Euromigawka, bez tygodni

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-06-16 16:40:00

Dobra, nastrój Euro 2012 udzielił się także nam. Dziś więc wyjątkowa migawka - nie z dzielnicy, a na dodatek całkowicie zdominowana przez patriotyczno-sportowe odniesienia.

Orunia przeżywa piłkarskie uniesienia na swój sposób – wywiesza flagi na balkonach, maluje krawężniki na biało-czerwono, spożywa większe niż dotychczas (dżentelmeni spod pawilonów na Związkowej trzymają formę!) ilości alkoholu. Ale nie oszukujmy się. Jak mówić o Euro 2012 w naszym mieście to w grę, oprócz Letnicy, wchodzi przede wszystkim centrum Gdańska. Dziś „migamy” więc właśnie stamtąd.

Irlandzkich kibiców można spotkać w Śródmieściu oczywiście w pubach i piwnych ogródkach. Mimo, iż ich drużyna po dotkliwych porażkach z Chorwacją i Hiszpanią nie ma już szans na wyjście z grupy, kibice z Zielonej Wyspy nadal są w dobrych humorach. – Teraz jesteśmy za Polską. Wszyscy Irlandczycy kibicują Waszej drużynie – przekonują. I po chwili kilku z nich intonuje specjalnie dla mnie słynny już kawałek: „You will never beat the Irish”. Irlandczycy wprawdzie na tych mistrzostwach piłkarsko wypadli słabo, ale ducha ich kibiców rzeczywiście pobić nie sposób.

Także miłości do złotych lub czarnych trunków. – Hej, zrób mi zdjęcie. Chcę zostać gwiazdą porno. Jak Ron Jeremy! – krzyczy do mnie jeden z irlandzkich kibiców. Facet siedzi bez koszulki, w kierunku obiektywu pręży swój największy mięsień. Brzuch, oczywiście.

Jego koledzy próbują z kolei wcielić się w rolę Don Juanów. Zagadują do przechodzących kobiet, żartują (ale bez tzw. chamówy), a jak któraś z Pań skusi się na ich wdzięki (dziwny akcent, spore brzuchy i szeroko uśmiechnięte facjaty) to cykają sobie z nimi fotki. A to, że na tych zdjęciach nie zawsze twarze, a inne wypukłości są ważne, cóż… pięknych kobiet z wysokiego C czy D w Gdańsku nie brakuje.

I rzeczywiście. Ubrano w biało-czerwone stroje Polki kibicują oczywiście naszej reprezentacji, ale wzdychają do hiszpańskich i włoskich piłkarzy. – Mmmm Torres – rozmarza się pani Marzena, mieszkanka Gdańska. Od razu widać, że nie o umiejętności strzeleckie, czy szybkość hiszpańskiego napastnika chodzi. Ale cóż, kto nie pamięta Seksmisji i Jerzego Sturha, krzyczącego w podnieceniu, „Replay, replay”, kiedy to na ekranie grające piłkarski wymieniały się po meczu koszulkami. Ot taka dygresja.

Na Euro 2012 grają jednak faceci. Polacy robią to nawet całkiem, całkiem. Inaczej niż w poprzednich latach, trzeci mecz w grupie jest dla nas czymś więcej niż kopaniną „ o pietruszkę”. Jak wygramy dziś z Czechami, to … miejmy nadzieję, że przyszłe pokolenia nie będą katowane wspomnieniami o tym meczu przez przyszłych Szpakowskich. Tak jak obecnie przed każdym spotkaniem z Anglikami niczym bumerang wraca „remis na Wembley”, a przed pojedynkami z Niemcami pojawia się naturalnie: „mecz na wodzie”. 

Może wreszcie pokolenie 30 i 40-latków doczeka się jakiegoś swojego odnośnika na piłkarskiej mapie? – Wygrana z Czechami i wyjście z grupy to byłby wielki, wielki triumf Polaków. A później jeszcze ćwierćfinał z Niemcami. I ewentualne zwycięstwo… to już byłoby kompletne szaleństwo – komentuje pan Józef, gdańszczanin, który idąc dziś przez ulicę Długą co rusz dumnie prezentował swój szalik biało-czerwonych.

Komentujący gdańszczanie cieszą się, że do ich miasta tak tłumnie zawitali kibice właśnie z Hiszpanii, Irlandii i Włoch. – Ci ludzie potrafią się bawić. Te emocje udzielają się nawet tym, którzy na co dzień piłką się nie interesują. Dwa dni temu, przed meczem Hiszpania-Irlandia była tutaj prawdziwa fiesta – mówi pan Eugeniusz, mieszkaniec Siedlec.

I co by nie mówić o Euro 2012, trudno takiej serdeczności między kibicami w Gdańsku nie zauważyć. I nie jest ważne, że Hiszpanie dogadując się z Polakami kaleczą angielski, a Polacy rozmawiając z Hiszpanami robią dokładnie to samo. Nie jest istotne również, że Irlandczycy nie potrafią wymówić nazwiska Błaszczykowski, a Włosi znają chyba trzy słowa w naszym języku: „Polska, piękne, kobiety!” (pizza to nie polskie słowo). 

To co się liczy, to fakt, iż impreza taka jak Mistrzostwa Europy, cholera no, faktycznie łączy ludzi. Ok, niektórych łączy tak jak na moście Poniatowskiego w Warszawie, zgoda. Ale z reguły towarzyszące tej imprezie emocje są inne. Pozytywne. Nie nakazane przez unijne dyrektywy, czy wymyślone przez parowców z wszelkiej maści biur prasowych. Ludzie kochają swój kraj (minus polityka), kibicują „swoim”, przeżywają wielkie emocje (niech będzie nawet, że „mmm Torres”), piją razem piwo w pubach, na Facebooku wrzucają obciachowe zdjęcia ze stref kibica, a po skończonym meczu wracają do swojego życia. Spokojnie, bez awantur… No chyba, że przegramy z Czechami! Na szczęście powtórka z 1938 i 1968 roku naszym sąsiadom raczej nie grozi ;)

I jeszcze jedno. Wszyscy, którzy krytykują Euro 2012, że „nie stać nas na stadiony”, że „politycy dają nam igrzyska, nie chleb”, że „propaganda sukcesu”, że „Polacy zapłacą za imprezę wyższymi podatkami” mają… sporo racji. Jednak jeszcze przez te dwa następne tygodnie wielu Polaków nie będzie chciało słuchać tego typu argumentów. – Mamy święto futbolu. W Polsce wcześniej niespotykane – słychać komentarze.  
Dlatego też lepiej na moment zamilknąć, a zdania typu „a nie mówiłem?” zostawić na 2 lipca.

Póki co, piłka w grze, a Polska mistrzem Polski ;)