Na Żuławskiej dym jest prawie zawsze

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-02-07 18:20:00

Wielkie kłęby czarnego, gryzącego dymu wylatującego z komina – mieszkańcy Żuławskiej skarżą się, że ich sąsiad niemal każdego dnia pali w piecach opony i inne szkodliwe dla zdrowia, a już na pewno dla samopoczucia materiały. O sprawie wiedzą już strażnicy miejscy i urzędnicy. Ale... nie wiadomo, co i kiedy zmieni się tutaj na lepsze.

- Kiedy tylko zrobi się bardziej zimno, od razu sąsiad zaczyna palić w swoim piecu. Ale nie węglem czy drewnem. Wrzuca tam wszystko co popadnie, widziałem jak do kotłowni wiózł stare opony. A później z jego komina zaczął wydobywać się gęsty, czarny dym. Szlag mnie trafił – opisuje pan Marian, mieszkaniec ulicy Żuławskiej, który w styczniu tego roku zgłosił sprawę do gdańskiej straży miejskiej.

- Nawet przy zamkniętych oknach czuć w mieszkaniach ten smród. Coś jakby palący się plastik. Sąsiad potrafi tak  „grzać” przez całą noc. Rano wychodzę do samochodu, a ten pokryty jest czymś na kształt czarnej sadzy – komentuje pan Paweł, także z ulicy Żuławskiej.

Rozmowy z sąsiadem, którego wyziewy z komina tak przeszkadzają innym, nie przyniosły, zdaniem moich rozmówców, żadnego rezultatu. – On nawet strażników miejskich nie chce wpuścić do środka, pan też raczej z nim nie porozmawia. Jak coś jeszcze psami poszczuje – mówią mi okoliczni mieszkańcy.  Rzeczywiście nie sposób wejść na posesję, brama jest szczelnie zamknięta, nie pojawia się tutaj żadna osoba. Niestety nie udaje mi się porozmawiać z właścicielem.

Mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Jeden z nich sfilmował wydobywający się z komina czarny dym.

Nagranie, a także stosowne zdjęcia przekazał straży miejskiej.  Teraz sprawa ma trafić do sądu. Jednak nie wszyscy wierzą w to, że zaangażowanie aparatu ścigania przyniesie pozytywny skutek. – Ten facet palił u siebie jakimś świństwem także w przeszłości. Sprawa ciągnie się od kilku lat. Dostawał wprawdzie jakieś mandaty, ale i tak nic sobie z tego nie robi – usłyszałem od jednego z mieszkańców ulicy Przyjemnej.

Ale są i tacy, którzy liczą na szczęśliwe zakończenie. - Mieszkający obok ludzie muszą świadczyć, że ten facet zatruwa, i to dosłownie, wszystkim życie. Nie można tylko narzekać, trzeba pójść do sądu. A tam dać mu ostro "popalić" - uśmiecha się pan Arkadiusz z ulicy Żuławskiej.

Strażnicy miejscy tłumaczą, że nie mają uprawnień do wejścia na czyjąś posesję, jeżeli  właściciel im na to nie pozwala. Wspólnie z pracownikami gdańskiego Wydziału Środowiska mogą w takich przypadkach żądać tylko przedstawienia im umowy na wywóz nieczystości. Jeżeli takiego dokumentu nie ma, strażnicy mogą nałożyć takiej osobie mandat. Maksymalnie 500 złotych.

W 2011 roku strażnicy miejscy podjęli 452 interwencje, związane z nielegalnym spalaniem odpadów (wchodzą tutaj sytuacje, gdy ktoś próbuje palić śmieci na swoim podwórku). W 255 przypadkach sprawa zakończyła się wystawieniem mandatu.

A co jeżeli zachodzi podejrzenie, że właściciel pali w swoim piecu odpadami, ale nie chce wpuścić na teren swojej posesji urzędników, którzy mogliby to skontrolować?
- Nic nie możemy wówczas zrobić - usłyszeliśmy od jednego z pracowników gdańskiego Wydziału Środowiska.
Jednak Maciej Lorek, szef Wydziału tego nie potwierdza. – Ludzie wpuszczają naszych kontrolerów, którzy na miejscu weryfikują czym było palone w piecu. Powiem Panu, że w 90 procentach przypadków nie stwierdzamy żadnych nieprawidłowości.

Do Wydziału Środowiska w Gdańsku spływa miesięcznie kilkadziesiąt wniosków od mieszkańców, którzy alarmują o nieprawidłowym, ich zdaniem, spalaniu odpadów. – Ludzie, którzy w swoich piecach palą czym popadnie powinni się dobrze zastanowić. I to już nie chodzi o ewentualne sankcje. A o ekonomię. Po pół roku takiego działania, wiele pieców po prostu wysiada. Zdecydowanie lepiej jest korzystać z drewna lub węgla – przekonuje Lorek.

Faktem pozostaje jednak sytuacja z ulicy Żuławskiej, gdzie mężczyzna nie chciał wpuścić strażników na swoją posesję. – Zdarzają się takie przypadki. Wystosowaliśmy do magistratu prośbę o przygotowanie zarządzenia, które dawałoby strażnikom uprawnienia do samodzielnych, „środowiskowych” kontroli – mówi Miłosz Jurgielewicz, rzecznik gdańskiej Straży Miejskiej.
- W momencie, gdyby ktoś nie chciał nas wpuścić na posesję, a zachodziłaby uzasadniona obawa, że niszczone jest środowisko, moglibyśmy się powołać na odpowiedni zapis w Kodeksie Karnym. Mówi on o sankcjach wobec osób, które udaremniają kontroli organom do tego uprawnionym. Nie siłowalibyśmy się z takim człowiekiem, sprawę kierowalibyśmy od razu do sądu – dodaje rzecznik.

Tego typu nadzieje rozwiewa dyrektor Lorek. – Chcielibyśmy, aby takie zarządzenie było, ale z prawnego punktu widzenia nie ma takiej możliwości – ucina.

Co ciekawe, zupełnie inaczej wygląda interpretacja Ustawy o ochronie środowiska chociażby w Szczecinie. Tam, zgodnie z analizami prawnymi władz miasta, strażnicy mogą żądać od właściciela udostępnienia pieca, po to aby pobrać z niego próbki. Jeżeli właściciel powie „nie”, urzędnicy mogą nałożyć na niego mandat w wysokości nawet kilku tysięcy złotych.