Nie wygaszać, a zarażać... Orunią oczywiście

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-04-26 15:46:00

O „zarażaniu” Orunią i jej wygaszaniu, a także o „niewidzialnych” (choć nie tylko) radnych miasta, dziennikarzach, dzwoniących tylko po złe wiadomości, pomysłach na tę część Gdańska, lokalnym...bagnie i o samych radnych osiedla, zarówno tych aktywnych, jak i tych leniwych – przedstawiamy drugą część wywiadu z przedstawicielami Rady Osiedla „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.

Pierwszą część wywiadu można przeczytać tutaj.

Ilu przedstawicieli Waszej Rady tak naprawdę angażuje się w jakieś działania na rzecz dzielnicy?  Na 15. radnych ilu jest aktywnych?

Mateusz Korsztun, zastępca przewodniczącego Zarządu Osiedla  „Orunia-Św. Wojciech-Lipce” : Zależy, co kryje się pod pojęciem aktywny. Czy to taka osoba, która robi coś konkretnego, czy taka która przychodzi na sesje...

Ja wiem, i to z Waszych informacji, że frekwencja na spotkaniach Rady jest bardzo wysoka. Ale nie o to pytam. Chodzi mi o rzeczywistą aktywność, a nie przychodzenie na sesje na zasadzie: byłam/byłem, spotkanie odfajkowane i koniec. Ludzie z innych rad osiedli i dzielnic w Gdańsku twierdzą, że u nich „pracuje” maksymalnie 30-40 procent radnych. Reszta kompletnie nic nie robi. Jak to jest na Oruni?

Roman Wawrzyniec Itrich, przewodniczący Osiedla „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”:  W naszym przypadku aktywnych jest 7-8 osób. Można powiedzieć, że około 60 procent naszej rady pracuje.

A reszta?

MK: Nie można powiedzieć, że nic nie robią. Ludzie są bardzo zajęci swoimi sprawami, każdy ma jakieś swoje sprawy życiowe...

Przed wyborami do Waszej Rady, przeprowadziliśmy wywiady z wszystkimi kandydatami. Padały tam piękne słowa i obietnice. Możecie teraz wymienić te 7 osób, które nie sprostały własnym obietnicom? Dla oruniaków to byłby czytelny sygnał: na tych ludzi nie warto w przyszłości głosować...

MK: Tu nie chodzi o podawanie nazwisk. Bo taka osoba może rzeczywiście nie jest aktywna przez cały rok. Ale jak się pojawi jakaś konkretna sprawa, to zdarza się, że także i te osoby się włączają...

Nie bronicie trochę mieszkańcom dostępu do takiej informacji? Prosta sprawa: kto jest aktywnym radnym, a kto jest radnym tylko z nazwy.

MK: Przed naszą radą jeszcze ponad rok pracy. Nie ma co gasić tych radnych, może jeszcze się wykażą...

RI: Mieliśmy ostatnio zmiany w naszej Radzie. Ja jako nowy przewodniczący rozmawiałem z każdym z osobna i wszyscy mówili, że teraz będzie inaczej, że zajmą się pracą. A mieszkańcy mogą sprawdzić takie obietnice w prosty sposób. Na najbliższej, organizowanej przez nas imprezie, pchlim targu, warto zobaczyć, kto z radnych osiedla tam się pokaże. Kogo będzie można spotkać, z kim porozmawiać. To będzie też taka podpowiedź dla oruniaków odnośnie właśnie ich radnych osiedla. I ich pracy.

Ale z drugiej strony jest też taki argument: radni osiedla to przecież tylko społecznicy. Spotkaliście się z taką odpowiedzią któregoś z radnych: daj mi spokój, nie mam na to czasu, mam rodzinę, muszę pracować, a nie pisać wnioski do miasta...

RI: Nie, takiej odpowiedzi nie było. To, że radni z innych osiedli w Gdańsku mają kłopot z frekwencją wynika z czegoś innego. Bo budowanie rad osiedli i dzielnic często polegało tam na zasadzie, że ktoś jest z czyjegoś wskazania, że znajduje się w jakimś określonym układzie. A u nas było inaczej, u nas nie było mowy o żadnej polityce. Nasza grupa powstała na zasadzie, zaryzykowałbym to słowo, koleżeńskiej. Więc pomoc kolegom wpisana jest w nasze zachowanie.

