Abyśmy zawsze mieli na kogo czekać…

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2011-12-26 11:10:00

O „innych” Świętach w więzieniach i ośrodkach dla narkomanów, o tym, że zawsze powinniśmy mieć na kogo czekać, a także o nadziei, Oruni z perspektywy osoby duchownej i „kieszeniach, na które trzeba uważać” – opowiada ksiądz Przemysław Pawelski, Salezjanin, który od sierpnia pełni posługę w kościele przy ulicy Gościnnej.

Jak ksiądz, osoba duchowna patrzy na Święta Bożego Narodzenia?
Trudno patrzeć na to Święto, bez wspominania rodzinnych doświadczeń. Pamiętam wspaniałe wigilie u dziadków pod Krakowem, ze śniegiem do pasa, z rodziną zgromadzoną gdzieś tam w domku na skraju Puszczy Niepołomickiej. To zostaje w człowieku, takie wartości trzeba pielęgnować, ale boję się że coraz częściej umykają nam tradycje rodzinne. Tak chyba dzieje się na całym świecie – Święta Bożego Narodzenia zostały dość poważnie skomercjalizowane.

Tymczasem, nie o to przecież chodzi. W swojej posłudze kapłańskiej spędzałem Święta w naprawdę bardzo różnych miejscach i mam pewien przegląd, jak ludzie wówczas się zachowują. Jako wolontariusz przeżywałem Wigilię w ośrodkach terapeutycznych dla narkomanów, przeżywałem ją w więzieniach.

Jak wyglądały Święta w takich właśnie miejscach?
W ośrodku terapeutycznym są zwykle ludzie, którzy chcą tam być. Chcą wyleczyć się ze swojego nałogu. Pamiętam Wigilię i żarliwe kolędowanie tych ludzi. Było tam wielu artystów, którzy śpiewali kolędy. Ale jak je śpiewali! Z głębi serca, z taką, powiedziałbym, żydowską nutką tęsknoty. I to nie tylko tęsknoty za Mesjaszem, ale też tęsknoty za innym życiem. Ci ludzie prosili Boga, aby ich poplątane życie nareszcie się jakoś wyprostowało.

A Święta w więzieniu?
Silni, wytatuowani faceci, tacy prawdziwi twardziele, bardzo często w takich momentach płakali jak bobry. Kiedy pojawiała się kolęda, opłatek, to wyciskało wiele łez. Z pewnością ci ludzie sięgali pamięcią do swoich lat dziecięcych, być może do pozytywnych wspomnień o rodzicach i to powodowało wzruszenie.

Pamięta ksiądz jakieś wyjątkowe Święta w trakcie swojej posługi kapłańskiej?

Najbardziej zapamiętałem Wigilię w domu u alkoholika. Poszedłem do niego, a tam na stole stała gałązka, a oprócz tego tylko słoik z ogórkami i napoczęta już flaszka. Pomyślałem wtedy, że pan Jezus narodził się w ubogiej stajence. I właśnie Wigilie w takich miejscach, gdzie ludzka dusza jest taka nieuporządkowana, właśnie one wydają się być najbardziej autentycznymi.

Ale trudno było rozmawiać z tym człowiekiem, który był już pijany. A przecież pan Jezus też do takich ludzi próbuje dotrzeć! Pamiętam łzy tego zniszczonego przez alkohol mężczyzny, jego żal za wszystkie stracone lata. To mną bardzo wstrząsnęło. To był mój pierwszy, czy drugi rok kapłaństwa.

Czy ksiądz nie uważa, że osoby duchowne powinny częściej wychodzić do ludzi, wzorem księdza opowieści?
Trudno mi powiedzieć, jak ta sprawa wygląda we wszystkich parafiach. Ale myślę, że nie brakuje takich momentów, przed i po Świętach, że księża uczestniczą w tego typu spotkaniach. Ja sam byłem niedawno w Gościnnej Przystani na opłatku z podopiecznymi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Może dobrze byłoby zorganizować Wigilię na naszej plebanii, ale niestety nie mamy warunków, aby móc zaprosić tutaj jakąś większą liczbę ludzi.

Od kilku miesięcy ksiądz pełni posługę na Oruni. Wyrobił sobie ksiądz już zdanie na temat tej dzielnicy?
Muszę powiedzieć, że Orunię poznałem już wcześniej, na początku właściwie z komentarzy i powiedzonek innych ludzi. Szkołę średnią robiłem właśnie w Gdańsku. I wtedy mówiło się: trzymaj się za kieszenie, bo Orunia w terenie (śmiech).

Pod koniec lat 70-tych los rzucił mnie na tę dzielnicę. Na wakacje chciałem dorobić, znalazłem tu pracę. Gdzieś za torami była szklarnia, trzeba było przebierać cebulki, tulipany. Dobrze wspominam tamte czasy.

Jeszcze więcej dowiedziałem się o Oruni, kiedy byłem w nowicjacie. To były czasy proboszcza ks. Witolda Citko, a dla mnie pierwszy kontakt z Salezjanami. To było bardzo pozytywne zaskoczenie, dużo serdecznych ludzi. I tak odbieram tę dzielnicę do dziś, widzę to podczas liturgii, wierni słuchają, czynnie uczestniczą we mszy.

Tymczasem często mówi się o Oruni, że to niebezpieczna i biedna dzielnica. Ksiądz zgadza się z takimi określeniami?
Czy jest niebezpieczna, tego nie wiem. Biedna – na pewno. Można wyczuć, że jest to dzielnica jakby zapomniana przez władze miasta. A przecież do Śródmieścia jest tak blisko. Ale Orunia ma też powody do dumy. Niedawno odkryłem piękny Park Oruński. Jak również bogatą historię dzielnicy.  Orunia przecież tak naprawdę kiedyś była bogatym zapleczem, w której urzędowała również gdańska elita.

Czego ksiądz życzyłby oruniakom w te Święta?
Chciałbym życzyć, żeby zawsze mieli na kogo czekać. To jest bardzo smutny moment w życiu człowieka, kiedy nikogo już nie oczekuje. Ale nawet jeżeli do naszych drzwi nie zapuka już dziecko, bo może mieszka daleko, nawet jeżeli nie zapuka mąż, czy żona, bo odeszli już do Pana, nawet jeżeli nie zapuka sąsiad, bo może leży przykuty do łóżka, to wiara podpowiada, że nawet w takich momentach jest dla nas nadzieja. Pan Jezus przychodzi do naszych serc i chce w nas zamieszkać.

Dziękuję za rozmowę.