Jest inaczej, co dalej?
Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-05-14 18:44:00
Niektórzy z mieszkańców Ramułta i Związkowej, brzydko mówiąc, mieli to gdzieś, jeszcze inni obserwowali z okien, ale byli też i tacy, którzy wzięli się do pracy. Teraz wreszcie będzie tu pięknie – mówią ci ostatni.
Ktoś przyniósł swoją farbę i nieproszony przez nikogo zaczął malować tu płot. Kolejny mieszkaniec załatwił niezbędny do pracy sprzęt budowlany. Inni wyszli przed swoje bloki, ubrali rękawicę, chwycili grabie i łopaty, zaczęli sadzić drzewa i krzewy.
Podwórko przy Ramułta i Związkowej przez ostatnie kilka dni zmieniało się na oczach każdego kto chciał patrzeć. Wszystko dzięki mieszkańcom, a także zaangażowaniu oruńskich organizacji pozarządowych, architekta i urzędników. 20 tysięcy złotych z miasta też zrobiło swoje.
- Trzy wady na Oruni, które można często zaobserwować to: brak estetyki, pracowitości i zorganizowania. Jestem jednak pewny, że wielu mieszkańców chce aby ich okolica wyglądała ładnie. Ale nie zawsze wiedzą, jak to zrobić. Nasza akcja pokazała, że wspólnymi siłami można wiele zmienić na lepsze – mówi Przemysław Kluz, menadżer Gościnnej Przystani, pomysłodawca całej akcji. O jej szczegółach pisaliśmy tutaj.
Kluz daleki jest jednak od idealizowania całego przedsięwzięcia. – Wielu tutejszych mieszkańców zostało w domach, inni patrzyli na naszą pracę z okien – przyznaje.
Ci, którzy postanowili zakasać rękawy, cieszą się z efektu swojej pracy. – Kiedyś wszystko tu było zarośnięte, stały brudne śmietniki. Teraz nareszcie jest czysto. Będę mogła tu przychodzić ze swoim wnuczkiem. On się będzie bawił, ja będę miała gdzie sobie usiąść – mówi Krystyna Wieczorek z ulicy Związkowej.
Podwórko zostało podzielone na trzy sektory: dla małych dzieci, dla dorosłych i dla młodzieży. W pierwszym z nich (najbliżej byłego Domu Grabarza) znajdzie się miejsce na piaskownicę i kilka ławek. Drugi sektor to dwa duże klomby, obsadzone drzewami. A także ławki. W ostatnim ustawiony zostanie (jeżeli okoliczne wspólnoty zdecydują się na taki zakup) stół do ping ponga. Każdy z sektorów będzie oddzielony od siebie krzewami. Elewacja jednego z budynku będzie też pokryta bluszczem. Mieszkańcy zadecydowali również (podczas kwietniowych dyskusji w Gościnnej Przystani), że na ich podwórku będzie miejsce na kilkanaście miejsc parkingowych.
– Od strony ulicy planujemy jeszcze duży klomb pięknych drzewek. Każdy kto zajrzy w to podwórko będzie wiedział, że jest ono zadbane i że mieszkańcy nie chcą tu żadnego „elementu” – opowiada Paulina Borysewicz, doktor architektury Politechniki Gdańskiej, jedna z czołowych pomorskich specjalistek od zagospodarowania przestrzeni miejskich, która także zaangażowała się w oruński projekt.
Ale mieszkańcy obawiają się, że ich praca, przynajmniej w części, może pójść na marne.
- Tu zawsze kręci się banda wyrostków. Boimy się, że będą tu przychodzić i przesiadywać. Może i niszczyć – komentuje pani Helena, mieszkanka jednej z kamienic.
Jedna z mieszkanek: - Wcześniej kręcili się tutaj, pili alkohol, wrzeszczeli. Teraz jeżeli będą to robić po 22, od razu dzwonię po policję. To jest nasze podwórko. Ciężko tu pracowaliśmy, aby doprowadzić je do porządku.
- Orunia się powoli budzi. Mam nadzieję, że w przyszłości kolejne podwórka na Oruni doczekają się zmian. Ktoś musi dać „pierwsze uderzenie”, ktoś musi dać przykład. To jest zadanie właśnie dla naszej Rady – uważa Roman Itrich, członek lokalnej Rady Osiedla, który również pracował na opisywanym tu podwórku. Zdaniem radnego, podwórko, które powinno być rewitalizowane jak najszybciej to plac przy ulicy Serbskiej.
Gdańska Fundacji Innowacji Społecznej złożyła niedawno wniosek o dofinansowanie kolejnych pięciu podwórek.
- Jeżeli dostaniemy pieniądze, to w 2012 zaczniemy już przedyskutowywać całą sprawę z mieszkańcami. Będziemy też korzystać z doświadczeń ekspertów z zagranicy. W 2013 moglibyśmy rozpocząć pracę na wybranych podwórkach – wyjaśnia Kluz.
- Chodzi również o to, aby takimi działaniami skłonić ludzi do wykupu podwórek. Teraz jest tak, że często zarządza nimi gmina. A miasto nie ma pieniędzy na ich rewitalizację. Sami mieszkańcy też nie chcą się angażować w coś, co do końca nie jest ich własnością – uważa menadżer Gościnnej Przystani.