"Skazani na Orunię" - wyrok już zapadł?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-01-14 18:11:00

Wystawa jeszcze nie wystartowała, a już wzbudza wiele emocji wśród mieszkańców Oruni. Nic dziwnego, zarówno jej tytuł, a także treść zdjęć mogą ukazywać dzielnicę w mało przychylnym świetle. Dzieła broni Grzegorz Jezierski, autor prac. I w mocnych słowach atakuje… gdańskich urzędników i radnych.

Jedni zarzucą artyście naiwność i uleganie stereotypom, drudzy wskażą na negatywne piętno jakie ta wystawa może odcisnąć na i tak już nienajlepszym wizerunku dzielnicy. Jeszcze inni będą wdzięczni, że ktoś wreszcie odważył się pokazać, jak naprawdę Orunia się prezentuje, a przy tym powiedzieć kilka mocnych słów w stronę gdańskich włodarzy.

Aby jednak wyrobić sobie zdanie warto przyjść do Gościnnej Przystani i zobaczyć wystawę „Skazani na Orunię”. Jej wernisaż zaplanowano na 21 stycznia (sobota) o godzinie 18. Będzie można spotkać się wówczas z autorem prac, być może również z gdańskimi radnymi i urzędnikami. 

Na wystawę składać się będzie 40 fotografii. Zobaczymy oruńskie kamienice, podwórka, nie zabraknie i portretów.
Jezierski nie przebiera w środkach opisując treść swoich zdjęć. Na reklamującej wystawę stronie czytamy: „Rozpadające się kamienice, zaułki, mieszkańcy zapleśniałych i zagrzybiałych domów, często z wychodkami w podwórkowych komórkach, walczący z biedą, szarością, skromnymi środkami starający się ożywić zapomnianą dzielnicę.”  W oruńskim Domu Sąsiedzkim (Gościnna 14) wystawę będzie można oglądać do 11 lutego.

Autor mieszka obecnie na ulicy Tenisowej, wcześniej w starej kamienicy we Wrzeszczu. – Nie było kanalizy, budynek trzeszczał w szwach, klimat trochę jak w oruńskich kamienicach – mówi Jezierski.

- Pamiętam jak Günter Grass został zaproszony, aby w okolicy otworzyć jakiś placyk i pomnik na swoją cześć. Chciał się dowiedzieć, ile to wszystko kosztowało. Kiedy usłyszał sumę, zapytał gdańskich włodarzy: a nie można było za to wybudować ubikacji w mieszkaniach ludzi, którzy żyją w tych kamienicach? Zapadła wtedy wielka konsternacja – uśmiecha się.

Jezierski ma 51 lat, jako nastolatek regularnie odwiedzał Orunię, dorabiając sobie w wakacje na ulicy Żuławskiej. W późniejszych latach często fotografował dzielnicę. Pomysł na wystawę „Skazani na Orunię” narodził się w dość nietypowy sposób.
- Przygotowywałem się do innej wystawy w lutym 2011. To był zupełnie inny temat, związany z wodą, łódkami, pejzażami. Brakowało mi jeszcze kilku zdjęć. Zacząłem przeglądać swoją kolekcję. Zdałem sobie nagle sprawę, że ta Orunia przewija się u mnie bardzo często. Pomyślałem, że czas najwyższy pokazać coś innego niż nastrojowe łódeczki i klimatyczne zachody słońca. Chciałem zrobić coś zaangażowanego, coś co będzie ważne dla przeciętnego zjadacza chleba.

Publikujemy rozmowę z Grzegorzem Jezierskim, autorem wystawy „Skazani na Orunię”.

Pan się nie boi, że wystawa „Skazani na Orunię” wyrządzi krzywdę tej dzielnicy? Znów pójdzie w świat przekaz, że w tej części Gdańska nic dobrego dziać się nie może…

Cel mojej wystawy jest zupełnie odwrotny. Ja chcę, aby pojawili się tutaj radni, urzędnicy, może prezydent Adamowicz i aby oni wreszcie wytłumaczyli ludziom, czemu tak naprawdę na Oruni przez ostatnie kilkadziesiąt lat prawie nic nie zostało zrobione.

Wie Pan, mam wielu znajomych ze Szwecji, Niemiec. I te osoby, kiedy wjeżdżają do Gdańska, właśnie przez Trakt Św. Wojciecha, nie mogą uwierzyć własnym oczom. Pytają mnie później, dlaczego ta dzielnica tak właśnie wygląda. Czy to jest jakieś getto? Czy to miejsce czeka na Spielberga, aby nakręcił jakiś traumatyczny film o wojnie? Ja nie potrafię im odpowiedzieć, dlaczego Orunia tak się prezentuje. Może właśnie ta wystawa da jakąś odpowiedź na to pytanie.

Dlaczego tytuł „Skazani na Orunię”?

Bo mieszkańcy tej części Gdańska przez ostatnie dekady zostali wykluczeni. Są poza marginesem miasta. Kiedy robiłem zdjęcia na tej dzielnicy, szczególnie zapadła mi w pamięć następująca sytuacja. Zostałem zaproszony do jednego z mieszkań. Świeżo wytapetowane ściany, ale na dole tapeta już odchodziła. Dlaczego? Bo cała kamienica była zagrzybiona.

Ci ludzie żyli biednie, ale starali się żyć godnie. W mieszkaniu panował zaduch stęchlizny, w bloku tym „od zawsze” nic nie robiono. Mieszkało tam bardzo młode małżeństwo, z dwójką małych dzieci. Narzekali bardzo na urzędników. Nie dostali dofinansowania do mieszkania, bo przekroczyli dochód o 20 czy 30 złotych. Proszę mi wierzyć, takich przypadków odnotowałem więcej. Zniszczone budynki, zagrzybiałe, zapleśniałe ściany, śmierdzące piwnice. Nikogo w mieście to nie obchodzi.

