Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-06-16 19:36:00
Bluesowy koncert na terenie ogródków działkowych, nieopodal Parku Oruńskiego? Tańce do rana przy szlagierach Stonesów, Doorsów i innych rockowych zespołów? To nie fantazja, ani spóźniony Prima Aprillis. To marzenie jednego mieszkańca Oruni, które za sprawą jego determinacji właśnie się spełnia. Oruniacy (i nie tylko) szykujcie się w sierpniu na wyjątkowy wieczór.
- Edmund, ty jesteś wariatem. Pozytywnie zakręconym szaleńcem – mówię z uznaniem. Adresat tego dość nietypowego komplementu śmieje się w głos. - No, ale podoba ci się? - upewnia się. - Bo kurczę, tu jeszcze nie wszystko gotowe. Nie wszystko jeszcze widać...
- Pierwsze wrażenie po prostu „wbija w ziemię”. Jest super - uspokajam go mało wyszukanym, „młodzieżowym” wyrażeniem. - O to dobre, muszę sobie aż zapisać. „Wbijać w ziemię”, tego nie znałem – komentuje mój rozmówca.
Ale ja znam go już trochę i jestem pewny, że na pewno to zrobi. Wyjmie notes i rzeczywiście zapisze. Bo „Edmund”, który jest ode mnie starszy o niemalże trzydzieści lat, jest niekonwencjonalnym, ciekawym świata człowiekiem. Absolutnie innym od typowych zjadaczy chleba, dla których szczytem spontaniczności jest zaśnięcie podczas ulubionego serialu w telewizji.
Koncert na działce, gramy na łodzi!
Edmund Sumisławski, od 10 lat mieszkaniec Żuławskiej to facet, który ma 64 lata i do tej pory biega w maratonach. Gdy jego syn był malutki, pan Edmund wkładał go do wózka i zabierał na spacer. Ale taki dość nietypowy. W jednym ręku kamera, w drugim uchwyt od wózka i...pora na długodystansowy bieg. Po Parku Oruńskim – rekreacyjnie, w czasie sportowych imprez – już nieco bardziej na poważnie. Dla innych uczestników maratonu musiał to być naprawdę nietypowy widok: biegnący obok nich facet z wózkiem.
Pan Edmund jest także fanatykiem zdrowej żywności i miłośnikiem ekologii – mógłby o tym opowiadać godzinami. Ale tym razem rozmawiamy o jego innej pasji, muzyce bluesowej. Jest ku temu okazja, bo organizuje on swoją, pierwszą bluesową imprezę.
Stoimy w miejscu, gdzie za około dwa miesiące zagra profesjonalny zespół „Rooftop Party”. Robi się ciekawie, bo stoimy na działce mojego rozmówcy. Nieopodal Parku Oruńskiego, w kompleksie ogródków działkowych „Nad Oranią”. Ludzie tu odpoczywają, koszą trawę, wyrywają chwasty, sadzą rośliny, czy byczą się na leżakach, ale że zapraszają zespoły i organizują „dyskoteki”? Tego nie wiedziałem.
No cóż, dostaję zapewnienie, że w sierpniu właśnie tutaj rozłożą się ze swoim sprzętem muzycy. Wystąpią na... łodzi, którą trzy lata temu zaczął składać pan Edmund. - Gdy wtedy wbijałem pierwszą deskę, to pomyślałem sobie, że kiedyś zagra tu jakiś zespół. Nie za bardzo w to wierzyłem, ale to było moje marzenie. Teraz się ono spełnia – uśmiecha się.
Wystrój działki już teraz robi wrażenie. Na pierwszym planie łódź, czyli przyszła „miniscena”. Domek obklejony podobiznami Micka Jaggera, Johna Lee Hookera i Bo Diddleya. Z tyłu trawnik, na którym stanie niewielkich rozmiarów namiot. Od frontu również sporo przestrzeni, publiczność musi przecież mieć miejsce do zabawy.
Blues jest ze mną od 50 lat
- O 19 zagra zespół. Koncert będzie przeplatany opowieściami fanów, którzy przypomną jak kiedyś wyglądało słuchanie bluesa w Polsce – mówi 64-letni mieszkaniec Oruni.
- Ja w 1963 roku, gdy miałem 14-lat usłyszałem pierwszą audycję w radio „Blues wczoraj i dziś”. Prowadziła ją Maria Jurkowska, pierwsza propagatorka bluesa. Sierpniowy koncert będzie zadedykowany właśnie jej – dodaje nasz bohater.
I przypomina, że 2013 to rok, w którym obchodzone są ważne dla fanów tej muzyki jubileusze: 50-lecie bluesa w Polsce i 50-lecie kultowego zespołu Rolling Stones.
