Wojna "o zieleń" rozkwita ponownie

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-01-29 20:10:00

Drzewa, krzewy, wreszcie pomniki przyrody, wszystko to zamiast radować oko, wywołuje gorące spory. Tak od wielu lat dzieje się na ulicy Diamentowej. Konflikt nie ominął także lokalnej rady osiedla.

- Zimno, ciemno, dużo wilgoci. Nieważne, czy wiosna, czy lato, muszę palić światło już od rana. Kto by chciał żyć w takich warunkach? – mówi Anna Denisiak, która mieszka na parterze budynku przy Diamentowej 6.

- Nie mam w domu prawie w ogóle słońca. Moi sąsiedzi podobnie. To skandal, że tak to musi wyglądać i nic nie można z tym zrobić – nie kryje emocji Edward Koszycki, mieszkaniec Diamentowej 8.

W całej sprawie nie chodzi jednak o kiepskie warunki mieszkaniowe, budowlaną fuszerkę, czy eksperymenty architektoniczne rodem z epoki Gierka. To, co tak denerwuje mieszkańców, to… rozrastająca się za oknami zieleń. Drzewa, krzewy – wszystko to, ich zdaniem, rośnie w sposób niekontrolowany. – Gałęzie wchodzą nam niemal do okien, liście zasłaniają widok, nie przycinane konary spadają na chodnik – opowiadają wzburzeni.

I wskazują winnego takiej sytuacji. Tu następuje niespodzianka. Mocne słowa nie są kierowane wobec administratora. – W naszej okolicy mieszka kobieta, która pracuje w urzędzie i zajmuje się ochroną środowiska. Nie pozwala ona niczego tu wycinać. Dla niej ważniejsze od ludzi są roślinki i ptaszki – ironizuje Zenon Tyrakowski z Diamentowej 15.

Inni mieszkańcy wypowiadają się w podobnym tonie. – Mieszkam na parterze, drzewa zasłaniają mi widok. Według tej pani, wszystko jest w porządku, roślin nie można usunąć. To może niech ona przyjdzie ze swojego trzeciego piętra i zamieszka w moim mieszkaniu i zobaczy jak to jest żyć w takiej sytuacji – mówi mi jedna z mieszkanek, która prosi o zachowanie anonimowości.

„Ta pani” to Elżbieta Klimaszewska, mieszkanka ulicy Diamentowej, a także ekspert od ochrony zieleni. W kolejnych urzędach przepracowała w tej branży ponad 25 lat. W rozmowie z nami opisuje, jak wielokrotnie zwracała się do administratora terenu (jest nim Gdańska Spółdzielnia Mieszkaniowa) z prośbą o ucywilizowanie procedury dbania o zieleń na osiedlu. – Są określone przez prawo wytyczne, nie można ot tak sobie wyciąć, czy przyciąć drzewa według własnego widzimisię. Kierownik spółdzielni nie przyjmuje jednak argumentów. Działa niczym szeryf, uważa, że na wszystkim się zna i nie chce słuchać nikogo innego – mówi pani Elżbieta.

Jej zdaniem, apele nie przyniosły żadnego skutku. Pani Elżbieta zaczęła więc pisać skargi do miasta. – Chodziło mi o to, aby ochronić zieleń i powstrzymać tego typu politykę – wyjaśnia.
- Rozumiem, że niektórym mieszkańcom mogą przeszkadzać drzewa. Nie jestem za wycinką, to prawda. Ale profesjonalna firma moze usunąć posusz, niektóre konary, prześwietlić koronę drzewa i w ten sposób dopuścić światło. Administracja woli jednak robić po swojemu. Dbaniem o zieleń powinny zajmować się profesjonalne firmy - przekonuje pani Elżbieta.

Wspomniany kierownik spółdzielni to Mirosław Literski. Odpiera on wszystkie zarzuty.
- Według tej pani każdy krzak powinien być przycinany innym narzędziem i o innej porze roku. Gdyby tak było, to przez całą wiosnę i lato nie robilibyśmy nic innego, jak tylko biegali z sekatorkami.  A poza tym skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Nasze środki są ograniczone, radzimy sobie najlepiej jak potrafimy – mówi.

