Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-10-25 16:53:00
Trzy lata temu oddany do użytku, i to z prawdziwie wielką pompą (ups!), miejski budynek przy Ubocze 24 określić można krótko: usterka na usterce. Wiedzą o tym mieszkający na parterze lokatorzy, którzy w krótkim okresie zostali zalani już trzy razy. Szkody liczone są w tysiącach, odpowiedzialnego za taki stan rzeczy oczywiście nie ma.
4 rano, budzi Cię walenie do drzwi. Dobija się sąsiad. Schodzisz z łóżka i tu przykra niespodzianka. Twoje nogi lądują w wodzie. Senność mija natychmiast. Okazuje się, że całe mieszkanie jest już zalane. Woda, która jest naprawdę gorąca, sięga już do kostek.
W mieszkaniach sąsiadów widok jest podobny. Okazuje się, że „poszła” rura w węźle cieplnym. Problem w tym, że cała instalacja leży za zamkniętymi drzwiami. Klucz posiada właściciel węzła – Gdańskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej. Rozpoczyna się gorączkowe szukanie telefonu.
Woda leje się cały czas, dopiero po trzydziestu minutach przyjeżdża odpowiednia ekipa. Ale jakimś cudem jej członkowie nie mają ze sobą klucza od wspomnianych wyżej drzwi. Wsiadają więc ponownie do samochodu i odjeżdżają. Po kolejnych trzydziestu-czterdziestu lejących się ciurkiem minutach Panowie wracają i zakręcają wodę. Na tym ich interwencja się kończy.
Ty i Twoi sąsiedzi stoicie po kostki w wodzie i zastanawiacie się, kto może Wam teraz pomóc. Kto może wypompować wodę? Czy ktoś pokryje straty? Kłopot w tym jednak, że nikt nie jest właścicielem swojego lokalu, wszyscy są tutaj tylko najemcami. Właścicielem budynku i wszystkich mieszkań jest miasto. A o piątej-szóstej rano miasto pogrążone jest we śnie.
Taka historia wydarzyła się całkiem niedawno na Oruni. Zresztą nie pierwszy raz w tym samym dokładnie miejscu. A trzeci. Na tej samej ulicy, w tym samym budynku i w tej samej klatce, z niewielkimi różnicami w scenariuszu. Punkt wspólny? Awaria tego samego węzła, zalane mieszkania i straty idące w setkach i tysiącach złotych. Ostatnia „powódź” miała miejsce w połowie października.
- To już trzeci raz jak nas zalewa w ostatnich miesiącach. Ja dzisiaj musiałam wyrzucić na śmietnik zniszczone przez wczorajszą „powódź” łóżeczko dla dziecka. Inne meble mam nasiąknięte wodą, musiałam zdzierać wykładzinę. Pod spodem beton jest tak mokry, że zrobił się z niego piasek – opowiada mi pani Ewa, mieszkanka Ubocze 24. Oprócz niej poszkodowanych jest jeszcze kilka rodzin.
- Dzwoniliśmy na Straż Pożarną, do Wydziału Kryzysowego, do Dyżurnego Inżyniera Miasta, prosiliśmy, żeby ktoś pomógł wypompować nam wodę. Przecież ten budynek to własność miasta, powinno im zależeć. A ta awaria nie jest z naszej winy. Nic jednak nie wskóraliśmy – mówi pani Agnieszka, również lokatorka z Ubocze 24, budynku, którym trzy lata temu miasto wyjątkowo się szczyciło (patrz ramka).
Właścicielem budynku jest miasto, a w jego imieniu zarządza tutaj Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych. Ma on swoją filię (Biuro Obsługi Mieszkań nr 4) także na Oruni.
Tak jak jednak we wspólnotach mieszkaniowych, czy spółdzielniach działają często całodobowe Pogotowia Lokatorskie (można do nich dzwonić w razie poważnych awarii), tak tutaj sprawa wygląda nieco inaczej. Wprawdzie w budynkach zarządzanych przez miasto takie Pogotowie również istnieje, ale po godzinie 22 kończy swoje urzędowanie. Można do niego zadzwonić (patrz ramka) ponownie po godzinie 8 i wtedy poinformować o awarii. W naszej historii, oznacza to cztery godziny stania po kostki w wodzie w mieszkaniu.