- Utwory Stonesów mną wstrząsnęły, te ich granie na bazie bluesa to było coś. Chociaż ja wtedy nie wiedziałem jeszcze, że blues w ogóle istnieje. W polskim radiu nie było wtedy mocnej muzyki. Leciał Kydryński, Wesołowski, Szpilman. Jak blues wszedł w eter, to zwariowałem na jego punkcie. Nieraz musiałem się później zwalniać z pracy, aby móc słuchać tych audycji – wspomina.
Wracamy jednak do teraźniejszości.
- Jestem pełen podziwu dla Edka za jego zapał, za jego pasję. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem go na koncercie, ujął mnie swoim zachowaniem. Przykuł moją uwagę tym, że znakomicie się bawił. Patrzę, a tam jakiś facet, który tańczy, bawi się, porusza się jak słynny Mick Jagger. Pomyślałem: „O kurde, Mick Jagger przyszedł na nasz koncert!” - uśmiecha się Jan Babiński, wokal i gitara zespołu „Rooftop Party”, który zagra w sierpniu na działkach nieopodal Parku Oruńskiego.
- Miejsce na koncert nietypowe. Ale kiedy usłyszałem, że Edek coś takiego organizuje i szuka zespołu, to wiedziałem, że chcę u niego zagrać - tłumaczy reprezentant "Rooftop Party".
A może przejedziemy się limuzyną?
Koncert zespołu to nie jedyna atrakcja tego wieczoru. W budynku pobliskiej świetlicy ogródków działkowych „Nad Oranią” będą miały miejsce tańce przy muzyce „od rocka do ragga”. - Będzie i jedzonko, są już zainteresowane kateringiem firmy. Na tańcach bawimy się do ostatniego fana – obiecuje pomysłodawca całej akcji.
Nie było i nie jest łatwo zorganizować tego typu wydarzenie. Potrzebne są odpowiednie pozwolenia, promocja, dobre nagłośnienie i sprzęt, a także finanse. Pan Edmund, który na pomysł „Bluesa nad Orunią” wpadł na jednym z koncertów w Sopocie, zapukał w tej sprawie do wielu drzwi.
Jego pracodawca, Wyższa Szkoła Bankowa zadeklarowała, że weźmie na siebie koszty promocji całej akcji. Opłaci ulotki i plakaty, ale panu Edmundowi marzy się jeszcze jeden sposób promocji. - Nie tak dawno na Oruni zauważyłem wielką, reprezentacyjną, długą niczym autobus limuzynę. A gdyby tak wykorzystać ją w przeddzień i dzień koncertu? Samochód jeździ po „Górnej” i „Dolnej”, puszcza bluesa, a z megafonu płynie informacja o koncercie. Rozmawiałem już z właścicielami firmy, jest szansa, że dogadamy się co do ceny. I pomysł wypali.
Jak sam mówi, pomaga mu także lokalna Rada Osiedla i Oruńskie Koło Inżynierów. Być może część kosztów pokryje projekt Europejskiego Centrum Solidarności, o którym pisaliśmy tutaj. W branżowym, ogólnopolskim piśmie „Twój Blues” pan Edmund może liczyć na reklamę i artykuły na temat koncertu. Wszystko za sprawą redaktora naczelnego tej gazety, którego mój rozmówca poznał 30-lat temu na Jazz Jamboree. Z kolei jedna z radnych miasta obiecała postarać się o dobry sprzęt nagłaśniający.
Oruńska Scena Muzyczna to brzmi...
- Mam nadzieję, że będzie to wyjątkowa noc. Że przyjdą oruniacy, nawet ci, którzy nie znają takiej muzyki. Chcę im pokazać, że blues, jak się często myśli, nie jest smętny i jałowy. Pokażę im bluesa dynamicznego i ostrego – deklaruje mój rozmówca.
- Bardzo się cieszę, że to wszystko będzie się odbywać tak blisko Parku Oruńskiego. To wyjątkowe miejsce, które od zawsze budziło u mnie pozytywne emocje. Jak się wprowadziłem na Orunię, Park był dla mnie taką przeciwwagą szarzyzny, nieładu, bałaganu w tej dzielnicy.
- Ale wiesz co? Orunia w moich oczach pięknieje, chociaż idzie to dość wolno i może dość skromnie, ale jednak ładnieje. Mamy coraz ładniejsze bloki, te podwórka się nam pokazują w coraz lepszym świetle. Ja czuję się związany z Orunią, a bluesem chcę wyciągać z ludzi coś pozytywnego. To taki mój niewielki wkład w to, że w tej dzielnicy zaczyna dziać się lepiej – puentuje.
Pan Edmund, „pozytywnie zakręcony szaleniec” ma już kolejne marzenie. Chce, aby w przyszłości tego typu koncertów było w jego dzielnicy więcej. - Wcale nie musimy zamykać się tylko w bluesie. Fajnie byłoby zrobić taką muzyczną scenę Oruni. Widzę, że są tu ludzie, którzy pozytywnie patrzą na taki pomysł – ocenia.