Podwórkowa rewolucja czeka na odzew

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-01-19 16:04:00

„Chodźcie z nami!”, „Orunia jest piękna!”, „Mamy pieniądze na Wasze podwórka, pomóżcie nam je zmienić!” - to niektóre z wykrzyczanych haseł, które można było dziś usłyszeć w kilku miejscach na Oruni. Sprawa jest prosta: kilkunastu „wariatów” chce zafundować dzielnicy podwórkową rewolucję. Ale ta ostatnia, bez wsparcia samych mieszkańców po prostu się nie powiedzie.

Podmiejska, Raduńska, Przy Torze, Serbska, Związkowa – wszędzie scenariusz był dzisiaj podobny. Barwny, poprzebierany korowód ludzi w różnym wieku, niektórzy dmący w wuwuzele, inni krzyczący przez megafon, jeszcze kolejni paradujący z transparentami.
- Ludzie, zwariowaliśmy, mamy pieniądze, chcemy je wydać na Wasze podwórka. Musicie nam pomóc! – krzyczał jeden z „demonstrantów”, stojący na ustawionej naprędce drabinie. 

- Chodźcie z nami! Nie bójcie się! Kto się wstydzi, ale jest z nami, niech poruszy u siebie firanką – nawoływał żartobliwie na jednym z podwórek. 
A później członkowie ekipy naklejali plakaty na drzwi kamienic i pukali już do mieszkań. Rozdawali ulotki i zachęcali do... No właśnie do czego?

W ten dość nietypowy, bo rzadko spotykany na Oruni „happeningowy” sposób przedstawiciele lokalnych organizacji, Rady Osiedla, a także studenci Politechniki Gdańskiej chcieli zachęcić mieszkańców do wzięcia udziału w akcji rewitalizacji podwórek. Więcej na temat całego projektu pisaliśmy tutaj. Przypomnijmy, chodzi o rewitalizację pięciu podwórek na Oruni (w ramce znajdziesz ich dokładne lokalizacje).

Na każde z nich zarezerwowano ze szwajcarskich funduszy po 12 tysięcy złotych. Projekt, którego pomysłodawcą są przedstawiciele Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej, trwa od dobrych kilku tygodni. Na wiosnę podwórka zaczną przeobrażać się już naprawdę. Ale inaczej niż w wielu akcjach, tutaj nie chodzi: „że ktoś przychodzi, daje pieniądze i robi swoje, nie pytając i nie wymagając niczego od mieszkańców”.

W tej akcji to sami oruniacy muszą ruszyć swoje przysłowiowe cztery litery. Na spotkaniach (pierwsze już w najbliższą środę o godzinie 17 w Gościnnej Przystani) mają powiedzieć, czego im na podwórkach brakuje. A później wcielać swoje pomysły w życie. Czyli zakasać rękawy na wzór ludzi z bloków przy Ramułta/Związkowej – pisaliśmy o tej zeszłorocznej akcji tutaj.

Jak dzisiaj reagowali mieszkańcy Oruni na całą akcję?
Pani Marzena z ulicy Podmiejskiej: Bardzo mi się podoba, postaram się być na spotkaniu. Brakuje mi na moim podwórku czegoś dla dzieciaków.
Pani Ola z ulicy Rejtana: Jestem przeszczęśliwa, widząc, że młodym ludziom chce się robić tego typu akcje. Będę na pewno w środę na Gościnnej, mimo że nie mogę już za bardzo chodzić. Marzy mi się, aby przed domem zostało ustawionych kilka ławek.
Pan Krzysztof z Rejtana: Zawracanie głowy, my tu mamy swoje działeczki i jest dobrze. Jak chcą coś robić, to mogą zrobić naprzeciwko mojej kamienicy. Tam jest duży, pusty plac.

Głosów „na nie” było więcej. Na Przy Torze niektórzy z mieszkańców tłumaczyli, że na ich podwórku nie ma co poprawiać, bo... będzie głośno i będą pijacy. Z kolei na Rejtana jedna z osób powitała „demonstrantów” z ulotkami niemniej barwnym „sp...aj”. Ktoś wezwał też policję. Ta, o dziwo, przyjechała bardzo szybko. - Powiedziano nam, że jacyś ludzie zaczepiają mieszkańców – mówiła policjantka.
Na szczęście podwórkowi rewolucjoniści nie naruszyli prawa i happening mógł trwać dalej.

- Trochę mało osób wyszło do nas. Ale ja to rozumiem, po pierwsze pogoda – jest bardzo zimno. A po drugie, Polacy są przyzwyczajeni, że lepiej się nie wychylać, chcą, aby ktoś zrobił coś za nich. Dopiero później narzekają – tłumaczyła mi Władysława Górska, lokalna radna osiedla, która wzięła udział w akcji. - Jak zmienić takie nastawienie? No właśnie takimi akcjami jak nasza. Będzie dobrze, ludzie się zaangażują – przekonywała.

I po chwili sama już „robiła hałas”, uderzając w metalową tarkę i nawołując mieszkańców. Ci ostatni zajęli strategiczne, dobre do obserwacji całej sytuacji miejsca: za firankami i w swoich oknach.  

- Ten happening jest po to, aby ludzie dowiedzieli się o całej akcji z rewitalizacją ich podwórek. Nie chodziło tylko o to, aby rozdać ulotki, czy rozwiesić plakaty. Musieliśmy zrobić coś, aby ludzie nas zapamiętali – wyjaśniała Paulina Borysewicz, architekt i ekspert od miejskich przestrzeni. - Jaki urzędnik zrobiłby taką akcję informacyjną, jak nasza? My tu przyszliśmy w sobotę, w nasz wolny dzień. Zależy nam, aby „podwórkowa rewolucja” się udała, do tego potrzeba nam samych mieszkańców. Wierzę, że przynajmniej kilku z nich dzisiaj do siebie przekonaliśmy – dopowiadała.

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej