A tutaj postawimy...

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-03-27 18:06:00

Po pierwsze: to mieszkańcy wiedzą najlepiej. Po drugie: wszyscy możemy być architektami. Po trzecie: to nie czyn społeczny. Te i kilka innych prostych zasad obowiązywało na kolejnych spotkaniach w sprawie rewitalizowanych oruńskich podwórek. Efekt? Pięć dyskusji i...pięć makiet fragmentów Oruni.

Pamiętają Państwo scenę z kultowego dla wielu filmu Stanisława  Barei „Poszukiwana, Poszukiwany”, gdzie „dyrektor z zawodu” projektuje nowe osiedle?  "Jezioro damy tutaj, a ten niech sobie stoi w zieleni..." - mówi postać grana przez znakomitego aktora, Jerzego Dobrowolskiego. Ten krótki moment obrazuje, delikatnie rzecz ujmując, niekompetencje różnej maści urzędników, którzy zza swoich biurek decydują o przestrzeni publicznej. Oczywiście czasy się zmieniły, partyjnych nadań jakby mniej, ale...

Pewnie i kompetencje urzędników wzrosły. Ale to co kuleje do dziś, a w Gdańsku widać to niejednokrotnie, to tak zwana komunikacja. Nie miejska (przynajmniej, to nie o niej artykuł), a taka między urzędem a mieszkańcami. Konsultacje społeczne to niekiedy jedynie przygotowana naprędce ankieta, która mało kogo obchodzi. No dobrze, czasem trafi się „dyskusja” z urzędnikami. Najczęściej jednak, tak jak chociażby w przypadku nowej ustawy śmieciowej, to już tylko odezwa magistratu do garstki przybyłych na spotkanie ludzi.

Projekt rewitalizacji oruńskich podwórek, o którym pisaliśmy tutaj, jest zupełnie inny. Po pierwsze: nie jest tworzony przez urzędników – jego pomysłodawcą i głównym wykonawcą jest prywatna organizacja pozarządowa (Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej), która robi całą akcję za pieniądze z funduszów szwajcarskich*

Po drugie i na to uczestnicy projektu zwracają szczególną uwagę, tutaj o bardzo wielu sprawach decydują sami mieszkańcy. Pomysłodawcy całej akcji wyszli zza biurek, ruszyli na oruńskie podwórka, zapukali do mieszkań. - Bo same ulotki, czy informacje w prasie lub Internecie to za mało – przekonują. O przesuwaniu wirtualnych jezior i odcinaniu kuponów z cyklu „dajcie nam pieniądze, a my zrobimy resztę” nie ma tutaj mowy. Jak wszystko to razem wygląda w praktyce?

- To nie jest czyn społeczny. Państwo robią to wszystko w swoim interesie. I to Wy, mieszkańcy zadecydujecie jak to podwórko będzie wyglądać – mówi Paulina Borysewicz, architekt, doradzający miastu i osoba, zaangażowana w projekt rewitalizacji pięciu oruńskich podwórek.

Słowa te nie są kierowane do mnie, a do mieszkańców Związkowej 4 i 6, dwóch bloków, których podwórko fizycznie zmieni się już w czerwcu. Siedzimy wszyscy nad niewielką (skala 1:200), ale dokładną makietą wspomnianej zdanie wcześniej okolicy. Przygotowali ją uczestniczący w projekcie studenci trójmiejskich uczelni.

Następna godzina to przesuwanie, usuwanie, dodawanie kolejnych miniaturowych obiektów z makiety. - Dla nas najważniejsza kwestia to sprawa śmietników. Bo szpecą i przeszkadzają. Trzeba je przesunąć, o tutaj! – przekonuje jeden z mieszkańców. - No i jeszcze miejsca parkingowe, nie da rady, musi być tak szeroko jak teraz. Inaczej samochodzy nie przejadą. Trochę szkoda, bo przydałoby się może więcej zieleni... – komentuje drugi mężczyzna.

- Słuchajcie, a może tutaj damy ławeczkę? A to drzewko? Zostaje? - pyta inny z mieszkańców Związkowej.

Wszystkiemu przysłuchują się pomysłodawcy całej akcji. - Proszę Państwa, a może by tak spojrzeć na to podwórko również oczami dziecka? Jeżeli będą tutaj tylko miejsca parkingowe, to co pozostanie dla najmłodszych? - zastanawia się Przemysław Kluz z oruńskiego Domu Sąsiedzkiego, przedstawiciel GFIS.

- Tak samo trzeba pomyśleć o jakieś przestrzeni dla osób starszych i młodzieży gimnazjalnej. Ci ostatni, jeżeli się o nich zapomni, mogą zniszczyć to, co wspólnymi siłami zrobimy na Państwa podwórku – przekonuje Borysewicz, podkreślając jednak, że „to mieszkańcy mają tutaj decydujący głos”. - My jesteśmy od tego, aby sprawdzić, czy Państwa pomysły są w zgodzie z obowiązującymi rozwiązaniami prawnymi. No i oczywiście finansowymi. Na całą akcję mamy przecież mocno ograniczony budżet – przypomina architekt.

Dyskusja trwa nadal. Któryś z mieszkańców przypomnina sobie, że jedna część podwórka już teraz pełni funkcję, można by tak powiedzieć, integracyjną. - Czasem ludzie grają tam sobie w szachy. A moja żona robi sobie tam paznokcie – śmieje się.

Na makiecie tworzą się więc trzy strefy. Jedna dla dzieci, druga dla młodzieży i trzecia, będąca przestrzenią dla jeszcze starszych mieszkańców. Pojawia się też pomysł ogrodzenia fragmentu podwórka. - A może żywopłot? Trzeba to jakoś ogrodzić, bo inni nam to wszystko zadepczą – martwią się mieszkańcy.

W tym przypadku jednak, o czym przypominają architekci, trzeba będzie już postarać się o dzierżawę całego podwórka. Bo teren przy Związkowej 4 i 6 należy obecnie do miasta. Urzędnicy dali wprawdzie zgodę na pracę na podwórkach. Ale ogrodzenie? - Najlepiej byłoby wydzierżawić teren, a później wykupić. Wtedy to Państwo będą tutaj decydować – przekonuje Borysewicz.

- No z tym może być trudno. To znaczy, żeby przekonać mieszkańców do dzierżawy i wykupu – odpowiada jeden z mieszkańców.

- Ale dzierżawa to bardzo mały koszt na tak dużą liczbę mieszkających tutaj ludzi – argumentuje architekt.
- Tu nie o koszty chodzi. A o nastawienie. Na Związkowej mieszka dużo starszych ludzi. Oni już nie chcą się w nic mieszać. Tak jak moi rodzice, trudno będzie ich przekonać – tłumaczy oruniak.

Tworzenie podwórka, póki co na papierze, dobiega końca. Kluz przypomina jeszcze siedzącym przy stole mężczyznom, że w czerwcu, kiedy rozpoczną się prace, będzie potrzebował ich pomocy. - Nie mamy w projekcie pieniędzy na ekipę remontującą, czy drogie narzędzia. Jeżeli ktoś zna się trochę na murarce, albo na przykład dysponuje wiertarką, to znakomicie. Będziemy potrzebować takiego wsparcia – mówi.

Mieszkańcy obiecują, że także i w tym względzie jakoś się zorganizują. Spotkanie dobiega końca. Trzeba się spieszyć, bo zaraz na salę Gościnnej Przystani wchodzi kolejna ekipa. Tym razem od innego podwórka – Traktu św. Wojciecha. Nowa makieta wjeżdża na stół.

Takich spotkań jak opisane wyżej było w sumie pięć. Każde zakończyło się stworzeniem wstępnego projektu zmian na jednym z oruńskich podwórek.  - Najważniejszą sprawą dla mieszkańców jest uporządkowanie terenu ich podwórek. Szczególnie często przewija się kwestia śmietników, ludzie chcą estetycznych wiat. Czasem trzeba przeprojektować nieco podwórko, po to aby w przyszłości dostęp do takich wiat był dla śmieciarki bezkolizyjny – opowiada mi Borysewicz.

To co rzuca się  w oczy, to trudność w zaangażowaniu mieszkańców w spotkania dotyczące spraw im najbliższych. Przykładowo, w dyskusji na temat podwórka Związkowej 4-6 brało udział zaledwie kilkoro mieszkańców. A oba budynki liczą sobie aż 120 rodzin...
Z kolei na spotkanie w sprawie podwórka przy Serbskiej początkowo nie przyszła żadna osoba. Dopiero kiedy jeden z pracowników GFIS raz jeszcze pojechał do tamtejszych mieszkańców i przypomniał im o dyskusji, zjawiło się kilku oruniaków.

- Podwórko na Serbskiej jest bardzo specyficzne. To trochę tak jak z zaniedbanym dzieckiem: to, że przez wiele lat było ono zaniedbane, nie oznacza, że nie zasługuje ono na naszą pomoc. Osoby mieszkające w tej części Oruni mają dużo problemów z codzienną egzystencją i ja im wierzę, że oni mogli zapomnieć o naszym spotkaniu. Ale poznaliśmy tam naprawdę sensowne, wrażliwe i co najważniejsze nie egocentryczne osoby, które chciały z nami pracować – podsumowuje Borysewicz.

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej