prośba o pomoc dla schroniska.  Gdy słyszałem ją kilka razy, naszła mnie myśl, że również my, Rada Osiedla, a przede wszystkim mieszkańcy Oruni, Lipiec, Św. Wojciecha, ogólnie Gdańska możemy pomóc porzuconym zwierzakom. Dodatkowo kilka lat temu byłem w schronisku, przygarnąłem jednego z psów. To było niczym impuls – tłumaczy Mateusz Korsztun, zastępca przewodniczącego Zarządu Osiedla „Orunia-Św.Wojciech-Lipce”. I zapewnia, że sam też dorzuci swoją „cegiełkę”.

Od początku 2011 roku do Schroniska „Promyk” trafiło już 19 ton darów. Najwięcej od szkół i osób prywatnych.  

Jak przypominają reprezentanci Schroniska, dziennie potrzeba tutaj około 100 kg tuszonek drobiowych, 90 kg karmy i 20 kg ryżu. Oprócz tego jest jeszcze sucha karma i puszki z jedzeniem, które przeznaczone są dla chorych zwierząt.

Ale nie wszystkim podoba się akcja radnych osiedla.
- Mnie nikt nie może posądzać o brak miłości do zwierząt. Ale przy tak ogromnym budżecie Schroniska „Promyk”, nie jestem pewna, czy warto przekazywać im jeszcze dodatkową karmę. Lepiej dokarmić w ten sposób zwierzęta, które wałęsają się na ulicach – argumentuje Beata Dunajewska, radna Platformy Obywatelskiej.

Schronisko „Promyk” dotowane jest z miejskiego budżetu. Na rok 2011 przeznaczono tutaj ponad 1,7 mln złotych. W Schronisku pracuje blisko 25 osób, jest też około 20 wolontariuszy.