- Dlaczego nie zatrudnić ogrodnika? Na Oruni Górnej jest ktoś taki i od razu widać, jak zdecydowanie lepiej prezentuje się tam zieleń – argumentuje pani Elżbieta.
Kierownik znów zasłania się brakiem pieniędzy. - Na Diamentowej "na zieleń" mogę wydać rocznie kilka tysięcy złotych. Potrzeby są jednak zdecydowanie większe. Skąd jeszcze środki na ogrodnika? - pyta Literski.
O tym, aby wydzielić w czynszu pewną kwotę na dbanie o zieleń (tak jest w niektórych gdańskich spółdzielniach), raczej nie ma mowy. – Nie wiem, czy mieszkańcy zgodziliby się na takie zmiany – ucina.

Ale jak przyznaje, działania jego oponentki poskutkowały. – Boimy się przycinać krzaki, czy robić cokolwiek przy drzewach, bo zaraz będziemy mieć tę panią na karku. Tak było z lipą nieopodal Diamentowej 6, wykonane zostały określone prace, i już zaraz było na mnie pismo do prezydenta Gdańska.
- Lipa została całkowicie zniszczona. Pan Literski nie ma kompetencji, nie powinien prowadzić tu żadnych, jak on to nazywa prac pielęgnacyjnych. Wcześniej na Diamentowej zostały wycięte modrzewie, też na własną rękę, bez decyzji i udziału firmy, która ma do takich robót uprawnienia – komentuje pani Elżbieta.

Spór przeniósł się do lokalnej rady osiedla. Zarówno pan Mirosław, jak i pani Ela są jej członkami. Na jednej z sesji doszło już pomiędzy nimi do pierwszych scysji. Nie zabrakło słownych przepychanek, emocje zastąpiły argumenty.

Kłótnia dotyczy także dwóch pomników przyrody na ulicy Diamentowej - wielkich wierzb.
- To są bardzo kruche, rozłożyste drzewa. Jak zawieje mocny wiatr, to spadają całe konary. Wierzby są spięte linami, ale i tak stanowią niebezpieczeństwo dla przechodniów. Nie mówiąc już o tym, że zasłaniają ludziom okna. Mieszkania są przez to ciemne i zimne – argumentuje kierownik Literski, który, jak dodaje, dziwi się, że ktoś mógł uznać takie drzewa za pomniki przyrody. – To jest po prostu śmieszne. Nie mogę właściwie nic z tymi wierzbami zrobić, prawo wiąże mi ręce. Tylko czekać, aż komuś spadnie wielka gałąź na głowę.

Takiej argumentacji nie podziela pani Elżbieta.
- Pomnikami przyrody zajmuje się od 2008 roku gmina, wcześniej wojewoda. I to do Rady Miasta administracja powinna kierować stosowne wnioski. A w nich opisać, że drzewa stanowią zagrożenie i poprosić urzędników o konkretne wsparcie. Z tego co mi wiadomo, pan Literski żadnego pisma nie wysłał. Dlaczego? Znów chce wszystko robić sam? – denerwuje się pani Elżbieta.

Kierownik Literski nie potrafi nam powiedzieć, czy takie pismo zostało wysłane. Co ciekawe, w Wydziale Środowiska też nikt o sprawie nie słyszał.Urzędnicy obiecali jednak interwencje.
- Mamy środki w budżecie, które przeznaczamy na opiekę nad pomnikami przyrody, które leżą na niemiejskich terenach. Na wiosnę przyjrzymy się wierzbom na Diamentowej. Zlecimy stosowną ekspertyzę i spróbujemy zabezpieczyć drzewa – obiecuje Maciej Lorek, dyrektor z gdańskiego Wydziału Środowiska.

Nie wiadomo, czy i kiedy tutejsza "wojna o zieleń" się zakończy. Jeszcze w tym roku z ulicy Diamentowej mają zniknąć kolejne topole. - Mamy pozwolenie Wydziału Środowiska. W zamian za to w okolicy posadzimy prawie 30 krzewów. To dla nas niemały wydatek - mówi kierownik Literski.

W jednym obie strony sporu się zgadzają. - Diamentowa to naprawdę przepiękna okolica, szczególnie latem, kiedy wszystko tu rozkwita - mówi pani Elżbieta.- Tak nasza zieleń robi wrażenie - komentuje kierownik Literski.

Na wiosnę spór rozkwitnie na nowo.