Agnieszka Kukiełczak, rzecznik GZNK zapewnia, że miasto nie zostawiło lokatorów z ulicy Ubocze bez asysty. - W ramach pomocy lokatorom z zalanych mieszkań, GZNK udostępnił osuszacz. Zakres prac remontowych niezbędnych do wykonania zostanie określony po wysuszeniu lokali – mówi.
Lokatorzy nie spodziewają się jednak, że „zakres prac remontowych” obejmie również pokrycie strat wewnątrz ich mieszkań. Kiedy pytam lokatorów z Ubocze 24, czy ubezpieczyli mieszkania, zgodnie odpowiadają mi, że nie. – Mieszkamy na parterze w sypiącym się budynku, w dzielnicy o kiepskiej reputacji. Koszt ubezpieczenia jest dla nas zbyt wysoki, nie stać nas na te kilkaset złotych rocznie – mówią mi poszkodowani lokatorzy z Ubocze 24.
Obojętnie, co by nie myśleć o takim tłumaczeniu, pozostaje pytanie, czy miasto, którego własność również ucierpiała, będzie starać się o odszkodowanie? I czy przynamniej jego część trafi do mieszkających tutaj lokatorów?
- Wszystkie lokale, które uległy uszkodzeniu zostały zgłoszone do ubezpieczyciela i w chwili obecnej oczekujemy na jego decyzję – odpowiada Kukiełczak.
Ale jak się okazuje, sprawa nie jest taka prosta. Jest po prostu...”made in Poland”. Chodzi o bylejakość rodem z ostatniego przykładu z Warszawy (od ponad tygodnia nie można ustalić, wydawałoby się prostej rzeczy, kto powinien zasunąć dach na Stadionie Narodowym), czyli jak zwykle trudno znaleźć kogoś odpowiedzialnego za cokolwiek.
W sprawie Ubocze 24 miasto i GPEC spychają na siebie odpowiedzialność za opisane wyżej „trzykrotne powodzie”. Ci ostatni, ustami swojego menadżera od PR tłumaczą, że awarie dotyczyły „instalacji wewnętrznej”, nie będącej własnością ich firmy. I jak dodaje Grzegorz Blachowski, pełniący funkcję rzecznika GPEC, jego firma informowała miasto o złym stanie instalacji.
Wywołane do tablicy miasto, piórem rzecznika GZNK, twierdzi, że takich monitów nigdy nie było. A węzeł cieplny jest własnością GPEC i że firma ta, przy odbiorze nie wnosiła żadnych zastrzeżeń, co do instalacji wewnętrznej.
I dodaje nad wyraz interesujące dla mieszkańców zdanie: - Awaria jest działaniem nagłym i nieprzewidzianym dlatego nie można mówić, że wina leży po czyjeś stronie.
Lokatorów takie tłumaczenie jednak nie przekonuje. – Nie wiem czyja to wina, ale przecież to już kolejna awaria, za którą musimy płacić. Nas na to nie stać. Skontaktowałam się już z prawnikiem, sprawy tej nie mogę tak zostawić – mówi mi pani Ewa.
Ostatnia awaria i nasze pytania sprawiły, że zarówno miasto, jak i GPEC znalazły ciekawe rozwiązanie, aby podobne historie już się na Ubocze nie powtarzały.
- Możemy zaproponować przeprowadzenie wizji lokalnej wykonanej przez naszego eksperta, który pomoże Zarządcy zidentyfikować problem z instalacją, a także przedstawić dostępne na rynku rozwiązania modernizacyjne – wypowiada się Blacharski.
- Popieramy zamysł zwołania wizji lokalnej w węźle z udziałem GPEC, oraz wykonawcy w celu potwierdzenia granic odpowiedzialności oraz wykazania ewentualnych błędów czy słabych punktów wykazanych przez „życie” w trakcie eksploatacji obiektu – komentuje Kukiełczak.
Czemu taki pomysł pojawił się dopiero po trzeciej awarii? No cóż, może po prostu „do trzech razy sztuka”. Za pierwszy, drugi i najprawdopodobniej trzeci „raz” zapłacą jednak sami lokatorzy.
Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej