Bez pracy nie ma...

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-06-20 12:24:00

Jeżeli nie będzie zaangażowania ludzi, to trwająca obecnie praca nad zmianą oruńskich podwórek może pójść na marne – ostrzegają mieszkańcy Związkowej 7, których widok za oknem kilkanaście miesięcy temu zmienił się nie do poznania. Na lepsze. I co ważne, nadal taki pozostaje.

- Teraz mamy tutaj jak w bajce – mówi mi pani Krystyna, mieszkanka Związkowej 7.

Rzeczywiście, pierwsze wrażenie jest zdecydowanie na plus: zadbane klomby, przycięte krzaki, kolorowe kwiaty, równo przystrzyżona trawa. Są ławeczki, piaskownica dla dzieci, samochody parkują w należytym porządku. Nie ma porozrzucanych śmieci, nie ma awanturujących się pijaków.

Pozytywne wrażenie jeszcze się potęguje, kiedy człowiek przypomni sobie, jak podwórko w rejonie Związkowej 7- Ramułta 10/11 wyglądało kilkanaście miesięcy temu. Niemalże nigdy nie koszone chaszcze, rozpadające się ławki, samochody parkujące gdzie popadnie, miejsce spotkań lubiących solidnie wypić „dżentelmenów”.

Skąd taka zmiana? Na takie pytanie można odpowiedzieć następująco: najpierw był pomysł jednego z pracowników Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej, później udało się pozyskać pieniądze z miasta, projektem rewitalizacji podwórka zainteresowano okolicznych mieszkańców. Trochę wspólnych dyskusji, nieco więcej pracy, i voila, „mamy jak w bajce”.

Ale nie jest to pełna odpowiedź. Jest jeszcze jeden czynnik. Być może najważniejszy.

Ludzie ze Związkowej 7 podają ów tajemniczy składnik. - Mieszkańcy muszą dbać – mówi pani Stenia. - Tylko zaangażowanie ludzi – potwierdza pan Sebastian. - Jak byśmy tu nie wychodzili i sami nie dbali, nic by z tego nie zostało – wchodzi w słowo pani Krystyna. - No, trawa byłaby już wyższa od tego domku – komentuje pan Wacław.

„Zaangażowanie” może być też ważną wskazówką dla tych mieszkańców, których podwórka właśnie teraz zmieniane są na Oruni. Mimo że cała akcja, generalnie rozwija się pozytywnie (pisaliśmy o tym tutaj), nie brakuje i mniej optymistycznych wieści. Na jednym z podwórek już zniknęło kilka wkopanych niedawno roślin, nie wszystkim również podobają się mające za ich oknami zmiany.

Ale dla tych oruniaków, którym zależy, aby ich podwórka także i w następnych miesiącach i latach wyglądały dobrze, mamy wiadomość: praca nie zakończy się wraz z czerwcową akcją. Przeciwnie, tak naprawdę, dopiero się ona zacznie.

Opowiadają o tym mieszkańcy Związkowej 7. Moi rozmówcy, którzy sami przyznają, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie wierzyli, że „to wszystko się tutaj uchowa”, tłumaczą mi zakres swoich obowiązków. Nigdzie nie spisanych i całkowicie dobrowolnych.

- Trzeba było przypilnować, troszkę z okien pokrzyczeć na dzieci i pieski. Zabezpieczyć na zimę, na wiosnę posprzątać. Nowe kwiatki posadzić, same krzaczki to za mało – opowiada pani Stenia.

- Konieczna była kosiarka. No i cotygodniowe koszenie. Ja z kosiarką, ktoś inny podlewa, kolejna osoba grabi, sąsiadki wysypują ziemię. To zorganizowana akcja – śmieje się pan Sebastian.

- Kosiarkę, grabie, worki zakupiliśmy z funduszy naszej wspólnoty mieszkaniowej. Trochę trzeba było ponaciskać zarządcę, ale się udało. Wcześniej musieliśmy pożyczać kosiarkę z bloku obok – dopowiada pan Wacław.

Najstarszy mężczyzna z tego towarzystwa, pan Stanisław, co jakiś czas z własnych pieniędzy dokupuje kwiaty.
- Ja zawsze byłem przyzwyczajony do porządku, swoją pracę też starałem się dobrze wykonywać. Cieszę się, że teraz tak tu wygląda. Wcześniej to było miejsce schadzek takich niepożądanych panów – wspomina.

Nie wszyscy mieszkający tu ludzie zaangażowali się w dbanie o swoje podwórko. Ba, ludzi, którym zależy, jest tutaj zdecydowana mniejszość. - No tak jest nas z 10 osób. Jak jest ciepło, to codziennie tutaj wychodzimy. Posprzątamy papierki, coś tam porobimy „w ogródku” - tłumaczą moi rozmówcy.

- My tu sobie często robimy grille i myślę, że są sąsiedzi, którzy by chcieli do nas wyjść. Ale się wstydzą. Może myślą, że jak wcześniej nic tutaj nie robili, to teraz nie mają za bardzo prawa korzystać z tego miejsca? Przecież to podwórko dla wszystkich, czekamy na sąsiadów – deklaruje pani Stenia.

Również i młodzież, jak przekonują rozmawiający ze mną mieszkańcy Związkowej 7, zachowuje się poprawnie. - Siedzą na ławkach, palą papierosy. Kiedyś podeszłam do nich i poprosiłam, aby wrzucali pety do puszek. To grzecznie mi odpowiedzieli, że nie ma problemu. I jest czysto – opowiada pani Stenia.

Ale zmorą są tutaj nadal biegające luzem czworonogi. - Właśnie z tego powodu chcemy ogrodzić nasze podwórko i dać furtki – tłumaczą mieszkańcy.

Żeby zrobić coś takiego, najpierw podwórko musi zostać wydzierżawione od miasta. - Nasza wspólnota złożyła stosowne dokumenty, na dniach powinniśmy mieć już załatwioną dzierżawę – odpowiadają na moje pytanie.

Wiążą się z tym jednak obowiązki. Niektórych mogą one odstraszyć. Ale nie grupę ludzi, z którą rozmawiam.
- Zdecydowaliśmy się samodzielnie utrzymywać zieleń z obu stron bloku: kosić, podlewać, przycinać. Zarządca namawiał nas na firmę, ale się nie zgodziliśmy. Raz że, koszty. A po drugie, czy taka firma będzie sprzątać tak dokładnie i często, jak my to robimy? Przecież my tu jesteśmy właściwie codziennie – komentuje pani Stenia.

Mieszkańcy Związkowej 7 chcą u lokalnej Rady Osiedla starać się o pieniądze na utwardzenie wjazdu na ich podwórko. Liczą, że w najbliższym czasie, jak obiecali im urzędnicy, wyburzony będzie okoliczny domek (przed wojną siedziba grabarza pobliskiego cmentarza). - Wtedy pomyślimy nad zrobieniem tutaj czegoś dla dzieci. Może jakiś mały plac zabaw? - zastanawiają się mieszkańcy.

Blok obok właśnie się ociepla i zyskuje nową elewację. Niewielka kamienica z drugiej strony również niedługo doczeka się takiego remontu. - Przyjeżdża do nas rodzina. I się dziwią: „O, jak się tu u Was zmieniło”. No, samo się przecież nie zmieniło – śmieje się pan Wacław.

 

Projekt współfinansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej