Animować, czy decydować?
Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-04-07 12:42:00
Dla wielu może to być akademicka, mało istotna dyskusja. Inni przekonują, że temat dotyczy właściwie każdego mieszkańca Gdańska. O co chodzi? "Rady osiedli i dzielnic w Gdańsku" - czyli kwestia, która dzieli samych radnych i administrację prezydenta. Czego dotyczy spór?
- Nasza frustracja rodzi się z tego, że jako rady dzielnic i osiedli w Gdańsku nie mamy na nic wpływu. To ja mam propozycję. Może lepiej rozwiązać rady dzielnic i w ich miejsce powołać dzienne kluby animatora? - ironizował Tomasz Strug, przewodniczący Zarządu Rady Osiedla Oliwa i jeden z uczestników zeszłotygodniowego spotkania z prezydentem Gdańska, Pawłem Adamowiczem.
Dyskusja, o której mowa, skupiła przedstawicieli wielu gdańskich rad osiedli i dzielnic (wśród nich były osoby reprezentujące Forum Rad Dzielnic), urzędników, radnych miasta i oczywiście samego prezydenta. Na sali był również przedstawiciel lokalnej rady z Oruni.
Nie od dziś wiadomo, że opinie FRD i administracji Adamowicza w kwestii funkcjonowania rad osiedli i dzielnic w Gdańsku różnią się diametralnie. Obie strony odpowiadają zupełnie inaczej na pytania: o czym powinny decydować rady w Gdańsku? Jaką władzą powinny dysponować? W jaki sposób należy je finansować? Różnic jest sporo.
Doskonale było to widać podczas ostatniego spotkania w Ratuszu Miejskim. Co istotne, obie grupy przyszły na spotkanie zupełnie inaczej przygotowane. FRD przedstawiło szereg prezentacji i sporą dawkę argumentów. Z kolei prezydent skutecznie unikał odpowiedzi na konkretne i często niewygodne dla siebie pytania.
W dużym skrócie spór ten można przedstawić następująco. Prezydent Adamowicz chce, aby rady pełniły głównie funkcję „animacyjną”. Co to oznacza? Według prezydenta, jednostki pomocnicze powinny być głównie od tego, aby włączać mieszkańców w różne działania. I podawał przykłady: organizowanie festynów, wspólne pieczenie ciast, zakładanie osiedlowych bibliotek, wspólne sadzenie drzew i krzewów. - 450 radnych osiedli i dzielnic to 450 doświadczeń życiowych i zawodowych. To kilka tysięcy kontaktów, i to jest ogromny potencjał. Pytanie brzmi: ile z tego potencjału radni osiedla potrafią wyłuskać? - pytał prezydent.
- Pewnie, radni osiedla mogą zrobić 150 uchwał na temat dziur w ulicach, ze świadomością, że te uchwały, ze względu na brak pieniędzy w mieście, nie będą realizowane. No ale przecież, można później tłumaczyć: podjęliśmy uchwały, ale ten „zły Adamowicz” nie chce ich wcielić w życie. Na tym to ma polegać? Radni osiedla mają być kolejnymi, bezdusznymi funkcjonariuszami? Otóż nie. To nie jest animacja, w ten sposób nie rozwija się społeczeństwa obywatelskiego – rozwodził się Adamowicz. I przestrzegał, że taki scenariusz to: „może i ładne zieleńce i dobre chodniki w Gdańsku, ale bierni, roszczeniowi mieszkańcy”.
FRD, skupiające w sobie szereg radnych osiedli i dzielnic (ale mające też przeciwników w niektórych radach) ma zupełnie inną wizję. Zdaniem jej członków, rady, jeżeli mają sprawnie funkcjonować, muszą mięć więcej możliwości decydowania o sprawach w mieście. Radni chcieliby mieć więcej do powiedzenia odnośnie: drobnych inwestycji w Gdańsku, planów zagospodarowania przestrzennego, podziału administracyjnego miasta. Na tym lista takich „ale” się jednak nie kończy.
- W naszym odczuciu rola jednostki pomocniczej powinna skupić się na funkcji gospodarza, który dba o interesy mieszkańców. Niestety rady dzielnic nie mają wielkich możliwości oddziaływania. W konsekwencji maleje liczba kandydatów do rad, ludzie się demotywują, niektórzy składają rezygnację z funkcji radnego – przypominał Karol Ważny, radny osiedla z Osowy i prawnik pracujący na gdańskim Uniwersytecie.
Inni radni twierdzili, że mają dosyć sytuacji, gdy sfrustrowani mieszkańcy zgłaszają się do nich z problemami, a oni nie mogą im w żaden sposób pomóc. - Jesteśmy niczym „ściana płaczu”, którą odwiedzają ludzie. Ale my chcielibyśmy rozwiązywać przynajmniej niektóre problemy. Chcemy na przykład decydować o tym, które 50 metrów w dzielnicy uda się w danym roku wyremontować – mówił Andrzej Witkiewicz, przewodniczący Zarządu Osiedla "Strzyża".
I wskazywał, że rady osiedli i dzielnic w Gdańsku często same zderzają się z urzędniczą obojętnością. Radni nie dostają odpowiedzi na swoje pisma, na oficjalnych stronach miasta trudno znaleźć informacje o działalności poszczególnych rad, a w wielu sprawach urzędnicy nie muszą zasięgać u radnych nawet opinii. - A przecież to my często wiemy lepiej, jako mieszkańcy, czego nam potrzeba w dzielnicy – przekonywali radni.
Co na to prezydent Adamowicz? - Jak słucham niektórych wypowiedzi, to wnioskuję z nich, że rady osiedli powinny przekształcić się w permanentnie obradujące środowisko. Sugeruję szukać balansu, muszą być priorytety – mówił, nie odnosząc się w żadnym stopniu do opisanych wyżej „bolączek”. Także i do zarzutów, popartych stosownymi cytatami, że w ostatniej kampanii wyborczej prezydent Adamowicz był za tym, aby gdańskie rady miały większą rolę „w partycypacji władzy”.
Prezydent nie wyjaśnił, dlaczego zmienił zdanie. Pojawiły się za to mocniejsze epitety. - Mówicie często: „mieszkańcy do nas przychodzą”. Przepraszam, ale to jest dla mnie taka „pańskość”, to mi pachnie komitetem PZPR. To my mamy dojść do mieszkańców, nie odwrotnie – twierdził prezydent Gdańska.
Adamowicz przestrzegał jednak przed oczywistym dla wielu podziałem. - Z jednej strony „zły prezydent”, z drugiej oświecone rady osiedli i dzielnic. Proszę nie przypisywać mi diabolicznych cech, że ja nie chcę dzielić się władzą. Ja nie mam nic do powiedzenia, to ustawa mówi, jak wygląda władza wykonawcza – argumentował.
Skupieni w FRD radni byli jednak przygotowani i na taki argument. Lidia Makowska, przewodnicza Zarządu Rady Dzielnicy Wrzeszcz Górny w swoim wystąpieniu przedstawiła zarys przeprowadzonej w 2011 roku w Poznaniu reformy (jej przygotowanie trwało blisko 3 lata) tamtejszych rad osiedli i dzielnic.
Obecnie Poznań podzielony jest na 42 jednolite osiedla, każde z nich ma swoją liczącą 15 osób radę. Łącznie na funkcjonowanie rad Poznań przeznacza prawie 19, 5 mln złotych. W Gdańsku – nieco ponad 1,5 mln.
- Trzeba podkreślić, że to nie są żadne dodatkowe środki z poznańskiego budżetu. Pieniądze zostały przesunięte z lokalnego Zarządu Dróg i Zieleni, z różnych innych wydziałów i zostały przekazane do dyspozycji radnym – tłumaczyła Makowska.
Więcej pieniędzy to również więcej obowiązków dla radnych. W Poznaniu, jak opisywała Makowska, radni mają obowiązek przeznaczania środków na drobne remonty ulic, chodników, szkół. Radna z Wrzeszcza przypominała także, że w Poznaniu sprawami rad osiedli i dzielnic zajmuje się powołany specjalnie do tego wydział, który liczy sobie blisko 40 urzędników.
- Powinniśmy zacząć myśleć o podobnej reformie dla Gdańska, uwzględniając doświadczenia poznańskie i nasze – przekonywała. I zwróciła się do zasiadających na sali urzędników. - Straszliwie marnujecie potencjał gdańskich radnych osiedli i dzielnic.
Prezydent Gdańska obiecał, że przyjrzy się reformie w Poznaniu. Stwierdził nawet, że wyśle tam swoją sekretarz miasta, by zbadała „za i przeciw tamtejszej reformy”. - Może zaskoczę panią Makowską: ale nie wykluczam, że i my taką reformę wprowadzimy tutaj w Gdańsku – mówił Adamowicz.
Co ważne, w dyskusji brali też udział radni niezwiązani z FRD. Ich głosy nie pokrywały się z opiniami ich kolegów z Forum. Padały twierdzenia, że rady osiedli i dzielnic w Gdańsku nie potrafią często same wykorzystać na czas swoich środków, że w jednostkach pomocniczych pracuje „30-40% ludzi, reszta w ogóle nie przychodzi na spotkania rady”.
Pojawiły się komentarze, że rady w Gdańsku wcale nie potrzebują więcej władzy, czy większej ilości pieniędzy na przykład na kampanię informacyjną. Jeden z radnych przekonywał, że należy zastanowić się nad „systemem grantowym”, gdzie rady osiedli i dzielnic mogłyby ubiegać się o dodatkowe środki z miasta.