Orunia nie kusi artystów

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-05-07 16:23:00

Są artyści, którzy chcieliby otworzyć swoje pracownie właśnie na Oruni. Problem w tym, że właściwie nikt ich w tym nie wspiera i mało komu zależy, aby takich twórców tutaj przyciągnąć. Ale czy warto ich przyciągać? I czy ta część Gdańska ma atuty, by to zrobić? Pokazujemy przykłady Nowego Portu i... warszawskiej Pragi.

Mikołaj Harmoza, malarz, jeszcze do niedawna miał swoją pracownię na Sandomierskiej. Kiedy tworzył, w pomieszczeniu obok siedziało kilka dzieciaków z Oruni. Bo na dzielnicy nuda, a tu na Sandomierskiej coś się jednak działo.

Harmoza dawał im papier, farby i pędzle, dzieciaki próbowały go naśladować. A z czasem także zwierzać mu się z problemów i traktować go coraz bardziej „na serio”. Nawet rodzice przychodzili tutaj i pytali, czy można zapisać ich pociechy na warsztaty artystyczne.

Klimatu odmówić nie sposób
Ta swoista współpraca szybko się jednak skończyła. Za sprawą garstki okolicznych mieszkańców - Zrobiło się niebezpiecznie. Do pracowni wrzucano mi butelki z benzyną, musiałem szybko gasić pożar. Kiedyś pobito mojego gościa, który odwiedził mnie na Sandomierskiej. Postanowiłem się wyprowadzić, mimo iż działy się tam i pożyteczne, fajne rzeczy. Jednak naprawdę w pewnym momencie poczułem się zagrożony – mówi artysta, który obecnie... znów jest na etapie poszukiwania dla siebie pracowni.

- Nie wykluczam i Oruni, bo ta dzielnica ma naprawdę fajny klimat. Ale już raczej nie chce Sandomierskiej – uśmiecha się Harmoza, który od czasu do czasu chciałby prowadzić artystyczne warsztaty dla młodych oruniaków. - Potrzebne byłoby jednak większe zaangażowanie miasta – uważa. 

Jan Misiek, malarz mieszkający na ulicy Wschodniej i laureat nagrody „Orunianin roku”, również chciałby otworzyć swoją pracownię na Oruni. Najlepiej gdzieś w pobliżu ulicy Gościnnej. - Starałbym się robić rzeczy porządne, ważne. Robiłbym wystawy, zapraszałbym do siebie moich kolegów artystów. Myślę, że to byłaby dobra „reklama” dla Oruni, bo ta dzielnica wciąż ma jakieś ciągnące się za nią odium. A  że łobuzeria, a że na końcu świata. Jednak na Oruni dzieje się ostatnio wiele dobrych rzeczy, które nie zawsze przebijają się do świadomości gdańszczan – mówi.

Zdzisław Górski, reprezentant do niedawna działającego jeszcze w Sopocie Teatru Snów, jak sam mówi, ma sentyment do Oruni. Nic w tym dziwnego, bo pracował w tutejszym Domu Kultury aż 11 lat. Teraz szuka pomieszczenia na próby swojego teatru. - Może być i Orunia. Znam negatywne opinie o tej dzielnicy, ale ja nie miałem tutaj żadnych złych doświadczeń. Poza tym ta część Gdańska się zmienia i raczej nie na gorsze – uważa.

Nowy Port kusi artystów...
Wszyscy wymienieni tu artyści liczą na pomoc miasta. Gmina, zgodnie z gdańską uchwałą z 2005 roku, ma prawo wynająć artystom komunalny lokal w trybie bezprzetargowym. I do tego jeszcze dużo taniej. Istnieje bowiem możliwość, że twórca, który na przykład otworzy swoją galerię, będzie płacił za czynsz dziesięć razy mniej niż inny najemca.

Gra więc toczy się o wysoką stawkę, ale póki co w Gdańsku na wyraźnym prowadzeniu zdaje się być Nowy Port. To tutaj koalicja radnych osiedla, lokalnych organizacji i jednej radnej miasta robi wszystko, aby przyciągnąć artystów właśnie do Nowego Portu. Prowadzone są spotkania z urzędnikami, a już niedługo także i w tej sprawie na dzielnicę zawita wiceprezydent „od komunałek”, czyli Maciej Lisicki. Zarówno Misiek, jak i Górski (a także inni artyści) są „kuszeni” przez ludzi z Nowego Portu. Ci ostatni przekonują, że ich dzielnica jest idealna dla wszelkiej maści twórców.

Beata Dunajewska, wspomniana akapit wyżej radna miasta, zapewnia, że jest w stanie „powalczyć” także i o lokale komunalne dla artystów na Oruni. Ale jak dodaje, nie widzi tutaj aż takiego zainteresowania tematem jak w Nowym Porcie. Poza tym, jak przekonuje radna, Orunia powinna skupić się raczej na innych kwestiach.

- Pamiętam spotkanie z cyklu „Orunię Widzę Wielką”, gdzie prezentowano koncepcje rozwoju Oruni na zasadzie: ekologii, zieleni, takiego właśnie zielonego płuca Gdańska. I powiem szczerze, że taka koncepcja przemawia do mnie bardziej, niż koncepcja Oruni jako dzielnicy artystów – uważa radna.

...a Orunia też chce?
„Oruńscy” radni osiedla deklarują chęć pomocy artystom w ich poszukiwaniach. Na takich deklaracjach się kończy. Radni przypominają jednak: - Trzeba pamiętać, że na Oruni istnieją podmioty, które po części zajmują się poszukiwaniem artystów tj. GAK czy Kuźnia. Bardzo jednak chcielibyśmy, aby Miasto odzyskało Oruński Ratusz właśnie do celów artystycznych – mówi Agnieszka Bartków, szefowa RO „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.

Ratusz, to budynek na Gościnnej 1, który całkiem niedawno poszedł „pod młotek” i raczej nie zanosi się, aby został oddany w jakieś części artystom.

Ale czy Orunia ma właściwie czym przyciągnąć artystów?
- Każda dzielnica ma swój charakter i historię, Orunia również.  Mit jaki funkcjonuje o naszej dzielnicy, może okazać się z czasem atutem. Orunia porównywana jest do warszawskiej Pragi, która przeżywa obecnie swój "renesans" i co ważne zaczęła ostatnio cieszyć się również zainteresowaniem artystów – odpowiada Bartków.

Nie ma cwaniaka...
„Renesans” warszawskiej Pragi, dzielnicy która od kilku lat jawi się w różnych przekazach medialnych jako mekka dla artystów i przez to miejsce rewitalizujące się w szybkim tempie, oceniany jest różnie. Są osoby, które mówią wprost: rozdanie artystom tanich lub darmowych miejsc na Pradze, na niewiele się zdało, bo w tej dzielnicy wiele miejsc wciąż prezentuje się nad wyraz kiepsko.

- Nadal jest niebezpiecznie, nadal są obskurne, stare kamienice. Mieszkający tu od wielu lat ludzie, często biedni, nie mający pracy i perspektyw, w żaden sposób nie korzystają z tej rzekomej „mody na Pragę” – argumentują jedni.

Z kolei inni nasi rozmówcy, również mieszkańcy Pragi, przekonują, że przy pewnych błędach, jakie zostały popełnione, dzielnica ta, właśnie za sprawą artystów, prezentuje się dużo lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu.- Więcej inwestycji i to naprawdę wielomilionowych, sporo modnych knajp, ulice niemalże w całości przejęte przez artystów, wreszcie warto odwiedzić tę część Warszawy – wymieniają nam plusy rewitalizacji ich dzielnicy.

Trzecia, najbardziej stonowana opcja uważa „artystyczny” sposób rewitalizacji Pragi również za sukces. Ale przestrzega przed hurraoptymistycznym patrzeniem na całą kwestię.

- Zmiany na Pradze, o których tak często się mówi, dotyczą tylko fragmentu dzielnicy. Hipsterskie knajpy na Francuskiej, czy Finlandzkiej i ...zrujnowane kamienice na Targowej. Artyści otwierają swoje galerie głównie w zadbanych miejscach, nieremontowane „czynszówki” ich raczej nie interesują. Wyjątkiem jest może ulica Brzeska. Zanika również swoisty folklor tej dzielnicy, ten słynny „warszawski cwaniak” to kiedyś był ktoś z Pragi, czy Czerniakowa, dziś już tego praktycznie nie ma – mówi jedna z mieszkanek Pragi, która deklaruje, że to właśnie jest jej ukochana dzielnica i obojętnie czy będą tu artyści, czy też nie, stąd się nigdy nie wyprowadzi.