Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-10-14 16:43:00
Pierwsze lekcje wystartowały na początku lat 50-tych, od tego czasu już 19 tysięcy uczniów opuściło mury tej placówki. Wcześniej Lastadia w centrum Gdańska, od niedawna Smoleńska na Oruni – w ostatnich dniach Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego i Chemicznego obchodził swoje 60-lecie. Nam udało porozmawiać się z najstarszymi absolwentami ZSPSiCH.
- Pierwsze wrażenie z dawnej Lastadii? Piękna szkoła, ale dojazd fatalny. Abyśmy miały w laboratorium gaz musiałyśmy przekopywać rów na ówczesnej Leningradzkiej – mówi Danuta Mikołajewska, która w 1955 roku kończyła Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego i Chemicznego. Wspólnie z koleżankami i kolegami ze szkolnej ławki byli pierwszymi absolwentami tej szkoły.
- Oczywiście wszystko w czynie społecznym. Po szkole szło się kopać rowy i odgruzowywało się Gdańsk – wspomina Irena Blog, jej koleżanka z dawnej klasy.
Placówka, która od 2010 ma swoją siedzibę przy ulicy Smoleńskiej, wcześniej funkcjonowała w zupełnie innym miejscu – na Lastadii. Budynek, w którym przed wojną działało Gimnazjum Miejskie, w 1945 roku przypominał ruinę. Rozpoczęła się jego odbudowa i na początku lat 50-tych wystartowało tam technikum spożywcze i chemiczne.
Janina Rudzińska, która chodziła do ZSPSiCH w latach 1951-55, mieszkała w tym czasie przy ulicy Dworcowej. Wspomina, że wiele jej koleżanek ze szkoły mieszkało właśnie na Oruni. – Gdy jechaliśmy do szkoły „szóstką” (tramwaj linii nr 6, kursujący z Oruni do centrum Gdańska – przyp. red.), często zajmowałyśmy cały przedział – opowiada.
Jej koleżanka ze szkolnej ławy, Jadwiga Olszewska była wówczas mieszkanką ulicy Żuławskiej. Jej dom łączył się z budynkiem przedszkola, które istnieje tam do dzisiaj. Po kamienicy pani Jadwigi pozostało już tylko wspomnienie. Jedne z niewielu na temat Oruni – Nie miało się wtedy wiele czasu na zabawy, rodzice nie puszczali z domu wieczorami – przypomina sobie.
- A jeżeli już to potańcówki były tylko w szkołach. Ale nawet tam nasi nauczyciele robili za przyzwoitki. Jeden z nich, pan Miernik podchodził do takiej pary i napominał: „za blisko siebie” – śmieje się pani Danuta.
- Z kolei jak chciało się pójść na zabawę do innej szkoły to trzeba było mieć pozwolenie dyrektora. Na zabawach chodziły takie trójki z Związku Młodzieży Polskiej i pytały: „pozwolenie macie?” – uśmiecha się Zofia Kadłubek, również absolwentka ZSPSiCH.
Zdarzały się również mniej wesołe momenty. Do szkoły przyjeżdżali członkowie Komitetu Partyjnego, po to, aby przeprowadzić wewnętrzne śledztwo. W sprawie? Niebagatelnej, ktoś parsknął śmiechem, gdy na szkolnej auli trwała minuta ciszy w żałobie po śmierci Józefa Stalina.
- Ja zostałam zawieszona na tydzień, koleżanka na miesiąc. To było niczym śledztwo i prawdziwe przesłuchanie. Analizowano nawet to, że kiepsko mi idzie nauka rosyjskiego. To też było podejrzane – opowiada pani Janina.
Inną historię, pokazującą jak wiele zmieniło się przez ostatnich kilkadziesiąt lat w szkołach, opowiada mi Joanna Pauliznos-Kalisz, również uczennica w tamtych latach.
- Pamiętam jak na chemii czytało się Hrabiego Monte Christo. Książka była podzielona na wiele części, ktoś przeczytał jedną kartkę i podawał dalej. Ja akurat zostałam przyłapana na takim czytaniu, profesor Dubiel stał nade mną chyba z trzy minuty. Nic nie zauważyłam, tak mnie pochłonęła lektura – śmieje się pani Joanna.
Moje rozmówczynie wspominają również tramwaj na Długiej, seanse w kinach Bajka i Leningrad. A także to że w ich szkole obowiązywał jeden strój – fartuszki i czapka. Wiele miejsca poświęcają obowiązującym wówczas nakazom pracy. - Po zakończeniu szkoły dostawało się taki nakaz. Trzeba było jechać w różne rejony Polski. Do Poznania, Rzeszowa, Malborka. To był nakaz bezwzględny, na trzy lata. Nie można było się od niego, ot tak uchylić. Groziła za to nieprzyjemności ze strony milicji – tłumaczą.
Niektóre z absolwentek żałują z kolei, że szkoła musiała się przeprowadzić.
- Tam były warunki dużo gorsze niż tutaj, ale ja mam sentyment do tamtego budynku. Szkoda, że nie ma już szkoły na Lastadii, tamtych korytarzy, po których chodziło się za ręce, tamtych pracowni – komentuje Halina Guczyńska.
- Historia się powtarza. Tak jak kiedyś Panie pomagały przy odbudowie Lastadii, tak kilkadziesiąt lat później grono pedagogiczne i w mniejszym stopniu uczniowie pomagali zagospodarować ten budynek na Smoleńskiej – mówiła przysłuchująca się naszej rozmowie Barbara Mizerska, obecna dyrektorka ZSPSiCH. Co ciekawe, również absolwentka tej szkoły, a także Gimnazjum nr 10 przy Gościnnej. A kiedyś mieszkanka ulicy Ramułta. Jej mama mieszka na Oruni do dziś.
Wszystkie moje rozmówczynie, absolwentki z roku 1955, utrzymują ze sobą stały kontakt. – To chyba jest to pokolenie. Więź powstała w szkole, ale pielęgnujemy ją cały czas. Przynajmniej dwa, trzy razy w roku spotykamy się ze sobą – mówi Barbara Kulczycka.
Podczas obchodów 60-lecia ZSPSiCH, szkołę odwiedziło 80 byłych nauczycieli i ponad 200 absolwentów. Jak informuje dyrekcja placówki, ZSPSiCH ma już około 19 tysięcy absolwentów.