Oruńskie "opowieści wigilijne"

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-12-24 13:45:00

Niektóre są smutne i dramatyczne, inne wesołe i pełne nadziei – każda z tych historii została nam opowiedziana przez mieszkańca Oruni, lub kogoś kto pracuje tu na co dzień. Nie wszystkie z nich dotyczą bezpośrednio Świąt, ale to nie jest aż tak istotne – to są Wasze „opowieści wigilijne”, z którymi dzielicie się z nami właśnie teraz. Wesołych Świąt dla wszystkich!

W kultowym dla wielu (w tym i dla piszącego te słowa) filmie „Dym” jedna z historii przedstawia się następująco. Pisarz (gra go William Hurt), któremu w ostatnich latach nienajlepiej się wiedzie, dostaje od dużej gazety zlecenie na napisanie opowieści wigilijnej. O Dickensie i jego wizji nie może być mowy, musi być współcześnie. Święta zbliżają się nieubłaganie, pisarz nie ma weny. Spotyka się ze swoim dobrym przyjacielem (kto zna film, wie, jak nietypowa i „nie do zważenia” jest to przyjaźń), sklepikarzem (gra go Harvey Keitel) z Brooklynu.

- Nie masz historii? Ja ci opowiem własną – mówi ten ostatni. Zapala papierosa i zaczyna, wydawać by się mogło banalną, ale w dzisiejszych czasach chyba jednak wyjątkową opowieść.

W filmie jest ona przedstawiona w dwóch odsłonach. Jedna w słowach, wypowiedzianych w nowojorskim barze przy obowiązkowej kawie i papierosach. Druga, pokazana na samym końcu filmu narracja to obrazy i wspaniała kompozycja Toma Waitsa. Dość wspomnieć, że nie brakuje takich, dla których „jest to najlepsze zakończenie w historii kina”. Obojętnie, czy to przesada, czy nie, jest to znakomita, współczesna, dziejąca się w miejskiej dżungli „opowieść wigilijna”. Dla mnie i na szczęście nie tylko dla mnie, wzruszająca za każdym razem.

Ale co ta historia ma wspólnego z tym, co dzieje się na naszym portalu? Cóż, „pisarz” jest inny, „gazeta” nie jest duża, zamiast „nowojorskiego baru” mamy wyjątkową w tej części Gdańska kawiarnię w zabytkowej kuźni. Papierosów nie było, kawa jak najbardziej. 

Ale opowieści...oruniacy mają ich mnóstwo. Zwykłe, niezwykłe, z różnych powodów istotne dla ich narratorów. Każdy z moich rozmówców był tak łaskaw podzielić się ze mną jedną z nich. Każdy z nich, wzorem powyższego filmu, wybrał też utwór, który jego zdaniem najlepiej portretuje jego historie.


Pani Agnieszka, pracująca na Oruni:

- Opowiem Panu, jak zrządzenie losu pokierowało moim życiem. Skończyłam filologię słowiańską, później otworzyłam swój biznes. Dobrze mi się powodziło. Byłam szczęśliwa. Urodził mi się syn. Ale niedługo dane było mi się cieszyć. Lekarze zdiagnozowali u mojego synka groźną chorobę – zespół Westa. Kto sobie będzie chciał sprawdzić, co to za choroba. Dość wspomnieć, że początkowo brzmiało to dla nas strasznie.

Rokowania lekarzy nie były pomyślne. Wtedy wiedziałam, że muszę wszystko zostawić, wszystko rzucić i poświęcić się całkowicie dla syna. Zamknęłam biznes, zaczęłam się dokształcać w kierunku rehabilitacji osób niepełnosprawnych. To był trudny, bardzo pracowity okres. Udało się, mojemu synkowi bardzo się poprawiło. Pomyślałam jednak, że na tym moja praca z niepełnosprawnymi nie powinna się kończyć. Że jestem to winna Panu Bogu. Od tego czasu właśnie się tym zajmuję. Ta praca sprawia mi bardzo dużo satysfakcji. I daje mi poczucie nadziei.

