Dostawca niejedno Wam powie...
Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-01-03 17:26:00
Potrafi być śmiesznie i romantycznie, kiedy indziej naprawdę absurdalnie, zdarza się jednak, że i bardzo niebezpiecznie – przedstawiamy Orunię i jej okolice oczami… kierowców z lokalnych pizzerii.
Telefon do pizzerii – klient składa zamówienie i podaje adres. Na miejsce jedzie kierowca. Wysiada z samochodu, podchodzi do domofonu. Nagle zza jego plecami pojawia się mężczyzna.
W ręku ma… toporek. Uderza nim dostawcę pizzy w głowę. Zero wahania, zero słów. Trzy ciosy. Na szczęście te ostatnie nie są zbyt silne, ofiara nie traci przytomności. Napastnik wyrywa kartony z pizzą. Nie ucieka. Idzie powoli, zajadając się dopiero co zrabowaną pizzą.
Po kilkunastu minutach zjawia się policja. W asyście psa tropiącego funkcjonariusze przeszukują okoliczny teren. Bez skutku, po bandycie nie ma już śladu. Kierowca pizzerii trafia do szpitala.
Nie, to nie scenariusz gangsterskiego filmu. Ta jeżąca włosy na głowie historia wydarzyła się naprawdę.18 grudnia zeszłego roku na Chełmie przy ulicy Cebertowicza. Poszkodowany to kierowca położonej przy ulicy Małomiejskiej pizzerii Leone. W tym całym obłędzie jest i dobra wiadomość – dostawca przeżył atak, niedawno wyszedł już ze szpitala. Nie brakuje też mniej pozytywnej informacji, napastnik wciąż pozostaje na wolności.
- To musiał być jakiś psychol. Równie dobrze mógł zaatakować zwykłego przechodnia – mówią nam pracownicy Leone.
Czasem nie wiadomo, gdzie podziać oczy
Ale jak podkreślają, ich praca rzadko kiedy jest niebezpieczna. Potwierdza to ich szef.
- W ostatnich latach nie było takiego przypadku, aby ktoś napadł naszego kierowcę – komentuje Lech Kaźmierczyk, właściciel dwóch pizzerii Leone (kolejna położona jest na Oruni Górnej).
- Jak do tej pory nie mieliśmy sytuacji, aby coś złego przytrafiło się naszym dostawcom – wypowiada się dla nas Anna Paluszkiewicz, właścicielka położonej przy Trakcie Św. Wojciecha pizzerii Amelia.
Jak więc wygląda Orunia oczami dostawców pizzy?
- Zdarza się często, że nasi klienci są pod wpływem alkoholu. Ale z reguły nie robią żadnych problemów – opowiada mi pan Sławek, kierowca z Amelii.
- Są sytuacje, że pan dostając od nas zamówione jedzenie, przewraca się z nim w drzwiach mieszkania. Miałem też historię na ulicy Związkowej. Kobieta otworzyła mi drzwi w skąpej tunice, była tak pijana, że posikała się przy mnie. Nie wiedziałem gdzie oczy podziać – dopowiada.
Będzie o miłości i roznegliżowanych Paniach
Takie zachowania nie są jednak regułą. Nierzadko jest tak, że dostawca właśnie na Oruni może spotkać milsze osoby, lub liczyć na większy napiwek niż w południowych dzielnicach Gdańska. Rekordziści potrafią dać nawet kilkadziesiąt złotych dodatkowo.
Czasem może też zrobić się bardziej… romantycznie.
- We wrześniu miałem zamówienie na Oruni Dolnej. Otworzyła mi ładna dziewczyna, przy przekazywaniu pieniędzy i pizzy, zauważyłem, że i druga strona jest zainteresowana bliższym poznaniem. Po jakimś czasie zadzwoniłem tam raz jeszcze, spotkaliśmy się, a teraz… żyję z tą kobietą – śmieje się pan Paweł, kierowca z Leone.
W tym przypadku miłość kwitnie, ale pokus w pracy dostawcy nie brakuje. Pracownicy obu pizzerii opowiadają mi o roznegliżowanych paniach, które otwierają im drzwi swoich mieszkań.
W głowie nie zawsze im ciepły posiłek, niektóre z kobiet wydają się być spragnione czegoś innego. – Kobieta w samych majtkach i koszulce zaprasza mnie na herbatę. Jak właściwie mam to odebrać ? – śmieje się jeden z kierowców i zapewnia, że Earl Grey lub Lipton woli wypijać ze swoją narzeczoną. A nawet gdyby „herbaciarka” miała kogoś skusić, pozostaje jeszcze jeden aspekt, dla którego kierowca musi powiedzieć w takich sytuacji „nie”. Czas.
Tutaj lepiej za długo nie przebywać
Godziny szczytu są zwariowane, kierowcy w ciągu godziny odwiedzają po kilka adresów. Wracają do pizzerii, tam czeka na nich kolejna porcja zamówień. I tak często do późnego wieczora.
Mimo, iż kierowcy pizzerii przekonują mnie, że ich praca nie należy wcale do niebezpiecznych, większość z nich mówi krótko: kobiety nie powinny pracować w tej okolicy jako dostawcy. I w tym przypadku nie o ich szowinistyczne nastawienie do płci pięknej chodzi.
- Pracuję do 22, a czasem nawet i później. Tymczasem na Oruni i w jej okolicach nie brakuje ciemnych, ponurych miejsc. Tak jest chociażby w kamienicach na Zaroślaku, tak jest też i na Przy Torze 8. W bloku tym nigdy nie ma światła, dostarczając jedzenie muszę sobie świecić telefonem – opowiada pan Sławek.
Słynnym adresem na mapie oruńskich dostawców jest także Ubocze 24, a więc niedawno oddany do użytku budynek komunalny. Kierowcy narzekają na powyrywane tutaj klamki i poniszczone domofony. – Bez telefonów do klienta, to magia, aby tam wejść. Nie da się. Trzeba zadzwonić, dopiero ktoś zejdzie i ci otworzy – opisują.
Miejscem, które również nie należy do ulubionych, jest okolica ulicy Rejtana. – Lepiej nie przebywać tam za długo – mówi mi jeden z kierowców, ale nie chce precyzować, o co dokładnie chodzi.
Wyciągnę ze skarbonki osiem groszy dla Ciebie
Praca dostawcy potrafi zaskakiwać. Było już o niebezpieczeństwach, absurdach, romantycznych uniesieniach i egipskich ciemnościach. Czas na… wzruszające momenty.
- Otworzyła mi kiedyś kilkuletnia dziewczynka. W rękach miała skarbonkę. Odliczyła należną sumę i jeszcze wyszperała, bodajże, osiem groszy napiwku dla mnie. To mnie naprawdę ujęło – mówi pan Marcin, kierowca z Leone.
Kierowcy obu pizzerii zgadzają się w jeszcze jednej kwestii. – Dzielnica choć uboższa niż na przykład Orunia Górna, ma też sporo normalnych, fajnych ludzi. O nich za często się nie mówi i nie pisze – przekonują.
Po chwili znikają w swoich samochodach. Ruszają w dzielnicę. Klienci czekają.