Płakałabym po Oruni...
Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-12-23 16:07:00
Dwa lata temu przeprowadzili się z Dolnego Wrzeszcza na Orunię. Opowieść państwa Ryczewskich pokazuje, że są również mieszkańcy, którzy potrafią docenić tę często stereotypowo i krzywdząco postrzeganą dzielnicę Gdańska.
- Gdybym miała się wyprowadzić z Oruni, to bym płakała. Ja uwielbiam wracać do swojego domu – opowiada mi w salonie swojego mieszkania na Gościnnej 58-letnia Krystyna Ryczewska. Obok niej siedzi jej mąż, 62-letni Jan Ryczewski. Pod nogami domowników kręci się mały psiak, Fox.
Kilka dni wcześniej, przechodząc ulicą Gościnną, zauważyłem w jednym z okien komunalnej kamienicy kobietę myjącą okna. Niby nic wyjątkowego, ale...
Zapytałem, czy mogę zrobić jej zdjęcie. Taka migawka, jak tłumaczyłem, mogłaby się okazać przydatna, jako ilustracja do któregoś z naszych artykułów. – Nie ma problemu, a rób Pan te fotografie – usłyszałem. – I jeszcze niech mnie Pan uchwyci, że niby pomagam żonie – po chwili w oknie pokazał się uśmiechnięty mężczyzna, mąż kobiety.
Zaczęliśmy rozmowę. Co mnie zaciekawiło i na swój sposób ujęło, to sposób w jakim moi rozmówcy wypowiadali się o Oruni. – To świetna dzielnica, naprawdę – mówili. I podawali argumenty (o tym poniżej), czemu tak uważają. Takie postawienie sprawy zdecydowanie różniło się od standardowych rozmów z oruniakami. Czyli: „gdybym mógł, to bym od razu z Oruni się wyprowadził”, „Panie, a Adamowicz i jego świta...”, „tu się nic zmienia i nigdy się nie zmieni”, „jest brudno, niebezpiecznie i nikt o nas nie pamięta”. Tego typu cytaty można mnożyć (choć niekiedy jest w nich przecież niemało racji), po ich najświeższą porcję zapraszamy tutaj (zeszłotygodniowa relacja z Przy Torze).
Moi „optymistyczni” rozmówcy to państwo Jan i Krystyna Ryczewscy. Umówiliśmy się na dłuższą rozmowę. Kilka dni później siedzimy w mieszkaniu kamienicy na Gościnnej 14.
- Opowiadam w swojej pracy, gdzie teraz mieszkam. I słyszę: „O Jezu, na Oruni? Ale masz przekichane!”. A ja im mówię: „jesteście głupi, przejechałeś jeden z drugim Traktem św. Wojciecha i tyle już wiecie o Oruni? Nic nie wiecie!” – śmieje się pani Krystyna. – Opowiadam, ile jest tutaj zabytków, ile ciekawych domów, ile figurek ukrytych na tych kamieniczkach. Tak, wiem, że latami ta dzielnica była zaniedbana. Że miasto nic tutaj nie robiło. Że jak ktoś nie płacił czynszu, czy miał wyrok sądowy, to go się na Orunię przerzucało. I to skutkuje teraz. Ale ja nadal uważam, że ta dzielnica jest wspaniała – komentuje 58-latka.
Po chwili zaczynają padać argumenty „na tak”.
- To co nas przede wszystkim tutaj urzekło, to przyroda. Przepiękny Park – jak on w zimie pięknie wygląda! No i jeszcze stawy, rzeczki. I pełno grzybów, bo my to Panie jesteśmy prawdziwymi grzybiarzami – uśmiecha się pan Jan.
- W zeszłym roku wybraliśmy się na długi spacer po Żuławach. Szliśmy od Związkowej i poczułam się niczym na wsi. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Pełno polnych kwiatów, cisza, czasem jakiś pies zaszczeka. A wzdłuż ulicy również i bardzo ładne, zadbane domy – opowiada pani Krystyna.
„Piękne okoliczności przyrody” to jednak nie wszystko. – Mieszkamy na Gościnnej, może to jest taka „przelotówka” i jest lepiej niż w innych miejscach na Oruni. Bo dbają naprawdę o to miejsce. Chodniki odśnieżone, sople zrzucają z dachu niemal natychmiast – mówi 58-latka.
Co ciekawe, zdaniem państwa Ryczewskich, pod tym względem jest lepiej niż w ich poprzednim miejscu zamieszkania. – Na Łukaszewicza, w Dolnym Wrzeszczu to jak spadł śnieg, to tak sobie z Bogiem leżał właściwie całą zimę. Nikt go nie odśnieżał, ludzie chodzili w wydeptanych koleinach – wspomina.
Jest i kolejny plus Gościnnej i jej okolic. – Mamy tu w jednym miejscu bank, aptekę, pocztę, przychodnię, piekarnię, sklep spożywczy. Nieopodal jest Mercus i stacja benzynowa, otwarta w nocy. Jak człowiek coś zapomni, to może tam szybko podskoczyć i zrobić zakupy. Do bankomatu to sobie w kapciach idę – komentuje pan Jan.
- A w Dolnym Wrzeszczu? – Może Pan mi wierzyć lub nie, ale tam gdzie mieszkaliśmy było pod tym względem dużo gorzej. Sklepów robiło się z roku na rok coraz mniej, wieczorem to tylko Manhattan pozostawał – dopowiada pani Krystyna.
Kolejna kwestia, pokazująca Orunię w dobrym świetle, to... jej imprezy.
- Przychodzi Dzień Dziecka i w Parku Oruńskim mamy wielką zabawę. Jest scena, przyjeżdża prezydent Adamowicz, ludzie się bawią. Zima – uroczyste zapalanie choinki na skwerku, co wieczór patrzę, czy palą się na niej lampki – uśmiecha się pani Krystyna. – Była niedawno impreza z otwarcia kuźni, są i kiermasze na Gościnnej. Fajną bluzkę na jednym z nich kupiłam – dopowiada.
Zdaniem moich rozmówców, w Dolnym Wrzeszczu, tam gdzie mieszkali wcześniej, o tak wielu imprezach nigdy nie mogło być mowy. – No nie działo się u nas właściwie nic. Mój wnuczek z Wrzeszcza to teraz uwielbia przyjeżdżać do babci i dziadka „na wakacje”. Właśnie tutaj, na Orunię. Czasem i miesiąc potrafi tu spędzić – śmieją się mieszkańcy Gościnnej 14.
Pani Krystyna cieszy się także, że ma tak blisko do kościoła. – Ja tam nie latam jak stare dewotki do kościoła, ale w Boga wierzę. To dla mnie ważne.
I dodaje nieco żartobliwie. – Wie Pan, ja mam wrażenie, tak jakbym już tutaj kiedyś mieszkała. A przecież z Orunią wcześniej łączyło mnie tylko to, że jak byłam mała, to jechałam z mamą na procesję do Św. Wojciecha. Nie wierzę w takie jakieś tam nie do końca wyjaśnione rzeczy, ale naprawdę mam takie uczucie.
Ale państwo Ryczewscy przyznają, że dwa lata temu, kiedy wprowadzali się na Orunię, byli przerażeni. – Jak w urzędzie się dowiedziałam, że jest mieszkanie na Oruni, to struchlałam. No bo wiadomo, jaką ma opinia ta dzielnica: że bandyctwo, że dziura zabita dechami. Nic bardziej mylnego. Oczywiście są i minusy, jak wszędzie, ale nie jest tak źle, jak o mówią o Oruni. Ja tu lubię mieszkać. To moje miejsce – podsumowuje pani Krystyna.