Utwór: Kate Bush, Peter Gabriel – Don’t give up  


Pan Roman, mieszkaniec Oruni

To historia, która wydarzyła się naprawdę, bardzo mile ją wspominam. Ta historia jest ze mną cały czas. Było to na Wigilię, lat temu pięć. W naszej rodzinie jest zwyczaj, że zawsze w ten dzień wychodzimy z domu i szukamy Świętego Mikołaja. Więc 5 lat temu w Wigilię chodzimy po Oruni. Poszliśmy nad Kanał Raduni, szukamy tego Mikołaja. No ale nigdzie go nie ma.

Wracamy do domu i przed samą klatką drogę przebiegł nam czarny kot. Wiadomo, czarny kot przynosi nieszczęście.
Weszliśmy do domu, ale ten kociak mały nie dawał mi spokoju. Taki zwierzaczek, który sobie tam biegał w mrozie.

Pomyślałem sobie, że jak teraz wyjdę i spotkam tego kota, to będzie ze mną do końca. Wyszedłem, poszedłem tę samą drogą co wcześniej. Wracając, identyczna sytuacja, ten malutki kot znowu przebiega mi drogę. Stanął przy płocie i zaczął miauczeć. Mówię wtedy do niego: „no chłopaku, znalazłeś dom”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to nie jest kot, tylko kotka. Jest ze mną do dziś, ma już 5 lat, nazywa się Mimi, mieszka z nami, chodzi po całym domu i rozrabia.

Ktoś tam kiedyś powiedział, że zwierzę, które jest przygarnięte w dzień świąteczny, w dzień taki wyjątkowy, pełni określoną rolę. Jakby przynosi nam wspomnienie człowieka, na którym najbardziej nam zależało, a którego z nami już nie ma. Wtedy pomyślałem sobie, że być może taki człowiek, gdzieś tam w moim życiu istniał i już nie żyje. I chciał pokazać, że cały czas jest z nami. 

Utwór: Chris Rea - Driving Home For Christmas


Pani Agnieszka, mieszkanka Oruni

Jak byłam w ciąży, musiałam parę razy leżeć w szpitalu. Tam poznałam Asię, która również była w ciąży. W jej przypadku., to miała być córeczka. Lekarze wykryli jednak, że dziecko jest bardzo chore, bo nie ma jednego płuca. Było to dla niej trudne przeżycie, ale lekarze ją pocieszali, że ludzie potrafią żyć z taką wadą. Że może skończyć się na tym, że jej córeczka będzie miała po prostu mniej energii.

W szpitalu zżyłam się z Asią. Okazało się, że ma ona wyznaczoną datę porodu na ten sam dzień co ja. A także, że jest z Kujaw, skąd i ja jestem. To wszystko razem nas jakoś łączyło. Później przyszedł termin porodu. Podczas badań przedporodowych przyszła kolejna, niedobra wiadomość dla Asi – jej córeczka miała jedną rączkę krótszą. Okazało się, że jest dużo komplikacji.

Lekarze byli jednak dobrej myśli. Mówili, że przy współczesnej medycynie można pomóc Hani (bo tak miała nazywać się córeczka mojej koleżanki). Asia urodziła dziewczynkę. I jak ta mała się urodziła, od razu była potrzebna ścisła opieka. Została przewieziona na oddział ratunkowy dla małych dzieci, leżała tam pod specjalistyczną aparaturą. Robiono tam wszystko, aby utrzymać ją przy życiu, aby wyregulować oddech małej Hani.

Warto wiedzieć, co jest ważne dla tej historii, że kobieta po naturalnym porodzie jest bardzo zmęczona. A jeszcze w takiej sytuacji, gdzie jest tyle stresu, tyle niepewności... Czasami zdarza się, że kobieta przez taki stres nie ma laktacji. Asia próbowała zrobić wszystko, aby tak się nie stało. Jest taka metoda, nazywana „7,5,3”, że co trzy godziny trzeba pompować mleko z piersi laktatorem, procedurę trzeba cały czas powtarzać.  

Asia odciągała mleko co 3 godziny, w szpitalu podawano je Hani przez sondę. Taka sytuacja trwała parę tygodni. Wreszcie Asia z Hanią mogły wrócić do domu. Nie na długo jednak, po dwóch tygodniach trzeba było jechać na operację. I to aż do Łodzi. Tam Asia musiała mieszkać po dalekiej rodzinie, koszty utrzymania przyszpitalnego pokoju były zbyt wysokie. 