Jak wygląda wasza współpraca z radnymi miasta okręgu numer jeden?

MK: Można skwitować ją jednym zdaniem: współpracowaliśmy z różnymi radnymi w różnym czasie i w różnym stopniu. Są radni, którzy bardzo mało robią. Są radni, których trzeba nieco zagonić do pracy.

Jakieś nazwiska?

MK: Najlepiej współpracuje się nam z Beatą Dunajewską. Jeżeli poprosi się ją o pomoc lub napisanie interpelacji w danej sprawie, to nie ma z tym żadnego problemu. Jeżeli chodzi o sprawy infrastrukturalne, to jest Darek Słodkowski. Ale na nim można było polegać do momentu, kiedy powstała w Radzie Miasta komisja ds. rewitalizacji.

Ale co się teraz dzieje? Radny nie odbiera od Was telefonu?

MK: No nie (śmiech), ale kontakt zanikł.

Ta szóstka radnych z okręgu numer jeden to dobrzy radni dla Oruni?

RI: Najlepiej samemu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Można przyjść na dyżur do Gościnnej Przystani i sprawdzić, którzy radni tam się pokazują, a których nie ma.

Czujecie oparcie w miejskich radnych?

RI: W części tak.

MK: I w różnym stopniu.

RI: Jesteśmy jako radni osiedla otaczani dobrym słowem i na tym w wielu przypadkach się kończy.

Czy poparlibyście w wyborach, któregoś z nich?

MK: Ja powiedziałem sobie, że nie będę popierał żadnego z naszych radnych, nawet jeżeli współpracowałoby mi się z taką osobą świetnie. Czuję, że nie byłoby to do końca fair.

RI: Ja jako obywatel, znając Darka Słodkowskiego, z którym współpracuje, mógłbym pomyśleć o głosie na niego. I na tym koniec.

Lech Kaźmierczyk?
RI: Na tym koniec

Dlaczego pytam akurat o niego. Opublikowaliśmy kiedyś wywiad z Krzysztofem Kosikiem, też w końcu kiedyś radnym miasta. Twierdził on i nadal twierdzi, że Orunia potrzebuje radnego właśnie z tej dzielnicy. A nie jakiś ludzi, których tutaj nikt kompletnie nie zna. Zgadzacie się z taka tezą?

RI: Jak najbardziej tak. Ale nie można też mówić o radnym, że jak jest stąd, to już jest dobry dla Oruni.

MK: Mieszkać, a być, to jest różnica. Na Oruni można sypiać, ale z kolei bywać każdego dnia w Śródmieściu i Wrzeszczu i interesować się tamtymi sprawami.

A radni opozycyjni?

RI: Jako rada współpracujemy z Krzysztofem Wieckim. Jako przewodniczący Rady nie znam pozostałych radnych opozycji z naszego okręgu.

Chciałem Was spytać teraz o wizję rozwoju Oruni. Czy  Wasza Rada ma jakąś? W jakim kierunku Orunia powinna się rozwijać?

MK: Orunia się zmienia. Modernizuje się Kanał Raduni, zmieniają się elewacje, kolejne drogi, aczkolwiek  powoli, ale się remontują. Czekamy na środki na rewitalizację naszej dzielnicy. Na rewitalizację naszej oruńskiej starówki. Remont kuźni to też przecież jakiś zaczątek zmian w tym miejscu. Pod kątem estetycznym idziemy więc do przodu. Zobaczymy, jak to będzie dalej wyglądać.

Ale ja pytam o wizję. Pamiętacie spotkania „Orunię Widzę Wielką”, gdzie panie architekt przedstawiały swoje pomysły na rozwój tej dzielnicy: ogrodnictwo, zieleń, zamknięta dla samochodów starówka. Czy Wy macie jakiś pomysł „na Orunię”?

MK: Są dwie inwestycje, które mogą wywrócić naszą jednostkę, czyli Orunię, Lipce i Św. Wojciech, do góry nogami. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. To jest Czerwony Most – bo to będzie przeniesienie centrum miasta w naszym kierunku. I druga sprawa, budowa Narodowego Centrum Sportów Motorowych w okolicy Borkowa....

RI: Ja upieram się raczej przy „zarażaniu” dzielnicą”. Na spotkaniach z cyklu „Orunię Widzę Wielką” mówiłem o charakterze tej dzielnicy. O tym, że gdańszczanie nie wiedzą o naszym Parku, o tym, że mamy swoją starówkę. Bo tak te kilka budyneczków to jest nasza starówka. I można by tu wiele poprawić i od tego by się zaczęło.

Niewiele się mówi o tak zwanym efekcie rozchodzącej się fali. To jest coś takiego: zaczynamy od jakiegoś miejsca, wszystko dookoła też zaczyna się zmieniać. Tak jak na naszej starówce, została zrewitalizowana kuźnia i zaraz naokoło też zacznie się dziać coś nowego. Zaczną zmieniać się elewacje – oczywiście do tego potrzeba działania samych mieszkańców. Tego wszystkiego nie można zrobić jednym pstryknięciem palców. Dla nas jako Rady priorytetem jest, aby powstrzymać odpływ ludzi z tej dzielnicy. Musimy zmienić wizerunek Oruni, musimy nią „zarażać” innych.

W jaki sposób „zarażać”?

RI: Są na to metody. Zarażać można w różny sposób, ot chociażby odpowiednim przekazywaniem informacji. Park Oruński żyje w świadomości gdańszczan tak naprawdę tylko 1 czerwca, podczas festynu. A tak nie powinno się dziać...

Wy jako Rada staracie się przekazywać te „dobre” informacje o Oruni?

RI: Nie tylko jako Rada. Jestem członkiem oruńskiego Koła Inżynierów. I to Stowarzyszenie stara się bardzo mocno przypominać o miejscach w tej dzielnicy, którymi warto się pochwalić. Bo takich miejsc naprawdę nie brakuje. Tak jak na przykład zapomniany Park Schopenhauera, który już dawno powinien doczekać się rewitalizacji...

Świetną sprawą było też wygranie grantu, z którego udało nam się odpowiednio oznakować oruńskie zabytki przyrody. Czy ktoś z Gdańska, czy nawet stąd tutaj, z Oruni, wie, że są takie miejsca? A one należycie wyeksponowane przyciągną ludzi. Sam byłem świadkiem wycieczki z Gdańska, gdzie przewodnik opowiadał o wyjątkowości Parku Oruńskiego. O jego roślinności, której nie ma nawet Park Oliwski.

Mówicie jednak właściwie tylko o Parku i o starówce. Ale Orunia to także Serbska, Rejtana, Przy Torze, czyli miejsca, które raczej chluby nie przynoszą. Czy widzicie jakąś szansę dla tych rejonów? Czy może jest tak, jak kiedyś pewien socjolog miasta powiedział: Orunię trzeba zaorać i stworzyć na nowo?

RI: Ludzie z ulic, o których mowa, od wielu lat byli i są przyzwyczajeni, że na Oruni nic się nie zmienia. A jeżeli już, to na gorsze. Nie są przyzwyczajeni, ze coś zmienia się na lepsze. Wiele historii z Rejtana jest wyssanych z palca. Teraz jest tam nowy tunel, ale to i tak źle, bo rzekomo pije się w nim alkohol. Sorry, ale przechodziłem tamtędy wielokrotnie i nikogo pijącego nie widziałem. Wcześniej był „ślimak” i ludzie tam stojący byli praktycznie bezkarni. Pili w biały dzień, policja nie była w stanie niczego im zrobić. Powstał tunel, a niektórzy oruniacy i tak narzekają. Mało kto widzi, że jednak coś pozytywnego na tej dzielnicy i także w takich miejscach się dzieje.

Nie sądzicie, że żeby mówić o jakichkolwiek zmianach, o „zarażaniu” dzielnicą, o tym, aby ludzie z innych części miasta przychodzili tu np. na kawę, najpierw potrzeba sprawnej komunikacji? Na Oruni, nawet jak nie ma remontu kolei, praktycznie nie zatrzymują się SKM-ki, nadal nie ma porządnych schodów między Orunią, a Orunią Górną...Pytam o kolejność ważnych inwestycji dla tej dzielnicy.

RI: To czego potrzeba najpierw, to zmiany mentalności ludzi. Nie tylko oruniaków...

MK: Także i mediów. Jak jest normalne zdarzenie z tej części miasta, to się pisze: „mieszkańcy Gdańska”. Jak coś złego, to: „mieszkaniec Oruni”.

Orunia jest medialnie „prześladowana”?

MK: Ok, zgoda, tu różowo nie jest. Ale jakiekolwiek negatywne zdarzenie na Oruni zawsze odbije się większym echem niż takie samo zdarzenie, dajmy na to w Oliwie, czy Wrzeszczu.

RI: No jest taka gradacja dzielnic. Dla mediów fajnie by chyba było, jakby całe zło działo się w dwóch dzielnicach: Oruni i Nowym Porcie. Nawet gdyby przenieść wszystkich mieszkańców Oruni do innych części Gdańska, to o tej dzielnicy nadal by się mówiło tylko źle. Że niebezpiecznie, że zabijają. A to jest bzdura.

Wysyłacie swoje informacje do innych mediów?

RI: Były wysyłane i nie spotkały się z żadnym odzewem. Przykład festynów, wydarzeń w kuźni...

Ale przecież były jakieś relacje na ten temat...

RI: Odzew był znikomy. Bo to wielu mediom nie pasuje po prostu do tezy. Orunia to biedna i niebezpieczna dzielnica, w której nic dobrego się nie dzieje. Nie ma co pisać w innym tonie.

To jak to możliwe w takim razie, że Nowy Port, też dzielnica chyba o niezbyt dobrej opinii, tak często pojawia się w różnych gdańskich mediach?
RI: Odpowiem na pytanie: dlaczego media nie działają na zasadzie czystej pracy medialnej, tylko na zasadzie: kumpel, to mu to napiszę. Są dziennikarze, którzy nie ruszają się zza biurek, ich interesuje sytuacja, że zadzwoni kolega i da im gotowy temat.

To czemu Wy nie wychodziliście sobie takich ścieżek?

RI: Czemu nie? Wspomniałeś o Nowym Porcie. Działa tam ktoś, bez używania nazwisk...

To ja powiem: Łukasz Hamadyk z Rady Osiedla Nowy Port...

RI: Dobrze, powiedziałeś. Tak, właśnie on. On pewnie ma jakieś plany polityczne...

Ale to już nieważne, czemu to robi.  Nie uważacie, że jest skuteczny? Dla przykładu, inicjatywa uchwałodawcza i kwestia rewitalizacji Szańca Zachodniego...

RI: Inicjatywa uchwałodawcza jest dzieckiem wielu, nie tylko Łukasz H...

MK: Nie zapominajmy, że do Nowego Portu z budżetu miasta idą środki na rewitalizację. I tam jest łatwiej o takie inwestycje...A mówiąc jeszcze o naszych kontaktach z mediami, to faktycznie kilka razy wzmianka o Oruni się pojawiła...

RI: Ale z błędami. Nikt z radnych osiedla nie powie: Orunia Dolna. A dziennikarz i tak to właśnie pisze. Za każdym razem tak samo, no przepraszam bardzo, to jakiś kretyn chyba. Zresztą reakcja mediów byłaby natychmiastowa, gdyby radny z Oruni Roman I. zamordował inną radną osiedla. Bo to by pasowało do koncepcji, że w tej dzielnicy tylko źle się dzieje.

MK: Do Agnieszki, naszej przewodniczącej Zarządu zadzwonił kiedyś dziennikarz pewnych lokalnych mediów. Z pytaniem, czy dzieje się coś złego, bo on chciałby zrobić reportaż o Oruni. A Aga powiedziała, że u nas dzieją się same dobre rzeczy. Ta historia pokazuje, jak niektóre media chcą pokazywać Orunię

Na koniec, nie macie już trochę dosyć bycia radnym osiedla? Bo ludzie Was krytykują, nasz portal czasami atakuje, inne media nie za bardzo się przejmują Waszymi dokonaniami, niektórzy urzędnicy też nie zachowują się w stosunku do Was fair, władzy nie za dużo...

RI: Ja często miewam dosyć. Ale przychodzi następny projekt i jest lepiej. Normalna reakcja, jak się nie udaje, to każdy ma dosyć. Nie każdy przecież urodził się Syzyfem.

MK: To jest trochę jak bagno z którego ciężko wyjść. Dlaczego bagno? No bo jesteśmy obrzucani błotem, także i przez tak zwanych „hejterów” z Waszego portalu (śmiech). Ale są i reakcje ludzi, które pokazują, że nasza praca ma jednak sens. I warto w takim błotku potaplać się dalej (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.