Co tak naprawdę pokazują Pana fotografie?

Pierwsze zdjęcia, które będzie można zobaczyć na wystawie, robiłem jakieś trzy lata temu. Później systematycznie przyjeżdżałem na Orunię, fotografując niszczejące budynki, ciemne podwórka. Gdy wchodziłem na podwórka podchodzili do mnie ludzie, widzieli aparat w moich rękach.

Pytano mnie, czy może wreszcie coś w ich okolicy się zmieni, a może wreszcie zabiorą się za ten, oczekiwany od 30-40 lat remont? W ich oczach widziałem nadzieję, byłem kimś kto się pojawił w tych kamienicach. Wcześniej żaden urzędnik, radny tam się nie pokazał. Na Oruni nie ma żadnego gospodarza.

Ale pana wystawa to także portrety…

Widziałem mnóstwo ludzi biednych, dużo bezdomnych, dużo osób, które trudniły się zbieractwem. Wózek był ich całym dobytkiem. To bardzo smutne. Robiąc zdjęcia mieszkańcom, zawsze pytałem ich o zgodę, nie ukrywałem, czemu ma służyć moja praca.

Atakuje Pan mocno gdańskich włodarzy, ale nie sądzi Pan, że za taki, a nie inny wygląd tej dzielnicy odpowiadają także jej mieszkańcy?

Ci ludzie często nie wiedzą do kogo tak naprawdę mają się zgłosić o pomoc, nie wiedzą jak mają walczyć o swoje. Są przyzwyczajeni, że idą do Biura Obsługi Mieszkań i na kolanach muszą prosić o wymianę żarówki na korytarzu w ich bloku. Miasto traktuje tę dzielnicę, jak getto.

I to zwalnia z odpowiedzialności ludzi, którzy dewastują własne bloki, niszczą okoliczne przystanki, lub wystają pijani w bramach?

Ludzie, którzy żyją w biedzie, brudzie, alkoholu, są bardzo często pozbawieni jakichkolwiek wzorców. Chciałbym, aby znalazły się odpowiednie służby, i to znów jest raczej zadanie dla miasta, które zajęłyby się edukacją tych ludzi. Bez tego nic się tutaj nie zmieni. Takie perełki jak Dworek Artura, czy Gościnna Przystań, to są ważne miejsca na Oruni, ale do nich przychodzą ludzie, którzy chcą tu przychodzić.

Starał się Pan, aby patronat nad wystawą objął prezydent Paweł Adamowicz. Niestety, bez skutku. To była taka prowokacja w stosunku do prezydenta?

Chodziło mi o poinformowanie prezydenta, że są tacy ludzie, którzy interesują się Orunią. I jeżeli się chce, aby Gdańsk aspirował do bycia Stolicą Kultury, to nie mogą być w tym mieście miejsca, gdzie ludzie mają kible na zewnątrz, albo szpecące wszystko dookoła śmietniki. Albo gdzie likwiduje się komisariat i nie daje w zamian ani jednej, gównianej kamery! To się w głowie nie mieści.

Mam czasami wrażenie, że urzędnicy patrzą na Orunię w następujący sposób: te bloki są stare, a może jeszcze raz wyleje Kanał Raduni, i może to wszystko rozwali się do reszty?

To są mocne słowa...

Byłem na Oruni w 2001 roku, oglądałem to co powódź wyrządziła z tą dzielnicą. Zniszczenia była zatrważające. Ale pomyślałem wtedy, że paradoksalnie ta powódź, może napędzić rozwój Oruni. Sądziłem, że to nieszczęście da szansę tej zapomnianej przez urzędników dzielnicy. Że miasto zadba o to, aby wyremontować kamienice. Jakże się myliłem!

I ten argument urzędników: „nie ma pieniędzy”. Proszę spojrzeć na nakłady, jakie miasto poniosło przy dziesiątkach inwestycji, typu chociażby Park Reagana. To są fajne sprawy, cieszą oko, ale czy one musiały być robione właśnie teraz? Tu mamy dzielnicę, która wymaga pieniędzy natychmiast, bo jak nie, to wszystko się po prostu rozleci! Wielu ludzi, z którymi tu rozmawiałem, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Czy można się dziwić ich rozgoryczeniu?

Czarny obraz Pan rysuje. Zauważył Pan na Oruni coś pozytywnego?

Oczywiście, że tak. Jest wspaniały, mało rozreklamowany jeszcze Park Oruński. Są naprawdę mili ludzie. Kiedyś spacerując po ulicy Przy Torze, zauważyłem ślad po rozebranym domu, który rysował się na cegle innego budynku. Wszedłem w podwórko i natknąłem się na przydomową komórkę. Na niej zobaczyłem niesamowite rzeczy, ktoś zawiesił jakieś stare zegary, głowy, popiersia, talerze. Widać tu było zmysł artystyczny. Niestety nie zastałem tam nikogo.

Innym razem, w rejonie Traktu św. Wojciecha zobaczyłem piękne kolorystycznie miejsce. W podwórku były ruiny kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. Obok stała drewniana przybudówka, pomalowana błękitną farbą. Ta jednak zdążyła już złuszczyć się w kilku miejscach, wychodziła spod niej faktura drzewa. Na tym wszystkim rósł piękny bluszcz, a ktoś przymocował tutaj jeszcze kawałki czerwonej cegły. Całość robiła wielkie wrażenie. Uważam, że to jedno z piękniejszych zdjęć mojej wystawy.

Dziękuję za rozmowę.