Hania przeszła w sumie trzy operacje. W lutym tego roku jej malutkie ciałko w końcu się poddało. Dziewczynka zmarła.
Asia wróciła do Gdańska. Ale co ważne, nie wpadła w jakąś niewiadomą rozpacz, a przecież mogło tak się stać. Ta historia, mimo, że jest bardzo smutna, daje mi zawsze nadzieję. Pokazuje, że kobieta ma w sobie taką siłę i moc. Że moc matki jest niewiarygodna, potrafi ona pokonać tyle przeciwności: brak snu, stres, brak kontaktu z rodziną – wszystko dla dziecka.

To co dramatyczne w tej historii, to, że traci się dziecko, ono jest w grobie. A kobieta ma cały czas laktacje, ma pokarm podtrzymujący życie, a nie ma go komu już dać...

Często mijamy takich ludzi na ulicy, takich bohaterów jak Asia, nic o nich nie wiedząc. Asia na co dzień siedzi w okienku bankowym i obsługuje klientów. 

Utwór: Queen – Show Must Go On



Pani Elżbieta, mieszkanka Oruni

Mój synek, Mateusz, urodził się 20 grudnia 2009 roku. Jednak w szpitalu pozostałam wtedy dłużej, aż do Świąt Bożego Narodzenia. Wyniki nie były najlepsze, ale na szczęście okazało się później, że wszystko jest w porządku.

Tamtej Wigilii nie zapomnę, bo...po raz pierwszy poczułam, co znaczą Święta. Trochę na zasadzie, co tracę. Bo wtedy byłam sama w szpitalu, martwiłam się o synka, nie było wokół mnie rodziny. I było mi smutno. Po Wigilii pojechałam do domu. Mój narzeczony musiał pracować, nie miał czasu przygotować świątecznych potraw. Na szczęście poratowała nas bratowa, która przyjechała do nas z siatką gotowych potraw. Dzięki temu mieliśmy pierwszą wspólną Wigilię, ja, narzeczony i nasz synek.

Święta kojarzą mi się też z Mateuszkiem. Nie ma słów na opisanie tego, co widzi kobieta, która pierwszy raz widzi swoje dziecko. Ja płakałam ze szczęścia.

Utwór (bo syn lubi): Majka Jeżowska - Wszystkie dzieci nasze są  

Pani Katarzyna, mieszkanka Oruni

Jakoś tak się składa, że czas Świąt Bożego Narodzenia to u nas często czas...spędzony w szpitalach. Z pierwszą córką, bo zachorowała na zapalenie płuc. Drugą córkę rodziłam tuż przed Wigilią – to były szalone święta, mama złamała nogę, w szpitalu panowała grypa, mąż stanął na wysokości zadania i przygotował dla nas całe święta). Ale szczególnie pamiętam historię właśnie podczas Świąt, kiedy to nasza pierwsza córka leżała w szpitalu

Wtedy spotkaliśmy kogoś, no nie wiem jak to opisać, ale zachował się dla nas jak anioł stróż. Oczywiście niedosłownie, ale..
To była Wigilia, wracaliśmy ze szpitala od córki. Pociąg dojechał na stację, ale nie było już połączenia do naszej miejscowości (bo ja z Gdańska nie pochodzę, na Oruni mieszkam od 10 lat). A to 15 kilometrów do przejścia w nocy.

Nieopodal dworca stał mężczyzna przy samochodzie. Podeszłam do niego i zapytałam, czy może jedzie w naszą stronę, czy mógłby nas podwieźć, że oczywiście zapłacimy za paliwo. Odpowiedział, że nie jedzie w kierunku naszej miejscowości, ale w takiej sytuacji oczywiście nas podwiezie. Nie chciał żadnych pieniędzy, powiedział tylko: „że w ten wyjątkowy dzień chciał zrobić coś wyjątkowego”.

I wie Pan, że kiedy opowiedzieliśmy mu o problemach naszej córki, zaproponował, że jutro przyjedzie do nas i zawiezie nas do niej do szpitala. Bardzo nas tym zdziwił, chcieliśmy mu się jakoś odwdzięczyć, ale nie chciał o tym słyszeć.

Nigdy więcej go już nie spotkałam.

Utwór (kojarzący się z imieniem córki): Dżem - Sen o Wictorii