Komu trochę poręczy albo studzienek?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-11-06 20:09:00

Policjanci z oruńskiego komisariatu zatrzymali dwóch mężczyzn, którzy w jednym z bloków kradli... poręcze ze schodów. Sukces? Nie brakuje osób, które mówią wprost: na Oruni złodzieje i wandale są praktycznie bezkarni.

- To się dzieje falami, przez jakiś czas jest spokój, a nagle przez kilka dni z rzędu „złomiarze” zaczynają kraść co popadnie. Z dachów budynków nagminnie znikają nam rury spustowe, z ulic - pokrywy od studzienek kanalizacyjnych. Ręce opadają, co się tutaj wyrabia – mówi Mirosław Literski, kierownik oruńskich osiedli Gdańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.

Jego „rewir” to między innymi ulice: Raduńska, Diamentowa, Rubinowa, a także okolica oruńskich wieżowców (Piaskowa, Granitowa). W sumie mieszka tutaj kilka tysięcy osób. Problem z osobami, które kradną „na złom”, to w tym miejscu żadna nowość. Zainstalowany jakiś czas temu na polecenie samych mieszkańców monitoring poprawił wprawdzie sytuację. Ale zdaniem Literskiego, do pełni szczęścia brakuje jeszcze...zaangażowania policji.

- Jakiś czas temu zgłosiłem na policję trzy sprawy, właśnie w związku z kradzieżami i dewastacjami na naszym osiedlu. Spędziłem na komisariacie naprawdę sporo czasu. To była środa. W następny poniedziałek dostałem już pismo, że „sprawców nie wykryto”. Tak ma wyglądać śledztwo z prawdziwego zdarzenia? – żali się kierownik.

I jak mówi, coraz częściej kusi go, aby w sytuacji kolejnego ataku wandali i złodziei, po prostu odpuścić sobie kontakt z policją. – W zeszłym tygodniu na pasażu przy Piaskowej wandale wybili kilka okien, zniszczyli wszystkie lampy. Wyceniliśmy straty na 700 złotych. Dobrze, że właścicielka jednego ze sklepów zadzwoniła na policję, ja bym już chyba nie dzwonił – komentuje.

Literski w ostrych słowach mówi też o „pracy operacyjnej” policjantów z jego rejonu. – Przez cztery noce z rzędu złodzieje kradli z ulicy Diamentowej kable telefoniczne. Szli po kolei – Diamentowa 2,3 i 5. Policjanci wiedzieli już o pierwszej kradzieży i o kolejnej, było wiadomo, że złodzieje wracają w to samo miejsce. Ale cóż, „sprawców nie wykryto” – denerwuje się.

Policjanci, i tu bez niespodzianki, zapewniają, że robią wszystko, co w ich mocy, aby przestępcy nie czuli się bezkarni. Stróże prawa wskazywali i nadal wskazują na skromną liczbę funkcjonariuszy w rejonie komisariatu numer 1. – Osiedla południowe się rozrastają, wprowadza się tutaj coraz więcej mieszkańców, przybywa nam pracy – tłumaczą.

A złomiarze? Na Oruni (problem dotyczy oczywiście także wielu innych dzielnic Gdańska) kradli już tory kolejowe, latarnie, znaki drogowe, a nawet setki metrów barierek (czasami złodzieje przebierają się w odpowiednie stroje i udają pracujących tutaj robotników). Sukcesów policji w namierzaniu tego typów przestępców tak długo wymieniać już nie można – tu „osiągi” stróżów prawa są skromniejsze. Chociaż ostatnio odnotowano kolejny sukces - o czym rzecznicy stróżów prawa nie omieszkali poinformować na oficjalnej stronie policji.

- Policjanci z Oruni zatrzymali dwóch mężczyzn, którzy z klatki schodowej ukradli 11 stalowych rurek z balustrady przy schodach. Spółdzielnia wyceniła straty na 2,5 tys. zł. Funkcjonariusze odzyskali wszystkie skradzione elementy, a dwaj podejrzani o to przestępstwo gdańszczanie trafili do policyjnego aresztu – mówi Magdalena Michalewska, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.

O tym, że coś niedobrego dzieje się na ulicy Grabowskiego poinformowała policjantów „anonimowa osoba”. Za kradzież może grozić do 5 lat pozbawienia wolności.

- Rozmowy „dyżurny-mieszkaniec” są nagrywane. Żadna interwencja nie ginie. Policjant ma obowiązek pojawić się na miejscu zdarzenia w odpowiednim czasie, to jest do kilkunastu minut. Jeżeli tak się nie stanie, badamy okoliczności i jak trzeba, wyciągamy konsekwencje - na zeszłorocznym spotkaniu w Gościnnej Przystani w taki sposób policjanci przekonywali mieszkańców Oruni do jeszcze większej aktywności. Na zasadzie: "policja nie może być wszędzie, mieszkańcy muszą nas sami informować, co złego dzieje się w ich okolicy"

Członowie Gdańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej czekają tymczasem na kolejną "falę". Za jej skutki zapłacą oczywiście sami mieszkańcy.