Podwórka mogą być nasze

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-03-27 15:15:00

Zamiast zielonego podwórka, klepisko z brudną piaskownicą i rozwalającą się ławką. Symbol Oruni? Być może. Są jednak osoby, które mają dosyć takich widoków. Także za swoim oknem. Na początek do pracy wezmą się mieszkańcy Ramułta i Związkowej.

Kilka dodatkowych miejsc parkingowych? A może więcej zieleni i ławek? Czy jednak piaskownica lub huśtawka? O tym, jak wyglądają nasze podwórka decyduje często ktoś inny niż my sami. W przypadku gminnych terenów, tak jest prawie zawsze. Mieszkańcy z reguły nie dbają o coś co do nich nie należy. Miasto, jako gospodarz, również. Najczęściej, jak tłumaczą się urzędnicy, z powodu braku pieniędzy.

Efekt takiego scenariusza widać na każdym rogu. Także Oruni. Obskurne podwórka, które straszą swym wyglądem. To na nich bawią się dzieci. Czasem odpoczywają staruszkowie. Brak zieleni, zniszczone urządzenia zabawowe, zaśmiecone tereny, parkujące jak popadnie samochody – takie widoki przeszkadzają wielu. Ale czy można zrobić coś, oprócz narzekania?

- Także i mieszkańcy lokali komunalnych muszą poczuć się w swoim otoczeniu jak gospodarze. Muszą postrzegać podwórka jako swoją własność – mówi Paulina Borysewicz, doktor architektury Politechniki Gdańskiej i jednej z czołowych pomorskich specjalistek od zagospodarowania przestrzeni miejskich.

I choć trudno się z tym nie zgodzić, pozostaje pytanie: jak tego dokonać?

Na Oruni próbuje na nie odpowiedzieć Przemysław Kluz, menadżer Gościnnej Przystani, a także pomysłodawca projektu, w którym to mieszkańcy zmieniają jedno z oruńskich podwórek.

Miejsce zostało już wybrane. Jest nim niewielki placyk, położony między blokami przy Ramułta i Związkowej. Po jednej stronie zamyka go dawny Dom Grabarza. Podwórko, przy którym mieszkają setki osób, stanowi opłakany widok. Stoi tutaj połamana ławka, pamiętający zdecydowanie lepsze czasy trzepak i brudna piaskownica. Nie ma trawy, całość przypomina klepisko. – Taki obraz to niejako symbol Oruni. Ale naprawdę nasza okolica nie musi tak wyglądać. Wystarczy trochę pracy i zaangażowania, by estetycznie wszystko wyglądało dużo lepiej – przekonuje.

Wspomniany projekt to jednak nie tylko słowa. To również przysłowiowe czyny (o tym niżej). Ale i pieniądze. A te pochodzą od miasta – blisko 20 tysięcy złotych. To co jednak różni ten projekt od innych, to fakt, iż w tym przypadku, to sami mieszkańcy zdecydują, na co dokładnie mają zostać przeznaczone pieniądze.
- Najważniejszym elementem całego pomysłu jest wspólne planowanie przestrzeni. To mieszkańcy, w asyście architekta, zaprojektują, jak ma wyglądać ich podwórko. Starsi mieszkańcy mogą chcieć więcej ławek i zieleni, młodsi – kolejna miejsca parkingowe lub urządzenia zabawowe dla ich dzieci – opowiada Kluz.

Konieczna będzie seria dyskusji. Opcja liberum veto nie wchodzi w grę.
- W Polsce często nie potrafimy ze sobą dyskutować, nie potrafimy znaleźć kompromisu. Nasze warsztaty, na których mieszkańcy będą prezentować swoje pomysły, będą więc również lekcją obywatelskości. To ważne. Jeżeli oruniacy mają zrobić coś jako wspólnota, muszą nauczyć się organizować właśnie na poziomie sąsiedztwa – komentuje menadżer Gościnnej Przystani.

Planowane są trzy takie spotkania, dwa w Gościnnej Przystani, jedno „w plenerze”, a więc na miejscu – przy Ramułta i Związkowej. Po tym, jak mieszkańcy zaprojektują już swoje podwórko, a miasto zgodzi się na proponowane zmiany, przyjdzie czas na... zakasanie rękawów.

W połowie maja projekt ma zostać wcielony w życie. Nasadzeniami, grabieniem i uprzątaniem terenu mają zająć się sami mieszkańcy. – Jeżeli ludzie włożą tutaj sporo swojej pracy, jest wielka szansa na to, że mieszkańcy będą dbać o swoje podwórko także w przyszłości. Nikt nie lubi, jak jego praca idzie na marne – przekonują mnie uczestniczący w projekcie Kluz i Borysewicz.

O akcji mieszkańcy sąsiadujących z podwórkiem bloków dowiedzieli się nie tylko z ulotek. Menedżer Gościnnej Przystani przez jeden wieczór zamienił się w swoistego akwizytora. Pukał do mieszkań, przekonywał zastane w nich osoby, że warto włączyć się w całą akcję. – Ludzie generalnie byli dobrze nastawieni do pomysłu – opowiada.

Pierwsze „planistyczne” spotkanie w Gościnnej Przystani już za nami. Przyszło na nie kilkanaście osób. – Jestem zadowolona, widziałam u ludzi chęć działania. Wcześniej nie czuli, że mają jakikolwiek wpływ na swoją okolicę, teraz zaczynają nabierać wiatru w żagle – podsumowuje Borysewicz.

- To podwórko aż się prosi o jakąś zmianę. Dzieci nie mają gdzie się bawić, jest brudno i ponuro. Akcja mi się podoba, może wspólnie uda nam się coś tu fajnego zrobić – zastanawia się pani Maria, mieszkanka ulicy Ramułta.

Podobne projekty realizowane mają być także w innych częściach Gdańska (Śródmieściu, Oliwie i Brzeźnie). Być może w następnych latach również i inne podwórka na Oruni doczekają się rewitalizacji właśnie według opisanego tu scenariusza.

Warto nadmienić, że w mieście już niedługo zacznie funkcjonować program „Wspólnie zadbajmy o nasze podwórko”. W ramach projektu miasto zapewni wspólnotom - dzierżawcom i właścicielom terenów przyległych do nieruchomości - elementy budowlane i sadzonki zieleni, które będzie można wykorzystać do ich zagospodarowania. Organizatorem programu jest Wydział Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego w Gdańsku.