Wspomnienia "z dreszczykiem" i nie tylko

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-07-19 15:26:00

Maria Tomaszewska mieszka na Oruni od 60 lat. W rozmowie ze mną pokazuje dawne zdjęcia dzielnicy i opowiada kilka historii: o kinie Kosmos, powodzi, „szarym domku”, śmiertelnie niebezpiecznych przejściach kolejowych.

- Tam gdzie teraz są garaże, w latach 50-tych były komórki, trzymano w nich węgiel. Za komórkami były nasze działki, każdy miał swój wąski ogródek. A jeszcze dalej było gruzowisko, dzieci uwielbiały się tam bawić. Bloków na Żuławskiej, czy Przyjemnej jeszcze nie było – opowiada mi Maria Tomaszewska, mieszkanka Związkowej 2A, która na Oruni mieszka od 1953 roku, od urodzenia.

Stoimy w jej mieszkaniu, z okna patrzymy na podwórko. Bloki, samochody, spacerujący ludzie. - Dawniej tego nie było. To była taka malutka enklawa, taka trochę wieś. Spokój i cisza – wspomina pani Maria.

Jednak wybudowane „za torami” w latach 60-tych osiedle przyniosło nie tylko nowych sąsiadów.

- Straciliśmy wprawdzie ogródki, ale równocześnie zaczęliśmy walczyć, by także i w naszych blokach było nareszcie centralne ogrzewanie. No bo jak to tak? Nowe budynki je mają, a nasz, położony najbliżej kotłowni, nie? - uśmiecha się pani Maria. Zresztą robi to nad wyraz często, trudno oprzeć się wrażeniu, że to optymistycznie nastawiona do świata osoba.

Rodzice mojej rozmówczyni pochodzili z Lwowa, na Orunię trafili w 1945 roku. Mama, pani Józefa była księgową w Domu Dziecka na ulicy Brzegi, a później pracowała w przedszkolu na Żuławskiej i tym, położonym na ulicy Nowiny. Ojciec, pan Stefan pracował w wydziale finansowym Urzędu Wojewódzkiego.

Pani Maria edukację przeszła oczywiście na Oruni. - Najpierw chodziłam trzy lata do „10-tki” na Gościnnej, później przeniosłam się do podstawówki w budynku VII LO (były tam klasy dla podstawówki), a ósmą klasę zrobiłam w świeżo wybudowanej „16-tce” na ulicy Ubocze.

- A co Pani pamięta z „dawnej Oruni”? - pytam.

- Na pewno tramwaj „szóstka”, którym jechałam do Gdańska, by później przesiąść się w tramwaj na plaże do Brzeźna. Oczywiście Kino „Jutrzenka” w budynku Domu Kultury na Dworcowej. Tam byłam na koncercie „Czerwonych Gitar”, a jako małej dziewczynce udało mi się też wejść na „Przeminęło z Wiatrem” - odpowiada pani Maria.

- Pamiętam oczywiście jak wąski był Trakt przed jego poszerzeniem. Pamiętam, jak ludzie chodzili z bańkami po mleko do sklepu. W Parku Oruńskim i Schopenhauera były zabawy. A mój tata czasem lubił posiedzieć dłużej w Adrii, ja dostawałam wtedy od niego jakieś słodycze i musiałam dreptać sama do domu – śmieje się 60-latka.

Pani Maria ma też sporo opowieści „z dreszczykiem”. Pierwsza z nich dotyczy „Skorpiona”, seryjnego mordercy, który w latach 70 i 80-tych zabijał i gwałcił kobiety na Pomorzu. Dwa napady miały też miejsce na Oruni. - Przypominam sobie, jak ostrzegano nas przed „Skorpionem”. A później był ten napad, na przejściu kolejowym, na Junackiej. Wiem, że zaatakował osobę, którą znałam jeszcze z przedszkola. Udało jej się przeżyć.

Przejścia kolejowe na Oruni wiążą się niestety z innymi smutnymi historiami. 
- Trzy wypadki tylko z mojego bloku. Starsza kobieta wpadła pod pociąg na Junackiej. Pan Marek z klatki obok także, z tym, że on chyba się rzucił. Ale najgłośniejsza sprawa to pan Pietraszkiewicz ze Związkowej 3A i jego rodzina...- pani Maria zawiesza głos.

- Jechał z córką, synem, koleżanką córki i psem. Dróżniczka zamknęła jego samochód na przejeździe, nie mogli się wydostać. Pociąg w nich uderzył. Pan Pietraszkiewicz i jego dzieci zginęli na miejscu. To była straszna tragedia, pani Pietraszkiewiczowa szybko wyprowadziła się z Oruni, tutaj miała zbyt dużo strasznych wspomnień – dopowiada.

Obok budynku mojej rozmówczyni do powodzi z 2001 roku stał dom na Junackiej. - Nazywaliśmy go „szarym domkiem”. Najpierw gazem otruł się w nich młody chłopak, chodziło o jakieś kłopoty sercowe. Później, inna mieszkanka, młoda kobieta próbowała zrobić to samo. A w jeszcze innym mieszkaniu ktoś się powiesił. Strasznie dużo takich historii, jak na tak mały domek – wzrusza ramionami pani Maria.

60-latka wspomina także powódź z 2001 roku. - Wielka trauma. Nie ma telewizji, światła, z sąsiadem ustawiamy worki z piaskiem. Widzę, że blok obok jest zalany. Patrzę, a Żuławską jadą autobusy. Myślę sobie: „Kurczę, chyba po nas jadą”. Podchodzę do kierowcy: „Mamy się ewakuować?”. Ale się okazało, że oni przyjechali po ludzi z pociągów, które tutaj się zatrzymały.

Moja rozmówczyni to pełna energii osoba. Niedawno w Gościnnej Przystani społecznie pomagała dzieciom w odrabianiu lekcji (pani Maria uczyła w szkole chemii). Zaangażowała się też w rewitalizację swojego podwórka. Jest też znana z tego, że reaguje na wszelkie złe sprawy, które dzieją się w jej okolicy. A to pomoże bitemu chłopakowi, a to zadzwoni na policję, jak komuś włamują się do auta. - Nikt mi nigdy nic nie zrobił, ale czasem poleciało słowo „konfident” w moją stronę – mówi 60-latka.

- Kiedyś właśnie pomogłam spłoszyć takiego złodziejaszka, który próbował wejść do samochodu gości moich sąsiadów. Następnego dnia rana przyjechała do mnie policja. Poprosili mnie, abym pojechała z nimi na komisariat na Gościnną. Bo może kogoś rozpoznam. Wchodzę, a tam wkoło same złodziejaszki z Oruni. „Zna Pani któregoś z nich?” - pyta mnie policjant. „Wszystkich” - odpowiedziałam – pani Maria śmieje się w głos.