Oruniak fotografuje Czarnobyl

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-03-19 19:50:00

Jako jeden z nielicznych ludzi na Ziemi odwiedził ostatnio Czarnobyl, „miasto widmo”, wyludnione od 1986 roku, kiedy to w reaktorze pobliskiej elektrowni jądrowej doszło do wybuchu. Jacek Gulczewski, fotograf z ulicy Nowiny ma do opowiedzenia sporo ciekawych historii.

- Najlepsze zdjęcie, z mojej wizyty w Czarnobylu, zrobiłem z dachu 16 piętrowego budynku. Mogłem spojrzeć na wyludnioną Prypeć, a na horyzoncie widziałem grobowiec uszkodzonego reaktora czarnobylskiej elektrowni jądrowej. Ten widok zrobił na mnie ogromne wrażenie – opowiada Jacek Gulczewski, fotograf, który od 1993 roku mieszka na Oruni.

Katastrofa wydarzyła się w kwietniu 1986 roku na terenie ówczesnego Związku Radzieckiego (dzisiejsza Ukraina). Sam wybuch w elektrowni jądrowej nie był potężny, ale tym, co spędzało sen z powiek wielu, było zabójcze dla ludzi promieniowanie. I to nie tylko w bezpośrednim sąsiedztwie zniszczonej elektrowni. 

Podjęto decyzję o ewakuacji całych pobliskich miasteczek i wsi. Ponad 300 tysięcy osób czekała więc natychmiastowa przeprowadzka. Właściwie nikt z wywiezionych wówczas mieszkańców już tutaj nie powrócił. Nikt nowy również się nie wprowadził. Po dzisiejszy dzień stoją tu puste szkoły, przedszkola i niezamieszkałe bloki. W parkach nikt się nie bawi i nie odpoczywa. Ulicą nie przejedzie żaden samochód. Prawdziwa strefa ciszy. Miasta i wsie widma.

Jedną z takich miejscowości jest Prypeć, miasto położone zaledwie 4 kilometry od elektrowni w Czarnobylu. Przed katastrofą mieszkało tu 50 tysięcy ludzi. Teraz, oprócz naukowców, nie ma tu żywej duszy. Władze nie wpuszczają tutaj nikogo. Jak oruniakowi udało się dostać w takie miejsce?
- Oruniak wygrał ogólnopolski konkurs fotograficzny, którego nagrodą był właśnie wyjazd do Czarnobyla – odpowiada pan Jacek.

I pokazuje nam zdjęcia, które rok temu udało mu się tam zrobić. – Prypeć wielkością przypomina gdańską Zaspę. Niestety nie udało mi się w jeden dzień wszystkiego sfotografować. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęć w którymś z tamtejszych przedszkoli, a także, że nie mam żadnych ujęć ze słynnego zakładu Jupiter – dodaje mieszkaniec ulicy Nowiny.

Ale jak mówi, chce to jeszcze nadrobić. Panu Jackowi marzy się kolejna wycieczka do Czarnobyla. Kiedy, z kim i na jakich zasadach  – w tym momencie tego nie wie. Mieszkańca Oruni nie odstrasza nawet promieniowanie, które wciąż występuje w opisywanej tu „strefie ciszy”.
– Nie świecę w ciemności – żartuje pan Jacek. – W Czarnobylu i okolicach byliśmy jeden dzień. Oczywiście musieliśmy zachować podstawowe środki ostrożności. Nie można było niczego dotykać, nogawki od spodni musiały być podwinięte, aby nie zbierać kurzu. Pierwszym łykiem wody trzeba było przepłukać gardło, a później go wypluć, dopiero wtedy można było się napić – wspomina.

Pan Jacek fotografią zajmuje się od lat 70-tych (wtedy dostał pierwszy aparat od ojca). Jest członkiem Gdańskiego Towarzystwa Fotograficznego, jego zdjęcia można oglądać na wielu wystawach. Od kilku tygodni wspiera też swoją wiedzą członków Oruńskich Warsztatów Fotograficznych. Jego zdaniem każdy może robić dobre zdjęcia. Bez względu na sprzęt. – Widziałem ostatnio w sieci stronę, gdzie fotograf do robienia zdjęć używał swojego Iphone’a. Wyszły mu bardzo dobre ujęcia – mówi pan Jacek. – Także zachęcam wszystkich oruniaków do wzięcia udziału w naszych warsztatach. Nie ma się co zastanawiać czy wstydzić – dodaje.

Mój rozmówca mieszka na Oruni od blisko 20 lat. Wcześniej w Oliwie i na Żabiance. – Orunia ma swój klimat, którego inne dzielnice Gdańska nie mają. I nie chodzi o jakieś negatywne sprawy, choć oczywiście skala zaniedbania jest spora. Ale tutaj ludzie są sobie bliżsi, znają się, nie są anonimowi – uważa.